Foster the People to jeden z tych zespołów, które w dzisiejszych czasach mają najtrudniej.
Co dość naturalne, jeżeli recenzent skrytykuje płytę wydaną przez kobietę, łatwo może narazić się na zarzut "męskiego szowinizmu". Jeżeli źle oceni wykonawcę r'n'b usłyszy, że "biali nie potrafią skakać", jeśli nie przypadnie mu do gustu coś z kręgu ciężkiego grania - że "nie zna się na prawdziwym rakendrolu, a tłumy na naszych koncertach mówią same za siebie". Jeżeli uzna za pretensjonalny erudycyjny concept album, wyjdzie na ignoranta. A jeżeli będzie wystawiał tylko pozytywne noty, nie będzie to wyglądało wiarygodnie. Pozostaje mu więc pastwienie się na grupach złożonych z białych heteroseksualnych mężczyzn, którym muzyka dobrze sprawdza się w stacjach radiowych i na prywatkach.
Ale na szczęście jest ten blog, którego autor wprawdzie nie jest białą heteroseksualną dziewczyną, ani jej mamą, ale też nie pretenduje (zazwyczaj) do miana znawcy filozofii i penetratora duchowych głębi (od tego ma drugi blog, hehehe), za to nie waha się powiedzieć czytelnikom wprost, słuchanie jakiego albumu w ostatnim czasie sprawiło mu najwięcej frajdy. A w okolicach szczytu listy moich tegorocznych muzycznych radości jest debiut bohaterów tego odcinka. Dla porządku dodam, że jest to już czwarty opisywany przeze mnie w tym roku wykonawca, którego sceniczna wizytówka zaczyna się od litery "F" (a już w kolejce czai się piąty), jest to też trzeci recenzowany na tym blogu album, w którego produkcji brał udział Rich Costey, a drugi, nad którym czuwał Paul Epworth (o jego tegorocznym opus magnum napiszę już niedługo). Gwoli ścisłości, przy Torches pomagał im też Greg Kurstin, którego współpracował już z dziesiątkami artystów od Red Hot Chili Peppers przez Nelly Furtado po Kylie Minogue, stanowi również połówkę duetu The Bird and the Bee. A co chyba najistotniejsze, jest to dopiero pierwszy wpis o artyście z USA, co nie jest przypadkowe :P
Co dość naturalne, jeżeli recenzent skrytykuje płytę wydaną przez kobietę, łatwo może narazić się na zarzut "męskiego szowinizmu". Jeżeli źle oceni wykonawcę r'n'b usłyszy, że "biali nie potrafią skakać", jeśli nie przypadnie mu do gustu coś z kręgu ciężkiego grania - że "nie zna się na prawdziwym rakendrolu, a tłumy na naszych koncertach mówią same za siebie". Jeżeli uzna za pretensjonalny erudycyjny concept album, wyjdzie na ignoranta. A jeżeli będzie wystawiał tylko pozytywne noty, nie będzie to wyglądało wiarygodnie. Pozostaje mu więc pastwienie się na grupach złożonych z białych heteroseksualnych mężczyzn, którym muzyka dobrze sprawdza się w stacjach radiowych i na prywatkach.
Ale na szczęście jest ten blog, którego autor wprawdzie nie jest białą heteroseksualną dziewczyną, ani jej mamą, ale też nie pretenduje (zazwyczaj) do miana znawcy filozofii i penetratora duchowych głębi (od tego ma drugi blog, hehehe), za to nie waha się powiedzieć czytelnikom wprost, słuchanie jakiego albumu w ostatnim czasie sprawiło mu najwięcej frajdy. A w okolicach szczytu listy moich tegorocznych muzycznych radości jest debiut bohaterów tego odcinka. Dla porządku dodam, że jest to już czwarty opisywany przeze mnie w tym roku wykonawca, którego sceniczna wizytówka zaczyna się od litery "F" (a już w kolejce czai się piąty), jest to też trzeci recenzowany na tym blogu album, w którego produkcji brał udział Rich Costey, a drugi, nad którym czuwał Paul Epworth (o jego tegorocznym opus magnum napiszę już niedługo). Gwoli ścisłości, przy Torches pomagał im też Greg Kurstin, którego współpracował już z dziesiątkami artystów od Red Hot Chili Peppers przez Nelly Furtado po Kylie Minogue, stanowi również połówkę duetu The Bird and the Bee. A co chyba najistotniejsze, jest to dopiero pierwszy wpis o artyście z USA, co nie jest przypadkowe :P
Skąd wziął się podtytuł tej notki? Obejrzyjcie wideo rozpoczynające playlistę. Czy "szczekanie" szynszyli nie przypomina Wam trochę wokalu Marka Fostera? A przynajmniej tych dźwięków, które pojawiają się mniej więcej w połowie największego hitu chłopaków, Pumped Up Kicks i na początku Call It What You Want?
Jak dla mnie cały album mógłby posłużyć za ścieżkę dźwiękową do kreskówki o jakichś kochających zabawę gryzoniach. Może przynajmniej ktoś powinien pobawić się w ten sposób na YT ze zdjęciami swoich pupili? Słuchając tych piosenek trudno się domyśleć, że zanim powstała grupa Foster the People (nazywają się tak, bo ich fani notorycznie zapominali o "and" po "Foster"), jej twórca przez kilka lat borykał się z brakiem koneksji w show-businessie i kryzysem twórczym. Za to od razu można się domyśleć, że to band z Kalifornii ;) Moim zdaniem Maroon 5 mają prawo bać się o swoją pozycję czołowych dostarczycieli hedonistycznego, imprezowego pop-rocka z Zachodniego Wybrzeża. Nie ukrywam, że cieszyłbym się z takiej zmiany warty, ponieważ aczkolwiek ekipa Adama Levine ma na koncie kilka superprzebojowych numerów, brak im młodzieńczej świeżości i absurdalnego poczucia humoru, które można podziwiać w klipach ich młodszych konkurentów.
Dla formacji, w skład której obok Fostera wchodzą również perkusista Mark Pontius i basista Cubbie Fink, był to wyśmienity rok. Ich piosenki (Pumped Up Kicks, Don't Stop (Color on the Walls), Houdini, Helena Beat) pojawiały się w najpopularniejszych serialach (Plotkara, Dzienniki wampirów itd.), zaś Call It What You Want w grze komputerowej FIFA 2012. Muzycy pokazali się w kilku topowych amerykańskich talk shows, m.in. Saturday Night Live. Przełożyło się to na 8 pozycję płyty i 3 lokatę singla w notowaniach Billboardu. Jest tylko jeden problem - kolejne małe płytki nie powtórzyły już sukcesu pierwszej - ani w USA, ani w innych krajach. Czyżby więc Kalifornijczykom groziła łatka "one-hit-wonder"? Na to wygląda, chociaż moim zdaniem na to nie zasługują, szczególnie jako autorzy Helena Beat. Trochę szkoda, że odpowiednio promowany nie był kawałek Houdini, być może z obawy przed uwagami o podobieństwie melodii do Electric Feel MGMT. W każdym razie mam nadzieję, że tym, którzy nabyli longplaya spodobał się on w całości, tak jak mi, i na jednym się nie skończy.
Rozkręcasz się, koleżko - zwłaszcza przy pisaniu wstępniaków;-> Czyta się to z coraz większym bananem na gębie, a to akuratna mina, gdy tematem "eseju" jest formacja Foster The People!
ReplyDeleteJa cały czas mam w głowie nie najwyższą ocenę ich albumu na interii i zastanawiam się, czy to cały świat nie zorientował się, że to nie dobra kapela, a co najwyżej miłe chłopaki nagrywające sztampową muzykę, czy to może redaktor interii nie wie, co pisze. W odbiorze tego albumu pomaga mi jednak fakt, że Ty jesteś orędownikiem tejże muzyki, przez co nawet jeśli zostanę potępiony za pochwalenie "Torches", będę miał wsparcie w moim blogowym koledze:-) Ja wprawdzie "Pumped up kicks" troszkę nie mogę już słuchać, ale są tu przecież także i inne kawałki. Nie rozumiem tylko, dlaczego otagowałeś wpis jako "hard rock":->
Dodam jeszcze, że jak najczęściej nie lubię zespołów, które robią muzykę dla jej (przykład: Big Cyc), tak temu chętnie przyklasnę.
Jutro, kiedy napiszę o Adele, też będzie ciekawy wstępniak, bo z życia wzięty ;)
ReplyDeleteOprócz nas dwóch jest jeszcze Damian :) (patrz komentarz pod Twoim wpisem :)
Nie wgłębiałem się w teksty tego zespołu, Mark tak śpiewa, że trudno zanim nadążyć ;), ale jeżeli ich podstawowym celem jest rozśmieszanie ludzi, obawiam się, że już nie dorównają tej płycie :( A jeżeli spróbują zaprezentować się w innej tonacji, publiczność może tego nie kupić... Ale nie wyprzedzajmy faktów, na razie niech jeszcze "wydoją" ile się da z tego krążka. DS(COTW) pnie się w rocko-alternatywnych notowaniach Billboardu, może chociaż dojdzie w nich do 5 miejsca (na więcej raczej nie pozwoli konkurencja).
Ja ich uwielbiam ;D
ReplyDelete