Friday, February 3, 2012

Historia jednej piosenki: ABBA - "The Day Before You Came", czyli koniec i początek


Jutro urodziny obchodzi moja koleżanka z forum.80s.pl Sylvia, znana też jako Aurinko lub GirlFromLebanon. Od ok. sześciu lat w miarę regularnie korespondujemy na różne tematy muzyczne. Gdyby nie ona, nie byłoby na tym blogu wpisów o Europe i Mew oraz kilku innych, które ukażą się na nim w przyszłości.
Sylvia jest bardzo fajną dyskutantką, chociaż jak każdy ma też swoje małe dziwactwa, np. jeszcze nigdy nie skomentowała żadnego mojego tekstu bezpośrednio na blogu, za to robi to bardzo wylewnie na profilu FB :) Jej najbardziej rozpoznawalną cechą jest entuzjazm, z którym opisuje swoje ulubione piosenki i płyty. Można powiedzieć, że o ile inni chwalą swoich faworytów, Sylvia się nad nimi rozpływa :) Całe ciągi pozytywnie nacechowanych przymiotników, które tworzy w takich sytuacjach nieodmiennie budzą mój podziw :)

Dzisiaj chciałem napisać kilka słów na temat kawałka, nad którym Sylvia rozpływa się przy każdej nadarzającej się okazji i ma ku temu powody :) Myślę tutaj o ostatnim (przynajmniej według biorącego udział w sesji dźwiękowca Michaela Tretowa) utworze nagranym przez sławną ABBĘ, czyli The Day Before You Came.

W założeniu miał on trafić na nowy album legendarnej grupy, jednak nigdy on nie powstał. Słuchając tej próbki bardzo tego żałuję, ponieważ tworząc w takim stylu i na tym poziomie ABBA śmiało poradziłaby sobie z naporem gwiazd nowej fali. Sugerował to już ich ostatni studyjny krążek The Visitors z 1981 (dla laików - ten z One of Us), a szczególnie utwór tytułowy, nawiązujący w warstwie tekstowej do stanu wojennego w Polsce. Jednak moim ulubionym nagraniem z "Gości" pozostaje przezabawne Two for the Price of One. Tego po prostu trzeba posłuchać, żeby uwierzyć!

Dalszego ciągu wspólnej przygody jednak nie było, na co niebagatelny wpływ miały rozwody w zespole. Dyskografię zamknęła (na jakiś czas) składanka The Singles: The First Ten Years, na której znalazły się jako bonusy utwór-bohater tego odcinka i miłe dla ucha (a dzięki wokalistkom także oka :) Under Attack. Członkowie zespołu, który już w trakcie ostatnich sesji przymierzali się do solowych nagrań, rozeszli się w swoje strony, co zaowocowało przynajmniej dwoma wielkimi hitami lat 80.: One Night in Bangkok Murraya Heada z musicalu "Szachy" autorstwa pary Andersson-Ulvaeus oraz I Know There's Something Going On Fridy (Phil Collins za perkusją!).

Przez dłuższy czas nie bardzo rozumiałem zachwyty Sylvii nad tą piosenką. Ot, leci niemrawy podkład, a na jego tle Agnetha Faeltskog (dla laików - blondyna) opisuje rozkład dnia pracownicy biurowej, dodając na końcu każdej zwrotki, że tak wyglądał "dzień zanim przybyłeś". Można więc wywnioskować, że bohaterka utworu zwraca się do mężczyzny swojego życia, na którego pojawienie się nie miała większej nadziei. Oczywiście Sylvia zawsze podkreślała, że przemawiają do niej emocje w głosie Agnethy, ale powiedzmy sobie szczerze, czy kiedykolwiek ta wokalistka zaśpiewała coś beznamiętnie? Dlaczego więc zmieniłem zdania i dzisiaj uważam, że ten utwór jest świetny i godny wpisu na tym blogu?

Po pierwsze, uświadomiłem sobie, że jego tekst nie tylko dyskretnie opisuje stan ducha pewnej osoby w pewnym momencie, ale też stanowi kapitalny obrazek obyczajowy z życia Europy przełomu lat 70. i 80. Skończyły się już przecież czasy, kiedy w pomieszczeniach biurowych bezkarnie paliło się papierosy, minęła moda na Dallas (pamiętajmy, że bohaterka miała do wyboru znacznie mniej kanałów telewizyjnych do dyspozycji niż my), ucichły też kontrowersje wokół linijki "wszyscy mężczyźni to gwałciciele", którą można znaleźć w powieści Pokój kobiet wymienionej w tekście Marilyn French. Można też wywnioskować, że już wtedy w Europie Zachodniej na obiad chodziło się "do Chińczyka" :)

Po drugie, dotarło do mnie, że dla każdego pasjonata muzyki lat 80. (a sam się do nich zaliczam) aranżacja nie jest wcale niemrawa, lecz bardzo stylowa i świetnie buduje napięcie. Po trzecie wreszcie...sam przeżyłem podobną historię. Zbieżność z urodzinami Sylvii jest zupełnie przypadkowa (z ostatnim szumem wokół ABBY zresztą też), ale niemal dokładnie rok wcześniej w biurze, w którym wtedy pracowałem, pojawiła się pewna osoba. Nie przeżywałem "dnia przed jej nadejściem" tak jak Agnetha, bardziej przejęty powitaniem nowej podwładnej był mój ówczesny szef, jednak koniec końców ta osoba mocno zmieniła moje spojrzenie na świat, kobiety, samego siebie, muzykę i...szynszyle :) I bardzo lubiła ABBĘ :) Jeśli zaciekawił Was ten temat, poświęcę jej jeszcze kilka słów, kiedy nadejdzie Dzień Kobiet (oczywiście tylko w zakresie zainteresowań tego bloga :P).

Do The Day Before You Came powstał też ciekawy teledysk - trochę aktorstwa, trochę subtelnej erotyki, trochę pięknych, choć industrialnych pejzaży i przejmujące ujęcia członków zespołu. Nawet ktoś, kto minutę wcześniej spadł z Marsa, patrząc na te twarze, odgadłby, że to już jest Koniec. Choć dla Agnethy nie był to koniec. Nagrała jeszcze kilka płyt, nawet jedną w 2004, na którym z właściwą jej charyzmą apeluje, by jej nie dotykać, co bardzo ujęło Sylvię...i mnie ;)



Bonus 1: strona B singla - utwór pt. Cassandra



Bonus 2: Nagrana w 1984 nie wiadomo do końca po co wersja brytyjskiego synth-popowego duetu Hurt..., wróć - Blancmange. Większych różnic poza męskim wokalem nie ma, jeżeli ktoś nie ma czasu, może sobie darować. Tekst nieco zmieniono, zamieniając Marilyn French na Barbarę Cartland.



Morał na dziś: a-ha nie byli pierwszym skandynawskim zespołem, który zakończył karierę będąc na szczycie :)

PS. A tak w ogóle, to wydaje mi się, że "ten, który nadszedł dzień później" po prostu tą panią utrupił i dlatego ta piosenka jest taka smutna - bo śpiewa ją duch :P

1 comment:

  1. Day before you came... Piosenka o dość mrocznym odcieniu. Owszem, jest to rzecz gustu, wrażliwości słuchacza , ale, jak dla mnie cała piosenka wprowadza sprzeczne, nastroje - radość a jednocześnie ...smutek, że coś się skończyło, bo nagle jakiś facet pojawił się na drodze. Ciekawy tekst, aranżacja emocjonalnie nijak nie współgrają (mi zawsze spotkanie kogoś ważnego kojarzyło się z czymś radosnym, ale kto wie, jak kochają Szwedzi..?). Generalnie kapitalna wręcz, ponadczasowa, a'la down tempo smutna melodia, która wzbudza u mnie ... smutek i przerażenie.

    ReplyDelete