Saturday, February 20, 2016

Monografia: Craig David, czyli idąc za intuicją


Znalazłem czas na założenie Pop Goes the Blog, kiedy trafiłem na bezrobocie. Po czterech latach wypadałoby wypowiadać się w sposób bardziej dojrzały, ujmijmy więc sprawę tak: Pop Goes the Blog powraca, ponieważ zostałem freelancerem :), choć na pewno nie na długo, dlatego raczej nie spodziewajcie się zalewu nowych postów. Zastanowię się nad powrotem playlist i tłumaczeń, za to muszę zawieść tych, którzy czekali na podsumowanie 2015.
Nie wyobrażam sobie porównywania albumów Riverside i The Wombats; mógłbym wypisać płyty, do których najbardziej chciało mi się wracać z racji ich przebojowości, ale nie mam serca dyskryminować tych, które wymagały poświęcenia im czasu, którego nie znalazłem. Co do singli, jestem pewny, że przypominałoby suche numerki z podsumowania Elektroenergii, a jedyne komentarze pod wpisem brzmiałyby: "fajnie, że jest Enter Shikari" lub "co tu robi Enter Shikari?". Ale co ja poradzę, że moje życie w tamtym roku było jak The Last Garrison, a te klawisze z refrenu są cudownie tandetne? :)

Przede wszystkim jednak mam nadzieję, że od czasu do czasu będą pojawiały się dłuższe teksty. Z dość oczywistego powodu: jeżeli chce się, żeby dana wersja historia muzyki przetrwała, trzeba ją zapisać, a jak wiadomo historię piszą zwycięzcy. Niestety, sprawdza się moja wizja z niedokończonego i nieopublikowanego dramatu "The Wonder Hole Part IV: Operation Timberland" (gdyby ktoś wątpił, mam świadków i mogę przesłać maszynopis!). Showbusiness znajduje się coraz bliżej znalezienia magicznej formuły, dzięki której cały mainstream muzyczny będzie brzmiał tak samo. Wydawało się, że tą formułą będzie połączenie hip-hopu z eurodance, ale porzucono chyba te plany na rzecz hybrydy deep house z folkiem (jak dla mnie pomysł na miarę mieszania wódki z benzyną). A że zawsze byłem tym dziwakiem, który sprawdzał listę zagranicznych graczy piłkarskiej ligi Cypru zamiast kłócić się o wyższości Barcelony nad Realem oraz liczył mosty wybudowane przez polskich inżynierów w Rosji na przełomie XIX i XX w. zamiast pisać setny artykuł o niezwyciężonych szpiegach z GRU (ot, i tajemnica mojego freelancerstwa), czuję się w jakiejś części odpowiedzialny za archiwizowanie różnych muzycznych nisz.

Między pomysłem na tekst a pisaniem minęło trochę czasu. Teraz jestem pewny, że Craig David poradziłby sobie na scenie muzycznej AD 2016 bez mojej skromnej pomocy, jednak nie zmieniłem planów, ponieważ na jego przykładzie mogę poruszyć jeden z moich ulubionych tematów: porównanie odbioru popularnych artystów w różnych krajach. Rozmyślałem o tym ostatnio w związku z premierą nowej płyty bohaterów mojego pierwszego wpisu - Coldplay. Dla wielu Polaków jej brzmienie jest świętokradztwem. Mnie nie zaskoczyło. Gdy chodziłem do liceum, dzięki samej tylko rzadszej obecności w eterze zespół Chrisa Martina wydawał się alternatywny w porównaniu z np. Reamonn. Wszystko wskazuje jednak na to, że od początku miał być on przede wszystkim kurą znoszącą złote jaja dla wytwórni, artystyczne pretensje były na drugim miejscu, co oczywiście nie znaczy, że kwartet zawsze szedł na skróty. Na pewno jednak nigdy nie byli dla swoich rodaków niekwestionowanymi bohaterami. Grubo przed duetem z Rihanną wielu bagatelizowało ich jako propozycję dla zakompleksionych konserwatystów i uproszczoną wersję Radiohead.

Urodzony w Southampton w grenadyjsko-żydowskiej rodzinie Craig Ashley David z kolei dla polskiego słuchacza poprzedniej dekady był po prostu jednym z kilkunastu lubianych przez stacje radiowe wokalistów. Po raz pierwszy trafiłem na jego nazwisko w jednym z nielicznych kupionych przeze mnie numerów "Bravo", w recenzji singla Fill Me In (brytyjski numer jeden w kwietniu w 2000 r.). Wiedzę o muzyce w 2001 r. czerpałem głównie z radia, więc przez dłuższy czas znałem tylko Walking Away (airplayowy numer jeden u nas - łatwo zgadnąć, że rywalizował o pierwszeństwo z Supreme Robbiego Williamsa, ale trudno sobie wyobrazić, że także z I Put a Spell on You w wersji Sonique), a o wiele bardziej podobał mi się kolejny, puszczany m.in. w Hop-Bęcu singiel - zmysłowy Rendez-vous. Dopiero jako licealista poznałem jako "golda" jego duży hit 7 Days. Wszystkie do tej pory wymienione piosenki znalazły się na najszybciej sprzedającym się debiucie brytyjskiego solisty w historii - albumie Born to Do It (jak to ktoś wymownie zauważył - wiadomo o robienie czego chodzi).

To też jednak nie był singlowy całokształt - utalentowany wokalista został odkryty przez rodaków już w 1999 r. dzięki współpracy z najbardziej znanym wykonawcą o pseudonimie wywodzącym się twórczości Charlesa Dickensa od czasów Uriah Heep, czyli duetem Artful Dodger. Drugi z ich wspólnych singli - Woman Trouble - kilka tygodni temu pokrył się w Wielkiej Brytanii srebrem. Bardziej znany Re-Rewind (Say Bo Selecta) po raz pierwszy usłyszałem na początku 2006 r. w dość niecodziennych okolicznościach - służył jako akompaniament reklamy sekstelefonu wyświetlanej w kablówce, z której wtedy korzystałem. Notabene, kilka lat wcześniej podobnie wyglądał mój pierwszy kontakt z Born Slippy.NUXX Underworld, które wziąłem wówczas za...Scooter (sic).


Wydawałoby się więc, że David ma świat, a przynajmniej Europę, u stóp. Był twarzą zdobywającego coraz większą popularność stylu UK garage, miał niewątpliwy talent wokalny, młodość i wyrazisty "look". Pewnie można było o tym poczytać w Internecie, ale w Polsce nie byliśmy świadomi, jakim szokiem dla wielu Brytyjczyków było szukanie własnego miejsca na scenie klubowej przez przedstawicieli tamtejszej czarnej społeczności. Nieistniejąca już biblia muzyki coldplayopodobnej "Melody Maker" umieściła na okładce zdjęcie Davida (prawdopodobnie) siedzącego na ubikacji, lansowała składankę gitarowych piosenek pt. "Born To Do It Better", a na swojej stronie internetowej opublikowała sondę "Czy UK garage powinien zostać zdelegalizowany?" Dla wielu fanów teen popu i trance nowy styl również był mało strawny. Sytuacji nie polepszały tabloidy utożsamiające czarną kulturę z dresiarstwem i...popularyzowane przez Eskę w drugiej części dekady one-hit-wondery z podgatunku bassline żerujące na tym stereotypie.

Największym ciosem dla morale piosenkarza była jednak emitowany w latach 2002-2004 przez Channel 4 niewybredny program "satyryczny" Leigha Francisa "Bo' Selecta!", którego autor przy użyciu masek z lateksu wcielał się w różnych celebrytów, a najczęściej właśnie w Davida. Trudno ustalić, na ile karykatury wyhamowały karierę artysty i na ile był nimi rzeczywiście poirytowany (ostatnio mówił, że konflikt rozdmuchał jego management), lecz niewątpliwie największym przebojem z jego kolejnych płyt był mówiący o pułapkach sławy samplujący Shape of My Heart Stinga duet z byłym liderem The Police Rise and Fall (brytyjski numer 2 wiosną 2003 r.). Nie wiem, na jakie luksusy zbierał wówczas Gordon Sumner, ale niemal jednocześnie ukazały się dwa single wykorzystujący ten sam sample - tym drugim było Shape Sugababes (numer 11 w Wielkiej Brytanii, ale był to już czwarty singiel z Angels of Dirty Faces). 

Wydany w listopadzie 2002 r. album Slicker Than Your Average był jednak zasadniczo promowany bardziej pogodnymi utworami niż debiut. W tym okresie jeszcze słabo znałem angielski, dlatego tytułem jednego z nich - Hidden Agenda - określałem mój licealny notatnik... Gdy kończyłem ten etap edukacji, przygotowujący się do wydania trzeciego krążka The Story Goes... David gościł na festiwalu w Sopocie, co oczywiście przełożyło się na obecność singla All the Way w radiu. Z kolejnym Don't Love You No More (I'm Sorry) wiążę się pewne nieprzyjemne wspomnienie. Pewnego dnia jako student z powodu zbyt intensywnego oglądania telewizji muzycznej zaspałem na pociąg z Warszawy do domu, a kiedy obudziłem się, grał akurat ten kawałek...

Na tym etapie moja sympatia do Craiga się skończyła, a sympatia niektórych się zaczęła :) Moim kolejnym kontaktem z jego muzyką był bowiem samplujący Let's Dance Davida Bowiego eskowy przebój Hot Stuff z krążka Trust Me (2007). Wtedy byłem już przekonanym ejtisowcem i takie zabawy z konwencją mnie nie bawiły, ale staram się być wyrozumiały - zmieniła się muzyczna moda, pop-grime powoli wypierał pop-garage (na płycie gościł Tinchy Stryder, a także mało wtedy jeszcze znana Rita Ora), a Brytyjczyk był na takim etapie kariery, że najłatwiej było mu zwrócić na siebie uwagę coverem (w Polsce przebojem była jeszcze pełna Auto-Tune, ale niepozbawiona uroku Insomnia). Na tym założeniu zbudowany był złożony prawie wyłącznie z przeróbek i niezbyt ciepło przyjęty album Signed Sealed Delivered z 2010 r.

W kolejnych latach życie Craiga Davida przypominało schyłek kariery topowego piłkarza. Nagrania z Remadym, Mohombim i Timatim można uznać za odpowiednik kontraktu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich - wielkiej chwały nie przynosi, ale pozwala dłużej robić to, co się kocha. W międzyczasie Mavoy zaznajomił mnie z pierwszym singlem z Signed Sealed Delivered - energetycznym One More Lie (Standing in the Shadows) opartym na melodii utworu The Four Tops. Kiedy wydawało się, że gwiazdor już nigdy nie wynurzy się ze swojej DJ-skiej pustelni w Miami, od połowy 2014 r. zaczął uaktywniać się prezentując nowe piosenki i wykonując "cudzesy" podczas gościnnych występów w stacjach radiowych...
...a robił to z taką klasą, że pojawił się żartobliwy postulat petycji z prośbą o nagranie przez niego własnych wersji całej top 40 brytyjskiej listy przebojów :) Szczególnie pozytywnie komentowano wariacje na temat śpiewanych w oryginale przez Justina Biebera Where Are U Now i Love Yourself. Trudno się więc dziwić, że premierowy singiel When The Bassline Drops z gościnnym udziałem rapera Big Narstiego dotarł w tym roku do 10 miejsca list sprzedaży. David nagrał też ostatnio utwór Who Am I z Katy B i Major Lazer - samo to zestawienie wykonawców wróży hit. Można się więc spodziewać, że będzie nim także nadchodząca płyta Following My Intuition.

Pisałem już kiedyś na tym blogu, że tzw. "Jeśkomuza" nie wzięła się znikąd - ma w sobie DNA dokonań The Streets, Gnarls Barkley, Destiny's Child, a także m.in. Craiga Davida. Dobrze się więc stało, że w czasach, gdy Movin' Too Fast Artful Dodger (w nim akurat śpiewa Romina Johnson) można usłyszeć nawet w Vox FM, muzyk postanowił jeszcze raz pokazać, że wie, co chce przekazać swojej widowni, a nie być tylko parkietowym najemnikiem. W międzyczasie grime przebił się do lokalnych mediów w swojej mniej imprezowej odsłonie. Brakuje mu tylko większej życzliwości ze strony organizatorów BRIT Awards, ale patrząc na demograficzne trendy, chyba też jest to tylko kwestią czasu....

No comments:

Post a Comment