Wątpiłem już, czy ten cykl kiedykolwiek powróci, jednak konieczność napisania kilku słów na temat historii drużyny piłki nożnej plażowej prowadzonej przez tatę obudziła we mnie wspomnienia. Poza tym - wznawianie bloga po tak długiej przerwie kolejnymi tłumaczeniami piosenek byłoby pójściem na łatwiznę :)
Byłem niezwykle zaskoczony, kiedy zauważyłem, że swego czasu przygotowałem playlistę YouTube na potrzeby tego odcinka. Musiałem ją dziś wydłużyć, ponieważ gdyby ten post miał dotyczyć jedynie "Pętlowej Listy Przebojów" w TVP3 Gdańsk, chyba nigdy byście nie doczekali finału tej serii. Google podpowiada mi, że zabawa zawdzięcza swoją nazwę byciu odpryskiem programu "Pętla czasu" i była emitowana przez regionalną stację telewizyjną o różnych porach, choć mi najbardziej kojarzy się z 16.30 (niestety, nie pamiętam, którego dnia tygodnia). Warunkiem dopuszczenia (koniecznie polskiej) piosenki do głosowania było posiadanie teledysku, stąd m.in. bardzo duże opóźnienie emisji Aichy Magmy. Późno pojawiło się też Orła cień Varius Manx - jak tłumaczył prezenter, aby inni wykonawcy także mieli szansę na swoje pięć minut. Nie zawsze byli to artyści bardzo znani - bardzo dobrze radził sobie m.in. Stanisław Soyka w piosence Ty druha we mnie masz z Toy Story, pamiętam Niedoczekanego Firebirds i Biribombę Blenders, a z późniejszych odcinków Spadające myśli Sixteen. Na pewno choć trochę pomagały trójmiejskie korzenie, solidną reprezentację miała m.in. płyta Polovirus Kur. "Pętlowa" zapewniła mi także pierwszy kontakt z dokonaniami Pidżamy Porno, od których nie mogłem się opędzić kilka lat później w liceum. Najbardziej podobał mi się wyjazdowy wakacyjny odcinek listy bodaj z Łeby, gdzie prowadzący rymował, np. "coś mnie tak za serce chwyta - grupa Rotary, Satelita!" albo "Nawet piramida Cheopsa słucha grupy Hopsa" (kawałek nazywał się Serce). Nawet wczasowicze nie byli mu w stanie dostarczyć rymu do Z twarzą Marilyn Monroe :) W jednym z odcinków został ogłoszony konkurs na rozszyfranie nazwy kapeli Crew, czasami czytanej tam jako Krew. Wygrała propozycja o treści:"po angielsku załoga, a moim zdaniem - Całkiem Rockowa Energia Wolności". Niestety, w roku 1996/97 zmieniły się godziny emisji i nie miałem już czasu na śledzenie tego programu.
W tym czasie byłem już świadomy istnienia "30 Ton!", ale przez dłuższy czas oglądałem ją, nie śledząc dokładnie wyników. Szukałem bowiem tylko jednej piosenki - Walking on a Milky Way OMD, która szalenie podobała się mojej mamie, trochę na pewno w ramach sentymentu do ich wcześniejszych dokonań. Wtedy nie byłem świadomy, że nie jest to lista czysto airplayowa. W związku z tym ten numer nigdy na niej nie zagościł. W kolejnych latach tak jak wielu śledziłem epicką walkę Takiego tanga i 12 groszy z Jenny, a potem Frozen z My Heart Will Go On. Oczywiście pamiętam także przezabawne "stałe cykle" napisów towarzyszących teledyskom. Na okres popularności Grzegorza z Ciechowa przypadła akurat "Encyklopedia 30 Ton!", hasło "tyranozaur" i komentarz - "jedynym drapieżnikiem w Ciechowie jest Burek". Pamiętam też ubóstwo propozycji koncertowych oraz nierzadko dające do myślenia wypowiedzi zaproszonych gości ("Nie mam za grosz szacunku dla Spice Girls!" - Fish, "W młodości kochałem REO Speedwagon" - jeden z muzyków The Offspring). Gdy w 2001 r. otrzymałem komputer, stałem się regularnym gościem na stronie CGM, gdzie miałem okazję poznać moc internetowego chamstwa, szczególnie w wykonaniu gamoni nie rozumiejących, że lista z programu i lista układana co tydzień przez gości strony to dwie różne rzeczy (notabene, dzięki liście na cgm.pl wszedłem w pierwszy kontakt z italo disco, ponieważ dowcipnisie byli w stanie zapewnić utworom z tego gatunku wysokie pozycje).
Ważną nauczką było też dla mnie pojawienie się w 2000 r. w TVP 1 telewizyjnego odliczania najczęściej emitowanych utworów w polskich stacjach radiowych. W tym czasie dzięki dyskotece prowadzonej przez rodziców na plaży w Sztutowie, a także po części Hop-Bęcowi, miałem bowiem częściej do czynienia z "obiegiem klubowym" muzyki w Polsce, dlatego wydawało mi się, że w takim programie powinno być dużo ATB i Scootera. Dopiero z czasem uświadomiłem sobie, że to, przy czym dobrze bawią się ludzie w mojej okolicy nie musi przebojem w całym kraju, ani na dobrą sprawę...nigdzie. W latach 90. repertuar DJ-a, przynajmniej w moich stronach, opierał się na przypadkowych składankach kupionych za gastarbeiterską pensję w Niemczach, na początku stulecia zaś - oczywiście na równie przypadkowo ściągniętych empetrójkach. To samo mogę powiedzieć o gimnazjalnym radiowęźle. W ten sposób megahity tworzyły się z album tracków typu Heat of the Night Aquy albo In Stereo Bomfunk MC's. W dodatku wszyscy diskdżokeje, z którymi miałem do czynienia, byli wyjątkowo leniwi i puszczali w nieskończoność te same kawałki, np. This Goodbye Is Not Forever Touché, Sexy Sexy Lover Modern Talking, Santa Maria niejakiej Tatjany (produkcja Stocka i Aitkena, ale bez Watermana), czy zawieruszone gdzieś pomiędzy stupid housem i happy hardcorem niezremiksowane You're a Woman Bad Boys Blue. Dużą popularnością cieszyły się organizowane przez tatę Smerfodyskoteki (względnie Smerfoteki) dla dzieci. Oczywiście, tracklisty pierwszych wydań serii Jacka Cygana łatwo odnaleźć w Internecie, jednak korzystaliśmy też z pirackich klonów z eurodance'owymi coverami, a czasem z kasety Jacka Skubikowskiego Żółta żaba żarła żur.
Ta wszechobecność tanecznej łupanki (na Coronę albo Le Clic można było też trafić w TVP, np. w programach o nauce tańca) na pewno popchnęła mnie w stronę "electro nowej przygody". Być może zostałbym rockistą, gdybym posiadał indoktrynujące mnie starsze rodzeństwo (zaobserwowałem taki proces u niektórych kolegów z klasy). Z disco polo moi rówieśnicy drwili (przynajmniej jawnie), zresztą nawet nie oglądając Disco Relaxu, a mieszkając na wsi, nie można było się odizolować od takich dźwięków z powodu dominacji muzyki biesiadnej na różnego rodzaju festynach. Pod tym względem miałem wyjątkowego pecha, ponieważ jako syn trenera piłkarskiego mieszkałem przy gminnym stadionie. Z czasem tancbuda przeniosła się nad rzekę i do lasu nad morzem, jednak budowa potrzebnej infrastruktury trochę trwała. Miałem trochę do czynienia z bardziej konwencjonalnymi (czytaj: głównie power-dance'owymi, jak wtedy mówiono) propozycjami Polsatu, bawiąc się pilotem od telewizora, kiedy miałem "wolną chatę" i akurat nie było "Playboya nocą" ;) Lepiej pamiętam program "Big Star Party" w TVN, ponieważ pojawił się w moim życiu najpóźniej - w 1999 r. Były w nim emitowane klipy bardzo różnego rodzaju (Roxette, hardcore'owy Dog Eat Dog), w tym sporo muzyki klubowej w niezłym guście (Cassius, Phats & Small).
A kiedy telewizja nie była w stanie mnie niczym zainteresować, sięgałem po kilka kaset, które leżały koło rodzinnego magnetowidu. To im zawdzięczam pierwszy kontakt z anglojęzyczną muzyką "mainstreamową". Jedna z nich zawierała piosenki w oryginalnych wersjach, druga utanecznione remiksy. Mimo, że wydały je różne wytwórnie, tracklisty były podobne: Hanson, To the Moon and Back Savage Garden, Something About the Way You Look Tonight Eltona Johna, Black Eyed Boy Texas, How Come How Long Babyface'a ze Steviem Wonderem, boysbandziarze (As Long As You Love Me Backstreet Boys, Open Road Gary'ego Barlowa) oraz...nie wiedzieć czemu, będący wtedy wyjątkowo passé Jason Donovan. Stamtąd oczywiście było już niedaleko do regularnego słuchania radia, do którego prowadził mnie też opisywany dwa akapity wyżej program nazwany z czasem "Kolejka" (RIP Marcin Kołodyński), ale o tym w kolejnym odcinku.
Ważną nauczką było też dla mnie pojawienie się w 2000 r. w TVP 1 telewizyjnego odliczania najczęściej emitowanych utworów w polskich stacjach radiowych. W tym czasie dzięki dyskotece prowadzonej przez rodziców na plaży w Sztutowie, a także po części Hop-Bęcowi, miałem bowiem częściej do czynienia z "obiegiem klubowym" muzyki w Polsce, dlatego wydawało mi się, że w takim programie powinno być dużo ATB i Scootera. Dopiero z czasem uświadomiłem sobie, że to, przy czym dobrze bawią się ludzie w mojej okolicy nie musi przebojem w całym kraju, ani na dobrą sprawę...nigdzie. W latach 90. repertuar DJ-a, przynajmniej w moich stronach, opierał się na przypadkowych składankach kupionych za gastarbeiterską pensję w Niemczach, na początku stulecia zaś - oczywiście na równie przypadkowo ściągniętych empetrójkach. To samo mogę powiedzieć o gimnazjalnym radiowęźle. W ten sposób megahity tworzyły się z album tracków typu Heat of the Night Aquy albo In Stereo Bomfunk MC's. W dodatku wszyscy diskdżokeje, z którymi miałem do czynienia, byli wyjątkowo leniwi i puszczali w nieskończoność te same kawałki, np. This Goodbye Is Not Forever Touché, Sexy Sexy Lover Modern Talking, Santa Maria niejakiej Tatjany (produkcja Stocka i Aitkena, ale bez Watermana), czy zawieruszone gdzieś pomiędzy stupid housem i happy hardcorem niezremiksowane You're a Woman Bad Boys Blue. Dużą popularnością cieszyły się organizowane przez tatę Smerfodyskoteki (względnie Smerfoteki) dla dzieci. Oczywiście, tracklisty pierwszych wydań serii Jacka Cygana łatwo odnaleźć w Internecie, jednak korzystaliśmy też z pirackich klonów z eurodance'owymi coverami, a czasem z kasety Jacka Skubikowskiego Żółta żaba żarła żur.
Ta wszechobecność tanecznej łupanki (na Coronę albo Le Clic można było też trafić w TVP, np. w programach o nauce tańca) na pewno popchnęła mnie w stronę "electro nowej przygody". Być może zostałbym rockistą, gdybym posiadał indoktrynujące mnie starsze rodzeństwo (zaobserwowałem taki proces u niektórych kolegów z klasy). Z disco polo moi rówieśnicy drwili (przynajmniej jawnie), zresztą nawet nie oglądając Disco Relaxu, a mieszkając na wsi, nie można było się odizolować od takich dźwięków z powodu dominacji muzyki biesiadnej na różnego rodzaju festynach. Pod tym względem miałem wyjątkowego pecha, ponieważ jako syn trenera piłkarskiego mieszkałem przy gminnym stadionie. Z czasem tancbuda przeniosła się nad rzekę i do lasu nad morzem, jednak budowa potrzebnej infrastruktury trochę trwała. Miałem trochę do czynienia z bardziej konwencjonalnymi (czytaj: głównie power-dance'owymi, jak wtedy mówiono) propozycjami Polsatu, bawiąc się pilotem od telewizora, kiedy miałem "wolną chatę" i akurat nie było "Playboya nocą" ;) Lepiej pamiętam program "Big Star Party" w TVN, ponieważ pojawił się w moim życiu najpóźniej - w 1999 r. Były w nim emitowane klipy bardzo różnego rodzaju (Roxette, hardcore'owy Dog Eat Dog), w tym sporo muzyki klubowej w niezłym guście (Cassius, Phats & Small).
A kiedy telewizja nie była w stanie mnie niczym zainteresować, sięgałem po kilka kaset, które leżały koło rodzinnego magnetowidu. To im zawdzięczam pierwszy kontakt z anglojęzyczną muzyką "mainstreamową". Jedna z nich zawierała piosenki w oryginalnych wersjach, druga utanecznione remiksy. Mimo, że wydały je różne wytwórnie, tracklisty były podobne: Hanson, To the Moon and Back Savage Garden, Something About the Way You Look Tonight Eltona Johna, Black Eyed Boy Texas, How Come How Long Babyface'a ze Steviem Wonderem, boysbandziarze (As Long As You Love Me Backstreet Boys, Open Road Gary'ego Barlowa) oraz...nie wiedzieć czemu, będący wtedy wyjątkowo passé Jason Donovan. Stamtąd oczywiście było już niedaleko do regularnego słuchania radia, do którego prowadził mnie też opisywany dwa akapity wyżej program nazwany z czasem "Kolejka" (RIP Marcin Kołodyński), ale o tym w kolejnym odcinku.
No comments:
Post a Comment