Friday, November 15, 2013

Złapani w sieci cz. 3

Moi czytelnicy, którzy sami prowadzą blogi, na pewno znają takie to uczucie, kiedy wydaje się, że jakiś temat został opisany dostatecznie wyczerpująco, a kilka dni po publikacji posta, okazuje się on kompletnie nieaktualny. Takie ryzyko jest bardzo realne, kiedy piszemy o tak dynamicznym medium, jak Twitter. Poświęciłem temu komunikatorowi już dwa wpisy na blogu, a dopiero po ukazaniu na moim koncie naprawdę coś zaczęło się dziać :) Zanim Wam o tym opowiem, najpierw jednak muszę zaznaczyć, że od maja kilka rzeczy się zmieniło:
- obrazki z pic.twitter.com są już widoczne bez dodatkowego kliknięcia, ale jakoś mi to nie przeszkadza :) (pewnie dlatego, że "wrzutki" z Instagrama nadal nie pojawiają się automatycznie)
- Danny Blanco i Brett już mnie nie obserwują, ale to niewielka strata, ponieważ działność Brett zamarła, a Ladyhawke poszła w dziwną stronę na drugiej płycie, dlatego "follow" od gitarzysty wokalistki, o której nie piszę na profilu bardzo mnie zdziwił,
- z braku czasu nie przeglądam już Indie Shuffle według artystów, lecz gatunków (czasu starcza mi tylko na electro-pop i synth-pop...), a From Pop 2 Top poszło w te same mroczne klimaty, co Indie Globe, co nie może dziwić, ponieważ obsługuje je chyba ta sama osoba z Hiszpanii...
- straciłem śmiałość do proponowania artystom obserwowania swojego konta, z jednym wyjątkiem: pewnego razu w ramach cotygodniowej manifestacji sympatii do innych Twitterowiczów zwanej "Follow Friday", wypisałem kilkunastu wykonawców z mojej "listy marzeń" i... wbrew moim obawom przyniosło to świetny rezultat! Najbardziej cieszyłem się z "followu" chyba znanej większości z Was grupy Kamp! Pozostała trójka, której pochlebiłem :), to: jak ich nazywam, "chillwave'owy boysband" Lemonade, o których już wspominałem na blogu, brytyjska grupa Joywride, która nagrywa głównie covery, ale w autorskich numerach mistrzowsko oddaje brzmienia dominujące w latach 80. w stacjach radiowych oraz sympatyczni Australijczycy z Pigeon, którzy wzbogacają swoją indietronicę solidną dawką brzmienia saksofonu (i frywolnymi paniami w teledyskach ;)





Inni moi nowi obserwatorzy poruszają się w podobnych klimatach. Wbrew pozorom trudno namierzyć na Twitterze rodzimych wykonawców, ponieważ szybko zniechęcają się małym zainteresowaniem tym środkiem przekazu w Polsce. Do dzie pamiętam konsternację na twarzach członków duetu Rebeka, kiedy oznajmiłem im podczas impromptu sesji autografów na Off Festivalu, że ich tam śledzą :) Miałem jednak szczęście namierzyć członków lubianego przeze mnie wrocławskiego duetu Atlas Like, kiedy akurat byli on-line. Odsyłam do mojego tekstu na ich temat na Outrave - tak zadziornej i klimatycznej nowej fali ze świecą szukać! O ile to możliwe, chyba jeszcze bardziej ejtisowo brzmi i wygląda mało znany kalifornijski zespół Fire Tiger, szkoda tylko, że wytrwale anonsują swoją superprzebojową piosenkę "Energy" z 2011 r. jako "nową"...



Z Antypodów zwrócił na mnie uwagę jeszcze jeden zabawowy, młodzieńczy skład, o którym pisałem w dziale "Odkrycia" - nowozelandzki Banglade$h oraz uboczny projekt Josha Moriarty'ego z Miami Horror: osadzone w stylistyce lat 60. All the Colours (na dzień dzisiejszy chyba lepszy niż MH...)



Część moich obserwatorów to z niezbyt jasnych dla mnie powodów artyści jednej piosenki. "Oxygen" londyńczyków z Visitors powinniście już znać z blogowego podsumowania singli z 2012. Norweska formacja CASCAM również może pochwalić się tylko jednym numerem - szalenie melodramatycznym (IMHO w pozytywnym sensie tego słowa) Want to Me. Niestety ten singiel miał z punktu widzenia moich rankingów szalonego pecha, ponieważ ukazał się w grudniu 2012 r., a poznałem go już w styczniu, nie nałapał też tylu punktów, aby dostać się do pierwszej setki podsumowania RT Listy, a nowych brak...



Teledysk: http://vimeo.com/55611307

Za to prawidłowo rozwija się kariera lubującej się w geograficznych tytułach piosenek electro grupy Magic Man z Bostonu. Może jestem dziwny, ale moim zdaniem młodzi artyści powinni jeszcze przeanalizować swoje mocne i słabe strony, ponieważ z ich EP-ki You Are Here najbardziej podoba mi się akurat niesingiel o niegeograficznej nazwie :)



Jeżeli nie zmęczył Was ten chór, chłopięcych głosików, spróbujcie jeszcze mało znanej grupy z niezawodnego w takich sytuacjach Brooklynu, Future Screens. Outta Sight naprawdę uzależnia :) Brytyjskie Low Tide Theory brzmi trochę poważniej - powinno spodobać się fanów Depeche Mode, a przynajmniej wczesnej inkarnackiej tej legendarnej kapeli.





Chyba pisałem już na blogu, że od ponad roku zadziwia mnie duża liczba markowych projektów electro w mateczniku country, czyli amerykańskim stanie Tennessee. Swoje pięć minut w moim odtwarzaczu mieli Yung Life z Knoxville, Future Unlimited z Nashville, a także ich rodacy z Cherub. To skład, który podobnie jak ich idol Prince nie boi się eksperymentować, a że rezultaty bywają bardzo melodyjne, znalazło się dla nich miejsce już w jednym z pierwszych notowań RT Listy. Niestety nie znalazło się wtedy miejsce na "skarpetników" z Shields, ale nadrobiłem w tym roku, bo EP-ka Kaleidoscope jest wręcz perfekcyjna.

Wszystkie te zespoły znałem znacznie wcześniej niż wszedłem z nimi w interakcję na Twitterze, ale to nie reguła. Ten artykuł to też okazja, żeby pochwalić się Wam kilkoma moimi najnowszymi odkryciami. PTSD (skrót od:post-traumatic stress disorder) grupy Light FM z Los Angeles bardzo kojarzy mi się z Roxette :)



Zespół o słabo googlowalnej nazwie Everywhere nie kojarzy mi się z Roxette, choć pochodzi ze Szwecji. Znacznie bliżej mu do Keane i innych koryfeuszy "new acoustic". Moje ich ulubione nagranie Soldier zremiksował m.in. lubiany przez fanów nu-disco Oliver Nelson, więc chyba dobrze kierują swoją dopiero zaczynającą się karierą...



Pseudonim Kent Odessa był mi znany już wcześniej, ale muzyka urodzonego w Detroit mieszkańca Brooklynu zainteresowała mnie dopiero, kiedy nagrał duet z Celeste Cruz, byłą połówką teen popowego duetu Daphne & Celeste, który próbował robić karierę w Wielkieh Brytanii na przełomie stuleci (skończyło się na jednym utworze w pierwszej dziesiątce i fatalnej reputacji live). Co za melodia, a jakie prawdziwe słowa...



Young Yeller to alias perkusisty Chrome Sparks i Farewell Republic Jessego Brickella. Solowo ten kolejny brooklińczyk sprawia wrażenie, jakby wychowywał się na nagraniach Savage ;)



Trochę tego dużo? Mógłbym przedstawić jeszcze kilku artystów, ale pewnie w nowym roku pojawi się czwarta część cyklu. Następnym razem, tak jak zapowiadałem, pojawi się dość specyficzne, ale wierzę, że ciekawe spojrzenie na kilku polskich wykonawców ;)

Wednesday, November 6, 2013

Dwanaście utworów Papa Dance, które warto znać


Hasło Papa Dance budzi skrajne reakcje. Dla wielu Polaków (mamo, i tak Cię kocham <3) to symbol kiczu i praojcowie disco polo. Dla innych - źródło sentymentalnych wspomnień z młodości. Dla jeszcze innych - jeden z nielicznych rodzimych składów, który zamiast silenia się na wirtuozerię, nie wstydził się nagrywać przebojowego popu. Dość częste są również opinie pośrednie - są np. fani wyłącznie pierwszego składu grupy (Grzegorz Wawrzyszak, Marek Karczmarek i Tadeusz Łyskawa), który sygnował jej debiutancki album z 1985 r., a po rozwiązaniu odrodził się jako Ex-Dance. Są też koneserzy, dla których Papa Dance skończyli się...na pierwszym singlach z 1984 r., pełnych nowofalowego chłodu W 40 dni dookoła świata i Ordynarnym faulu

To głównie opinie nieco starszego pokolenia. A co na to młodzi? Podczas oczekiwania na koncert Zbigniewa Wodeckiego i grupy Mitch & Mitch na tegorocznym OFF Festivalu, moi koledzy wyrazili nadzieję, że kiedyś któraś z płyt właśnie Papa Dance zostanie potraktowana przez Artura Rojka i jego ekipę z taką samą atencją, jak debiut długowłosego krakusa. Biorąc pod uwagę, że znacznie różnię się gustami z Pawłem i Konradem, ma to swoją wymowę.

Tak więc wszyscy zainteresowani mają już wyrobioną opinię, której raczej nie zmienią, jednak i tak uważam, że warto o tym zespole napisać. Nie tylko dlatego, że słuchanie wielu ich piosenek daje mi dużo radości, albo dlatego, że mam do nich pewien sentyment, ponieważ zdążyłem na fragment ich występu w 2010 r. w Stegnie. Celem mojej rodziny tego dnia był Robert Gawliński, który do tej pory pozostaje jedynym polskim wykonawcą, na koncercie którego byłem dwa razy, z tym, że rok później na warszawskich Wiankach gościł jako frontman Wilków. Przede wszystkim dlatego, że zła prasa Papa Dance stwarza wrażenie, że był to jakiś polski odpowiednik Milli Vanilli, co nie jest prawdą. Zespół stworzyli uznani już wtedy producenci (Lady Pank, 2+1, także Franek Kimono) Mariusz Wesołowski i Sławomir Zabrodzki, jego członkowie uczyli się w szkołach muzycznych i zdobywali szlify w innych kapelach (np. pełniący od 1986 r. funkcję wokalisty Paweł Stasiak śpiewał w harcerskiej "Gawędzie", występował jako prezenter w Rozgłośni Harcerskiej i pomagał przy Liście Przebojów Trójki), klawiszowcem był filar polskiego popu lat 90. Kostek Yoriadis (ten od Kasi Kowalskiej), a teksty pisali pod pseudonimami Andrzej Mogielnicki, Wojciech Mann, Marek Dutkiewicz i Jacek Cygan, być może również Jacek Skubikowski

Ocena dorobku grupy pozostaje oczywiście kwestią subiektywnych odczuć, jednak nie można kwestionować tego, że zapotrzebowanie na muzykę chłopaków było duże. Nie można się temu dziwić, ponieważ wbrew powierzchownym wyobrażeniom na temat lat 80. w Polsce nigdy cała młodzież nie słucha rocka, nie każdy też był w stanie docenić mniej lub bardziej wysublimowane gry niektórych tekściarzy z cenzurą. Nastolatkowie zawsze będą potrzebować piosenek mówiących o ich rozterkach i pragnieniach, które po kilku dekadach mogąć być ciekawym reliktem ówczesnej uczniowskiej gwary (choć sam jestem jeszcze przed trzydziestką, więc powinny mi być bliskie klimatem, chwilami w tekstach Papa Dance jest ona dla mnie nie do przejścia). Z drugiej strony Kanał XO2 brzmi trochę jak kpina z Radia Wolna Europa, zawiera też wzmianę o MO... 

Aby ułatwić sobie zadanie, tworząc swój "top" ulubionych utworów Papa Dance, brałem pod uwagę tylko piosenki, które znalazły się na trzech pierwszych albumach studyjnych zespołu: Papa Dance (1985), Poniżej krytyki (1986) i Nasz ziemski Eden (1989). Wszystkie trzy krążki grzeszą małym urozmaiceniem - mamy dużo przebojowych refrenów, klawiszy, chóralnego "ooo", eskapistycznych tekstów o letnich szaleństwach i nieudanych romansach, trochę falsetu. Nie we wszystkich wypadkach formuła ta się sprawdzała, w tekstach nie brakuje zwrotów prowokujących wzruszenie ramion ("księżyc grzał" w chyba najgorszym ich kawałku Temat na clip, "naga prawda rozbiera się" w Złym omenie). Od tego standardu odbiegają m.in. zatrącający rytmicznie o rockabilly Wit Boy z "dwójki" oraz zapowiadające dokonania Czesław Śpiewa i Blue Cafe, partiami "rapowane" Ciało i talent z "trójki". Płyt nagranych po reaktywacji w 2001 r. nie próbowałem słuchać, obawiałem się, że w całości będą dla mnie niestrawne, chociaż np. powstałe jeszcze w 1990 r. Bez braw na finał brzmi bardzo przebojowo. Swoich obrońców miał też Czarny śnieg, w którym przeszkadza mi podobieństwo do Milk and Toast and Honey Roxette.

12. Ocean wspomnień (Poniżej krytyki)



W sumie na tym samej pozycji mogłaby znaleźć się inna ballada z tej samej płyty - Historyjka z talii kart albo kokieteryjne i nie tak świńskie, jak sugeruje tytuł Czy ty lubisz to, co ja?. Zostańmy jednak przy największym przeboju z tej trójki i jednej z licznych piosenek Papa Dance o nagminnie przekręcanym tytule, w tym wypadku na Szary wiruje pył.

11. Narodziny szejka (Papa Dance)



Polskie Opa Opa :) Piosenka na pierwszy rzut oka mocno absurdalna, skąd Janowi Sokołowi (ojcu znanego rapera) się wzięły te wiorsty? Czyżby historia działa się jeszcze za caratu? Okazała się jednak proroctwem popularności wczasów w Egipcie. Ciekawe, czy wzmianka o Kairze w jakiś sposób zainspirowała Kamp! :) Muzycznie jest lekko orientalnie i w stylu Duran Duran.

10. Te głupie strachy (Papa Dance)



Bo kiedy rozum śpi, budzi się wyobraźnia Francisco Goyi i oczywiście zespołu Papa Dance :) Wymowę pożegnania z upiorną bajką potęgują zabawy z tempem, w zwrotkach kroczącym niczym w Przeżyj to sam Lombardu, w refrenie standardowo papadensowym.

9. Nietykalni (Nasz ziemski Eden)



Hybryda Wonderful Life Blacka z Only You Savage'a i jeden z tych momentów, w których moim zdaniem Papa Dance najbardziej zbliżyli się do italo disco. Panom udało się wykreować nastrój wiszącej w powietrzu tragedii... Mimo, że epoka już niby zupełnie inna, tekst wydaje się nadal aktualny...

8.  Kamikadze wróć (Papa Dance)



Jeden z pierwszych singli i największych przebojów formacji. Królewną zwiewną w teledysku był sam Mariusz Zabrodzki :) To także on każe podmiotowi lirycznemu "wracać".

7. In flagranti (Poniżej krytyki)



Jeden z najbardziej chwytliwych fragmentów drugiego albumu z rozbrajającą solówką na skaczącej między jednym a drugim kanałem perkusji ;) Chórki jak z Boys Do Fall In Love nieodżałowanego Robina Gibba. Tekst jest baaardzo osadzony w ówczesnym młodzieżowym slangu, przynajmniej tak, jak go słyszał Jacek Cygan (Marek Fanga).

6. Nasz Disneyland (Nasz ziemski Eden)



Czyli osławiona Monaliza (sic). Księżniczka Marry tekstowo by pasowała do teledysku, ale zgodnie z ejtisową "logiką" zamiast niej mamy gangsterów. Pierwsza piosenka Papa Dance, którą mocno polubiłem.

5. Pocztówka z wakacji (Papa Dance)



Piosenka znana, o lecie, jest listopad, więc niech muzyka mówi sama za siebie ;)

4. Galaktyczny zwiad (Nasz ziemski Eden)



Niby trudno zakwalifikować ten kawałek inaczej niż mówiąc z angielska "campy fun", lecz jednocześnie jest to utwór, który obok Kanału XO-2 najbardziej z dorobku Papa Dance jest przepełniony samotnością i poczuciem zagrożenia. Może to znak czasu (zamiast "w lot skompromitujesz" zawsze słyszę tam "blok skompromitujesz"). Początkowa część mówiona to zasługa Macieja Zembatego, jak na razie jedynego związanego z tym zespołem człowieka pochowanego w Alei Zasłużonych warszawskich Powązek Wojskowych #wiedzabezużyteczna

3. It's a simple song (Nasz ziemski Eden)



Papa Dance w duecie z aktywnym do dziś i wielokrotnie nagradzanym w Ojczyźnie czeskim wokalistą Petrem Kotvaldem, który brzmi trochę jak Nick Kamen albo pan z grupy Cock Robin. Jedna z partii klawiszy wydaje się zaczerpnięta z Train of Thought A-Ha. Ogólnie rzecz biorąc, kawałek mógłby spokojnie być częścią dyskografii popowych wyjadaczy tamtych lat.

2. Panorama Tatr (Papa Dance)



Koleżanka z forum.80s.pl napisała kiedyś, że ten utwór to dla niej esencja New Romantic. Chronologicznie niezbyt się to zgadza, ale jeżeli brać pod uwagę sam nastrój utworu, trudno się z nią z nie zgodzić. Każdy kolejny pojawiający się dźwięk tylko potęguje zaplanowany dramatyzm przekazu. Piosenka lodowata jak Tatry zimą - ale tak miało być.

1. Kryształek nocnej opowieści (Poniżej krytyki)



Dlaczego akurat ta piosenka? Bo z każdym przesłuchaniem mnie po prostu rozbraja. Na początku dostajemy lekko "bajkową" melodię przypominającą wstęp do Once in a Lifetime Talking Heads. Pierwsza zwrotka to historia życiowa, jakich wiele, po czym pojawia się szczypta oniryzmu, wreszcie nadjeżdża, jakby wycięty z Don't Go Yazoo refren o chyba najbardziej zdroworozsądkowym tekście w historii muzyki rozrywkowej.

Życie ze snem przeplata się,
Raz jest lepiej w życiu, raz we śnie.
Co noc masz sen,
A w dzień nie łam się tylko śmiej
(przynajmniej ja tak słyszę, na tekstowo.pl jest: śpij)
Raz jest cudownie, a raz źle,
Raz Cię lubią wszyscy, a raz nie.


A jeżeli dla kogoś było mało atrakcji, w przejściu ni z gruszki, ni z pietruszki taka oto perełka:

Jeśli zechcesz poznać przyszłe losy swe,
Spytaj się wróżbity, on to dobrze wie.


Prosto, zwięźle i na temat.

Następny post prawdopodobnie również będzie dotyczył polskiej muzyki. Oczywiście jak zwykle będzie prosto, zwięźle i na temat ;)