Trochę to dziwny wpis, bo będę ścigał się i z relacją Maćka, i z samym sobą. Uważam jednak, że każde medium wymaga innego podejścia, a każdy punkt widzenia jest wyjątkowy :)
Mocno tęskniliśmy w fanklubie za koncertami Jessie Ware w Polsce. Przez wiele miesięcy trudno było wydobyć od naszej idolki informacje na temat spodziewanego drugiego albumu i jego promocji. Aż gruchnęła wręcz surrealistyczna informacja: Brytyjka wystąpi 26 lipca w sopockiej Zatoce Sztuki. Niby nic szczególnie szokującego: popularna w Polsce artystka będzie jedną z gwiazd plażowego cyklu, w którym wystąpi także m.in. Brodka, Nosowska czy Bob Sinclar. W dodatku nie będzie to jej pierwszy koncert na Wybrzeżu (pamiętny "polski debiut" na Open'erze w 2012). Już większą ciekawostką wydawało się zaproszenie Delilah i Lulu James. Z drugiej strony, to miał być jej powrót na scenę, i to w przededniu wydania nowego materiału. Krótko mówiąc, Polska miała dostąpić tego zaszczytu przed Wielką Brytanią i resztą świata! Jakikolwiek komentarz wydaje się chyba zbyteczny.
Dedukcja, że w Sopocie na pewno zabrzmi kilka nowych piosenek, okazała się hitchcockowskim trzęsieniem ziemi, po którym napięcie zaczęło rosnąć. Tego dnia dosłownie WSZYSTKO przeszło nasze oczekiwania. To była historyczna sobota nie tylko dlatego, że przypadały właśnie drugie urodziny profilu Jessie Ware Polska na Facebooku. To blog o muzyce, dlatego nie będę się tutaj rozpisywać o tym, jak w trójkę (a właściwie w czwórkę ;) wykorzystaliśmy życiową szansę, czyli próbę na słabo strzeżonej plaży i zdobyliśmy wymarzone zdjęcia (Karolina - także autograf) z Jessie. Samo to, że to ona do nas podeszła to był grom z jasnego nieba. A jeżeli jeszcze dodać, że rozmawiała z nami jak koleżanka, a jednocześnie było w tym coś matczynego... I że nie potrzebowała scenicznego makijażu, żeby pięknie wyjść...
Macie dodatkową atrakcję - możecie zobaczyć, jak wygląda Autor :)
Na pewno nie wszyscy, którzy przyszli na koncert, zdawali sobie sprawę, jakiej rewolucji są świadkami. Zabrzmiały tylko cztery (!) utwory z debiutu: Running, 110%, Wildest Moments i Sweet Talk. Nie pojawił się także znany już wtedy z wersji studyjnej, napisany z Romy z The xx kawałek Share It All. Wtedy wydawało się to nam sensacją, tymczasem na kolejnych festiwalowych występach w tym roku setlista w wraz z postępami prób zespołu została jeszcze mocniej zaktualizowana. Jaki jest nowy repertuar? Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie będzie to album taneczny, czego się zresztą spodziewałem. Nie usłyszeliśmy ani Imagine It Was Us, ani żadnych nawiązań do twórczości Julio Bashmore'a - mam nadzieję, że jednak Jessie nie odcina się od tych epizodów (raczej nie, Peppermint to przecież wciąż świeże dziełko).
Nowe piosenki pokazują, że w 2014 nie da się zrobić w muzyce niczego bardziej ekscentrycznego niż...nagrać modelowo mainstreamowe kompozycje. Tough Love będzie ucztą przede wszystkim dla tych (znam takich wielu), którzy płaczą, że nie powstaje już taka "ładna, uniwersalna muzyka z mocnym wokalem", jak w czasach największych triumfów Mariah Carey i Whitney Houston. Miłośników pięknych melodii ta płyta na pewno powali tak, jak powaliło mnie pierwsze zetknięcie z tymi utworami w Sopocie. Został wysłany czytelny sygnał: interesuje nas podbój list przebojów. Na pewno nie będzie łatwo, ponieważ światowy pop w 2014 uwziął się, aby mieć jeszcze więcej perwersyjnych twarzy niż osławiony Grey (australijski rap...a może norweski soul...albo kanadyjskie reggae...nie, jednak holenderski deep house był najlepszy!) i może się okazać, że pod latarnią jest najciemniej. Wierzymy jednak, że występ na iTunes Festival i inne formy reklamy (np. występy na żywo i wywiady w BBC) zrobią swoje :)
Oczywiście, inspiracja Sade nadal jest wyczuwalna (chociaż patronem przedsięwzięcie jest Prince, a Jess zapewnia, że również Kate Bush!), znajdziecie także nawiązania do brzmienia poprzedniej płyty, teksty nadal są bezbrzeżnie romantycznie. Single nieco mylą: Tough Love to bardziej wizytówka-ostrzeżenie, że Jessie będzie teraz śpiewać w wyższych rejestrach (co bardzo dobrze jej wychodzi), a tak mocno do folku, jak w Say You Love Me z Edem Sheeranem w chórku, się już na pewno nie zbliży. Fanklub jest najbardziej zainteresowany studyjnym kształtem Champagne Kisses i You & I Forever, a tylko trochę mniej Kind Of...Sometimes...Maybe... (dwa ostatnie napisane przy pomocy już dość znanego amerykańskiego wokalisty Miguela), ja czekam również na wyjątkowo funkujące Want Your Feeling autorstwa Deva Hynesa.
Mała próbka Jessie Ware live A.D. 2014 (Champagne Kisses w wersji z Finlandii niestety brzmi jeszcze gorzej):
A potem jeszcze niesamowity nocny spacer brzegiem Bałtyku w kierunku dworca w Gdańsku... C.D.N.
No comments:
Post a Comment