Gdy serce rwie się do słuchania starych płyt i pisania o singlach sprzed wielu lat, tworzenie takich rankingów przychodzi mi z dużym trudem, tym bardziej, że we wielu moich ulubionych niszach trudno jest artystom powiedzieć coś nowego.
Kiedyś wydałoby się to niewyobrażalne, ale w trzydziestce znalazł się tylko jeden projekt shoegaze, a reprezentacja dream popu w porównaniu z liczbą kandydatek też jest umiarkowana. Mam do siebie lekkie pretensje, że zapowiadałem więcej eklektyzmu, a znalazłem czas na przesłuchanie niewiele ponad elektropopowy kanon. Może zestawienie wyglądałoby inaczej, gdyby pojawiło się więcej płyt udanie odświeżających czasy mojego ulubionego Philly soulu.
W tym roku po raz pierwszy zamiast linków do Spotify zamieściłem odsyłacze na Bandcamp (dziwię się, że The Avalanches i Sparks nie mają tam kont) i do podobnych serwisów, ponieważ to najlepsza metoda finansowego wsparcia naszych ulubieńców.
1. Jessie Ware - What's Your Pleasure?
Po niecałej dekadzie kariery artystce udało się w końcu wywalczyć numer jeden w moim zestawieniu płytowym. Wiele wskazuje na to, że po latach trzymania się środka za wszelką cenę wreszcie jest sobą i przyniosło to olśniewające rezultaty. Dużo tu disco house'u, ale jest też "typowy" electro pop, kompozycje na swój sposób uwodzicielsko mroczne i piękny hołd dla klasyki soulu (Remember Where You Are). Strefa komfortu tłumów szukających na koncertach katharsis przy Say You Love Me pewnie zatrzęsła się w posadach, ale świat na tym tylko zyskał.
2. The Killers - Imploding the Mirage
Dowód, że na żadnym zespole, choćby wygenerował niewiadomo jak kanoniczne przeboje i mógł spocząć na laurach, nie można stawiać krzyżyka. W epoce nieznośnych skitów potrzebujemy jak najwięcej krążków tworzonych w myśl zasady nomen omen "all killer no filler".
3. Pet Shop Boys - Hotspot
Mocne odbicie w górę po strasznie tandetnym Super. Niby to ten sam rozbuchany synth-pop, co zawsze, ale jest też kilka nieoczywistych urozmaiceń (np. Monkey Business). Gdyby nie charakterystyczny głos można by pomylić ten materiał z co lepszym synthwave, z tym, że wigorowi towarzyszy kompozytorska rutyna.
4. Yumi Zouma - Truth or Consequences
Pewnie Was to zaskoczy, ale dość długo przekonywałem się do tej płyty, ponieważ tak mocno zauroczyły mnie Yoncalla i Willowbank. To jednak wciąż ekstraklasa dream popu, potrafiąca wykrzesać wiele słodyczy nawet z tematu nieudanych związków. Zespół nagrał także longplay z alternatywnymi wersjami tych utworów.
5. Thundercat - It Is What It Is
W wolnym tłumaczeniu - "kot jaki jest, każdy widzi". Wielu w ostatnich latach uprawia rozmyty funk (patrz Kali Uchis niżej), ale wciąż nikt równie dobrze. Może sekret tkwi w miłości do Dragon Balla?
6. Kelly Lee Owens - Inner Song
Niby zasadniczo elektronika chłodna, transowa i technopodobna, ale kilka razy genialnie przełamana potokami kobiecej wrażliwości (np. L.I.N.E.) Oby tak dalej!
7. Kamasi Washington - Becoming OST
Soundtrackiem do serialu o Michelle Obama potwierdził swoją czołową pozycję na młodej scenie jazzowej.
8. Brothertiger - Paradise Lost
Może to chillwave, może już synthwave, w każdym razie brzmi to jak ekscytująca wyprawa przez tropikalną dżunglę,
Termin "dark pop" ma w muzyce tak luźne znaczenie, że prawie nie ma żadnego, ale moim zdaniem idealny brzmi właśnie tak. Szczególnie dlatego, że jest właśnie nie tylko mroczny, ale i popowy.
10. Pompeya - Bingo
Tak równe albumy z melodyjnym indie rockiem inspirowanym new wave zdarzają się naprawdę rzadko.
11. Nite - Sleepless
Wobec takiego stężenia młodzieńczej żarliwości w warstwie wokalnej nie da się przejść obojętnie.
12. Cults - Host
Dream pop, który ślizga się między geniuszem a autoparodią i w obrębie tej samej płyty znów grawituje ku geniuszowi.
Niektórzy narzekali na brak dawnej przebojowości, ale głos Bena Browninga jest tak kojący, że nawet z dość jednostajnych kompozycji jest w stanie uczynić dźwiękową nirwanę.
14. Jessy Lanza - All The Time
Ten album brzmi trochę jak vaporwave'owy hołd dla Janet Jackson - czyli bardzo dobrze.
15. The Avalanches – We Will Always Love You
Można złośliwie powiedzieć, że krążki The Avalanches trzeba umieszczać w podsumowaniach, bo rzadko jest okazja, ale abstrahując od tego, jest to potężna dawka afirmacji życia i melodii, które trudno przestać nucić. Nawet Riversa Cuomo dobrze wykorzystali.
16. Shamir - Shamir
Bardzo dla mnie niespodziewana, ale przekonująca metamorfoza - od hipsterskiego R&B do soft rocka.
17. Sparks - A Steady Drip, Drip, Drip
Duet niezmiernnie porywa poczuciem humoru i oryginalnością. Na tej płycie znajdują się jedne z najlepszych partii gitar i pianina w skali roku, jednak moim zdaniem mogłaby być trochę krótsza.
Dan Bejar był wysoko w moim rankingu za rok 2011. Nadal pozostaje specjalistą od łączenia typowej maniery singer-songwriterskiej z wysmakowaną elektroniką. Można powiedzieć, że to Cameron Avery tego zestawienia (a może nawet Alex Cameron).
Bezkompromisowy głos czarnej Wielkiej Brytanii. Projekt zasługuje na dużo większy rozgłos. Chwytliwością przegonił w wyścigu o miejsce w trzydziestce bliźniaczy krążek Black Is.
20. tęskno - tęskno
Muzyka, która otula - czy zawędrowałaby tak wysoko, gdyby ranking nie powstawał zimą?...
21. Róisín Murphy - Róisín Machine
Wydaje mi się, że płyta bardziej zbliżona do dokonań Moloko, niż do wcześniejszej twórczości solowej. Dyskotekowa elektronika, której warto dać trochę więcej czasu, żeby wczuć się w różne smaczki.
22. of Montreal - UR Fun
Nadal brzmią jak wyjątkowo naćpani Beatlesi i bardzo im z tym do twarzy.
23. Gum - Out In The World
Nieco psychodeliczny indie-rock, najwyżej notowana w tym roku pozycja z kręgów Tame Impala (ostatni album Kevina niestety brzmiał jak odrzuty po lepszej sesji).
24. JARV IS... - Beyond the Pale
Jarvis Cocker jest na tym albumie po prostu sobą, bo po wielkich sukcesach z Pulp nie musi umizgać się do masowej widowni. Całość brzmi trochę jak narracja z onirycznego horroru, ale są tu też wybitne kompozycje (House Music All Night Long, Children of the Echo).
25. Todavia - Orange Faint of Sky
W tym roku to shoegaze'owy rodzynek w zestawieniu, bo jakość kompozycji była jakby ciut lepsza niż u konkurencji.
26. Fleet Foxes - Shore
Nie jest to poziom imiennej płyty, ale wciąż bardzo solidne, hymniczne folk-rockowe granie.
27. Phenomenal Handclap Band - PHB
Gdzieś pomiędzy disco a R&B i nawet rockiem, bardzo fajne linie basu. Zespół z ponad dziesięcioletnim stażem, wymieniany jako inspiracja m.in. dla Sault i The Internet, a chyba wciąż niedoceniony.
28. Kraków Loves Adana - Darkest Dreams
Pozycja na zachętę, bo duet zrobił ogromne postępy w porównaniu ze wczesnymi nagraniami i miewa przebłyski wręcz synth-popowego geniuszu. Na tym etapie przeszkadza mi u nich wokalna monotonia, ale chyba to integralna część ich stylu i będę musiał się z nią pogodzić.
Zadziorny, ale i miejscami liryczny kobiecy rock, który w erze apoteozy Fleetwood Mac wciąż ma się świetnie.
30. Kali Uchis - Sin Miedo (del Amor y Otros Demonios)
Można twierdzić, że image Kolumbijki jest nieprzyzwoity (a obrazek z okładki dość dziwny), ale w kategorii lekkiego R&B to materiał przynajmniej przyzwoity. Do obecnych tu latynoskich rytmów raczej nigdy się nie przekonam.
Moje ulubione "epki" roku:
1. Mashmellow - Someday Club Rok temu wschodnioeuropejskie indie reprezentowały delfiny, w tym - syrenka. Chyba najbardziej rozweselające granie ostatnich miesięcy.
2. Bumper - Pop Songs 2020 Projekt Michelle Zauner (Japanese Breakfast) i Ryana Gallowaya (Crying) - cukierkowość kontrolowana.
3. Sea Girls - Under Exit Lights (trochę oszustwo, bo w 2020 cały materiał pojawił się na ponownie na płycie Open Up Your Head, ale stanowi jego zdecydowanie najlepszą część)
4. Syd Silvair - Reverie Jeśli Lana Del Rey to gangsta Nancy Sinatra, Syd Silvair to disco Lana Del Rey.
5. Black Marble - I Must Be Living Twice Johnny, Mary i inne goth-rockowe bajery. Pozycja byłaby wyższa, gdyby zmieścił się odkrywczy cover All I Want for Christmas Is You.
No comments:
Post a Comment