Wednesday, October 16, 2013

Playlista: Piosenki z 5 sezonu "Made In Chelsea"

Czasami życie płata naprawdę niewyobrażalne figle. Kiedyś coś mi się obiło o uszy, że telewizyjna rozrywka w Wielkiej Brytanii nie stoi na najwyższym poziomie, a przykładem tego mają być seriale The Only Way Is Essex (TOWIE) i Made in Chelsea. Być może stało się to w tym czasie, kiedy dorabiałem tłumaczeniem newsów z Daily Maila dla gazetki rozdawanej za darmo w Warszawie. Mniej więcej pół roku później dowiedziałem się, że fanką obydwu jest moja ostatnio ulubiona wokalistka Jessie Ware. Głupio się czułem widząc, że śledzi ich bohaterów na Twitterze, a mi odmawia tego zaszczytu. W tej chwili już mnie to nie drażni, ponieważ usunąłem swoje konto i raczej nie założę nowego. Dlaczego, może wyjaśnię przy okazji kolejnej, ostatniej odsłony cyklu o muzykach, których poznałem dzięki temu komunikatorowi, która w zaistniałej sytuacji powinna niedługo się ukazać.

W każdym razie byłem przekonany, że nigdy nie obejrzę żadnej z tych produkcji, a na pewno nie z własnej woli. Jednak w lipcu Made in Chelsea zainteresowała się moja koleżanka Karolina - ta sama, z którą oglądałem w kinie Wielkiego Gatsby'ego. Co więcej, totalnie oszalała na jej punkcie i zaczęła nalegać, żebym również zaczął oglądać ten serial, a nawet nagrała mi na płytę dwie pierwsze serie (jak powiedziała - jedyne godne uwagi, ale ogląda go nadal :P) Biorąc pod uwagę reputację popularnego MiC, nieco mnie dziwił jej entuzjazm, no ale to wielka fanka brytyjskich akcentów i Londynu. Mi trudno czuć nostalgię związaną z tym miastem, bo po prostu jeszcze nigdy w nim nie byłem. Zachęcała mnie jednak również mówiąc o czymś, co powinno Was szczególnie zainteresować - o muzyce.

Podobnie jak Karolina postanowiłem spaść z wysokiego konia i oglądać serial bez lektora i napisów. Może dlatego mógłbym streścić te cztery odcinki, które widziałem, w następujący sposób: 

1. leci Passion Pit
2. pokazują odpicowane babki
3. leci Fenech-Soler
4. pokazują odpicowanych kolesi
5. leci Delphic
6. pokazują jakiś fajny widoczek
7. leci Foster the People
i tak w sumie w nieskończoność, czyli nic szczególnie zdrożnego, chociaż ponoć w kolejnych seriach robiło się gorrręcej.

Właśnie wychwytywanie piosenek, których nie udało mi się znaleźć w playlistach na Spotify, sprawiało mi najwięcej radości. Dialogi rozumiałem piąte przez dziesiąte, niektóre mnie rozbawiły, jednak nie wiem, czy ze względu na błyskotliwość ich odtwórców i autorów, czy dlatego, że jestem tak zakopany w muzyce i sprawach zawodowo-naukowych, że nie oglądałem już od lat żadnych innych seriali. Czar zaczął trochę pryskać, kiedy jedna z par bohaterów zaczęła przeżywać głębokie rozterki miłosne, ponieważ ich ekspresyjna gra i sztuczna opalenizna skojarzyła mi się z czymś, co już kiedyś widziałem przez uchylone drzwi pokoju "telewizyjnego" w moim domu i miało związek z Ameryką Łacińską.

Wracając do pozytywów, jest jeszcze Caggie. 


Caggie Dunlop, kochani, to jest jak widać osobny rozdział.



Ta pani nie tylko grała w dwóch pierwszych seriach tego widowiska, dobrze wygląda i zajmuje się modą, ale też śpiewa! Na YouTube można zapoznać się z jej piosenką Neverland (mnie osobiście nie powala, ale np. wspominanemu już tu przeze mnie kiedyś Mariuszowi wydała się obiecująca). Kasia zamierza nagrywać ambitny pop "w stylu Lany Del Rey i Jessie Ware". Pożyjemy, zobaczymy - cel jest szczytny.

Trudno uwierzyć, że opera mydlana z elementami reality show (a może jest na odwrót...) poza nielicznymi wyjątkami głównie w pierwszym sezonie wykorzystuje jako tło muzyczne utwory praktycznie wszystkich możliwych "gorących" marek indie - od folka przez rock po electro. Lana Del Rey, Gotye, Hurts, Gypsy & The Cat, Florrie, Patrick Wolf, Friendly Fires, Monarchy, Tim & Jean - łatwiej byłoby wymienić, kogo się tam NIE dało usłyszeć. Z tego względu postanowiłem Wam dzisiaj zaserwować tylko kilka piosenek, które odkryłem lub na nowo polubiłem, zapoznając się z playlistą piątego sezonu, który akurat dobiegał końca, kiedy założyłem konto na Spotify. Tak jak napisałem wyżej, MiC nigdy wcześniej mnie za bardzo nie interesowało, dlatego trudno mi powiedzieć, czy któryś z tych utworów zawdzięcza mu  karierę, tak jak How to Save a Life i Chasing Cars - Chirurgom, a I Love It - Dziewczynom. Wszystkie razem tworzą jednak piorunującą mieszankę.




Nowozelandzka wokalistka, która, jak już wiemy nie Gotye i nie podpisuje się Lorde. I cudownie brzmi w takich retro klimatach. W piątym sezonie wykorzystano równiez prezentowany już przeze mnie na blogu kawałek Warrior z reklamy Conversów.




Jeden młody niemiecki zespół indie remiksuje drugi, czyli taneczność do kwadratu.



Eleganckie party, czyli esencja życia w Chelsea. Czuć producencką rękę wokalisty Friendly Fires.



Projekt Kindness sytuuje się na tym skrzyżowaniu czarnych brzmień i muzyki alternatywnej, na którym tak lubię przebywać w tym roku.



Jeden z ulubionych zespołów Karoliny i spory hit na liście Bilboard Alternative Songs w ubiegłym roku.



Młoda norweska wokalistka (prawdziwe nazwisko: Monica Birkenes) w piosence, która brzmi jak mniej dokuczliwa dla uszu wersja Hello Martina Solveiga i Dragonette (zarówno francuski DJ, jak i kanadyjska formacja oczywiście również przewinęli się przez serial :)



Grupa Shields z Newcastle - zaraźliwa muzyka, kreatywne podejście do skarpetek.



Z wielu propozycji Muzykoblogera akurat ta wokalistka mi gdzieś zaginęła, nad czym boleję i w ten sposób próbuję się chociaż trochę zrehabilitować. Drugi album Lissie pt. Back to Forever ukazał się 8 dni temu.



Jeden z tak modnych w ostatnich latach (Avicii!) mariaży muzyki względnie alternatywnej i tanecznej.



Gabriel Bruce, czyli trochę bliskich mi brzmień stylizowanych na rock gotycki lat 80.



Oprócz ich najbardziej znanej piosenki Flexxin', Dutch Uncles reprezentował na składance udany cover przeboju Grace Jones.



Rytmika lekko stylizowana na r&b, mocno popowe zacięcie - na Calluma Burrowsa z Nottingham trzeba zwrócić uwagę!



Bardzo wieczorne granie Still Corners.



Brytyjskie podejście do spuścizny muzyki soul w wykonaniu The Heavy.



Kolejny podgatunek indie, do którego mam dużą słabość - pani, pan i przybrudzone gitary.

W piątym sezonie Made in Chelsea pojawiły się również takie piosenki, jak: I Belong in Your Arms Chairlift, Stay Away Charli XCX, Man Made Clock Opera, LA Calling i You and I Crystal Fighters, Kill for Love Chromatics, White Noise Disclosure i AlunaGeorge, Don't Try i Kemosabe Everything Everything, Bad Habit Foals, 5-HT The Good Natured, Hammer & Sickle Neon Neon (jak ich nie lubić chociaż trochę ;), Trying to Be Cool Phoenix, Fool of Me Say Lou Lou i Cheta Fakera, Drove Me Wild Tegan and Sara, We Got It Wrong St. Lucia, See You The Story of the Apple Pie, Cast Away Strange Talk, Be Mine Tonight i Run My Heart Twin Shadow, Handshake i Next Year Two Door Cinema Club. A to tylko te, które mają jakiś związek z moją prywatną listą przebojów i rankingiem ulubionych albumów 2012 roku. A przecież jeszcze były utwory alt-J, Bastille, Daughter, Imagine Dragons, Memory Tapes, Milesa Kane'a, Palma Violets, Peace, Swim Deep, Tame Impala, The National, The Strokes, Toro Y Moi, Vampire Weekend, Yeah Yeah Yeahs... Być może o niektórych będzie okazja wspomnieć przy okazji tegorocznego zestawienia subiektywnie najlepszych płyt.

W tym tygodniu ruszył szósty sezon Made in Chelsea. Karolina na pewno była zachwycona użyciem kompozycji jej ulubieńców z The Jungle Giants, mnie cieszy powrót Monarchy, a wielu promowanych w ten sposób projektów na razie nie kojarzę. Zobaczymy, co pokażą kolejne odcinki. Motywem przewodnim pozostaje Midnight City M83, co chyba dobrze wróży ;)

Wednesday, October 9, 2013

Historia jednej piosenki: Ylvis - The Fox


Przynajmniej raz na kilka miesięcy pojawia się nagranie, które dzieli bez mała cały świat na dwa obozy. Jego przeciwnicy uważają, że to totalne dno i gwóźdź do trumny muzyki pop, obrońcy wołają "wyluzujcie, na imprezę jak znalazł, za 10 lat będziecie wspominać z łezką w oku". Każdy na pewno byłby w stanie wymienić kilka tytułów przaśnych hitów typu Macarena, Asereje czy Dragostea din tei, na temat których każdy miał wyrobione zdanie. Ostatnio do tego panteonu wątpliwej sławy dołączyła produkcja z Norwegii - The Fox, względnie What Does the Fox Say? braterskiego duetu komików Ylvis.

W założeniu miała być to jedynie reklama nowego sezonu ich programu telewizyjnego, jednak już po miesiącu od premiery kawałek trafił na 1 miejsce norweskiej listy przebojów, do pierwszej dziesiątki Billboard Top 100, w tym tygodniu również powinien znaleźć się w UK Top 40. Dzisiaj chłopaki występują u znanego jajcarza Jimmy'ego Fallona (ciekawe, czy mu się tak oberwie, jak za wspólne śpiewanie z Miley Cyrus). Często można usłyszeć komentarze, że nie da się tego (u)tworu oceniać tak, jak np. singli Davida Guetty, ponieważ został zrobiony "dla jaj", być może jako kpina z pustki tekstów współczesnych popowych szlagierów. Bracia Ylvisaker twierdzą, że nie przyświecała im żadna głębsza myśl, po prostu zastanawiali się, jakie dźwięki wydaje lis.

Mam trochę inne zdanie na ten temat. Nie wydaje mi się, aby znany ze współpracy m.in. z Rihanną, Beyonce i Mariah Carey duet Stargate podjął się produkcji kawałka, nie wierząc, że nie będzie on przebojem przynajmniej na skalę Europy. A pisanie przebojów (przynajmniej w dzisiejszych czasach) to nigdy nie jest beztroskie zajęcie - w grę chodzi przecież zarabianie olbrzymich pieniędzy, czyli coś piekielnie poważnego. Patrząc na tekst trudno też uwierzyć, że chodzi tylko o liska, który przecież w polskiej tradycji ludowej ma raczej kiepską prasę. Tak, tak, oczywiście szkoda czasu na takie analizy, ale już po pierwszym przesłuchaniu odniosłem wrażenie, że piosenka odniosła sukces nie tylko dzięki wariackiemu refrenowi i równie wariackiej choreografii w refrenie, lecz również dlatego, że wydaje się posklejana z elementów kiedyś równie popularnych i równie wyśmiewanych songów. Jeżeli słucha się muzyki rozrykowej dłużej niż 10 lat, praktycznie co chwilę coś przychodzi do głowy...

(melodia zwrotki kojarzy mi się z We Are the People Empire of the Sun, gdyby taka pozostała do końca pewnie mielibyśmy wzorcowy radiowy kawałek z początku tego stulecia)

Dog goes woof
Cat goes meow
Bird goes tweet
and mouse goes squeek

Cow goes moo
Frog goes croak
and the elephant goes toot

(ja bym jeszcze dodał do tej wyliczanki: eagle goes woop, widziałem coś takiego kiedyś na Twitterze;)

Ducks say quack
and fish go blub (Blob? O tym panu już Wam kiedyś pisałem)
and the seal goes ow ow ow (tu też na pewno jest jakiś podtekst, ale aż się boję pomyśleć jaki...)

But there’s one sound
That no one knows
What does the fox say?

Ring-ding-ding-ding-dingeringeding!
Gering-ding-ding-ding-dingeringeding!
Gering-ding-ding-ding-dingeringeding!
What the fox say?
(Crazy Frog wiecznie żywy!)

Wa-pa-pa-pa-pa-pa-pow!
Wa-pa-pa-pa-pa-pa-pow!
Wa-pa-pa-pa-pa-pa-pow!
What the fox say?
(Vocal jak u Awolnation:)

Hatee-hatee-hatee-ho!
Hatee-hatee-hatee-ho!
Hatee-hatee-hatee-ho!
What the fox say?
(Hatti to pewnie zdrobniałe imię dziewczyny któregoś z panów, brzmi to jakoś strasznie norwesko ;)

Joff-tchoff-tchoffo-tchoffo-tchoff!
Tchoff-tchoff-tchoffo-tchoffo-tchoff!
Joff-tchoff-tchoffo-tchoffo-tchoff!
What the fox say?
(A mniej więcej tak brzmi reakcja PSY na oskarżenia o szerzenie tandety, skądinąd mógłby mu ktoś zrobić zdjęcie z kotami, byłby materiał na humor słowny na miarę waleni konia)

Big blue eyes
Pointy nose
Chasing mice
and digging holes

Tiny paws (ideał urody niemal na miarę feudalnych Chin..., czyżby jednak naprawdę walczyli o wschodnie rynki?)
Up the hill (w tym momencie wszyscy powinniśmy przełączyć na Kate Bush)
Suddenly you’re standing still

Your fur is red
So beautiful
Like an angel in disguise

(hmmmm... Ylvis niby twierdzą, że ich inspiracją nie był furry fandom, czyli miłośnicy przebierania się za pluszaki... Ale jeżeli to naprawdę piosenka o dziewczynie, to nie mogli chociaż użyć słowa "vixen"?)

But if you meet
a friendly horse (czy tylko ja słyszę: friendly hoes?)
Will you communicate by
mo-o-o-o-orse?
mo-o-o-o-orse?
mo-o-o-o-orse? (całkiem zabawne i do rzeczy użycie wokodera)

How will you speak to that
ho-o-o-o-orse?
ho-o-o-o-orse?
ho-o-o-o-orse?
What does the fox say?

Jacha-chacha-chacha-chow!
Chacha-chacha-chacha-chow!
Chacha-chacha-chacha-chow!
What the fox say? (Awolnation remix gone horribly wrooong)

Fraka-kaka-kaka-kaka-kow!
Fraka-kaka-kaka-kaka-kow!
Fraka-kaka-kaka-kaka-kow!
What the fox say?

A-hee-ahee ha-hee!
A-hee-ahee ha-hee!
A-hee-ahee ha-hee!
What the fox say? (pies Goofy?)

A-oo-oo-oo-ooo!
Woo-oo-oo-ooo!
What does the fox say? (kolejna świetna parodia sztampowego wokoderu)

(w tym momencie już wyraźnie czuć wpływ Stargate)
The secret of the fox
Ancient mystery (komizm takiego uwznioślenia sprawy chyba nie wymaga szerszego komentarza)
Somewhere deep in the woods
I know you’re hiding
What is your sound?
Will we ever know?
Will always be a mystery
What do you say?

You’re my guardian angel (wow, on go naprawdę kocha. To znaczy - JĄ kocha. Chyba - ją. To znaczy...nieważne)
Hiding in the woods
What is your sound?

(Fox Sings)
Wa-wa-way-do Wub-wid-bid-dum-way-do Wa-wa-way-do
(tak, ja też nie przepadam za A Little Party Never Killed Nobody, chociaż skatujący lis w sumie bardziej brzmi tu jak eurodance'owy klasyk Scatman John niż Fergie. Skądinąd pojawiający się w tym momencie w klipie zwierzak jest...Polakiem)
Will we ever know?

(Fox Sings)
Bay-budabud-dum-bam

I want to…

(Fox sings)
Mama-dum-day-do

I want to…
I want to know!

(Fox sings)
Abay-ba-da bum-bum bay-do

A więc - bezwstydna deklaracja zoofilii, nietypowe rozpaczliwe wyznanie miłości do tajemniczej kobiety (mężczyzny?), parodia takiego wyznania, czy piosenka o trawce? Will we ever know? Koniec końców, najbardziej zadziwia mnie jedno: kiedy powiedziałem Muzykoblogerowi, że zamierzam napisać o The Fox, nie był w ogóle zdziwiony. Wiedział, że jako chyba jedyny w XXI wieku fan Pana Blobby'ego nie przejdę wokół tego utworu obojętnie. Normalnie syndrom Roisin Murphy :)

Friday, October 4, 2013

Monografia 2 w 1: Passion Pit i Yeasayer


Jako bloger regularnie przekonuję się, że łatwiej jest coś z fantazją wyśmiać niż przekonująco pochwalić. Superlatywy często brzmią fałszywie, a na pewnym etapie zdobywania zaufania czytelników hasło "dobre electro" (rock, pop, niepotrzebne skreślić) wystarczy za cały komentarz. Zespołem, który tak lubię, że trudno mi o nim mówić bez uciekania się do banałów typu "superprzebojowy", "idealnie trafia w mój gust" i "perfekcyjne melodie" jest amerykańska grupa Passion Pit. Ewentualnie mógłbym ich nazwać koryfeuszami szynszyl-popu, ale już wiem, że niektórych ta etykietka drażni (poza tym pamiętajmy, że moda na facetów o tej barwie głosu ma dłuższe tradycje, zapoczątkował ją chyba Phoenix). Cóż, jeśli tak bardzo lubi się jakiś projekt i chce go promować, trzeba próbować.

Poznałem go dzięki Roxy FM, którego playlista w 2011 r. miała dla mnie cztery asy atutowe: Forever and Ever, Amen The Drums, Heart in Your Heartbreak The Pains of Being Pure at Heart, Not in Love Crystal Castles z Robertem Smithem i właśnie To Kingdom Come Passion Pit. Singiel ten pochodził z debiutanckiego albumu kapeli z Cambridge w stanie Massachussetts Manners, który ukazał się w 2009 r. Mimo, że Cambridge to siedziba jednego z najlepszych uniwersytetów świata - Harvarda, żaden z muzyków na nim nie studiował. Wokalista i kompozytor repertuaru Michael Angelakos edukował się na Emerson College w Bostonie, pozostali członkowie grupy (gitarzysta Ian Hultquist, klawiszowiec Xander Singh, basista Jeff Apruzzese i perkusista Nate Donmoyer) - na Berklee College of Music w tym samym mieście.



Melodia na tyle mocno nie chciała opuścić mojej głowy (nie zrobiła tego do dzisiaj), że postanowiłem poszukać więcej na YouTube. Teledysk do tego numeru bardzo mi się spodobał, za to nie przypadła mi do gustu piosenka, którą zaproponowała mi wyszukiwarka serwisu, czyli Sleepyhead. Znalazła się ona już na epce Chunk of Change z 2008 r. i jako jedyna z niej trafiła na Manners - kosztem bardziej chwytliwych numerów (przede wszystkim Smile Upon Me).

Przypomniałem sobie o Manners dopiero wiosną 2012 roku. Już po pierwszym przesłuchaniu awansowała do grona moich ulubionych płyt, przynajmniej ostatnich lat. Trudno wymienić wszystkie mocne punkty, nie łatwiej wytknąć słabe, ale chyba najbardziej zapadły mi w pamięć pierwszy singiel The Reeling, Eyes Like Candles i Moth's Wings (a może to jednak było Little Secrets :). Naturalnie z miejsca wzrósł apetyt na kolejny krążek, który ukazał się 20 lipca poprzedniego roku. W tym samym czasie zespół znalazł się na pierwszych stronach alternatywnych serwisów również dlatego, że Angelakos przyznał się do rozdwojenia jaźni, które zdiagnozowano u niego, kiedy miał 17 lat.





W przypadku Gossamer też coś nie kliknęło. Po pierwszym zapoznaniu się z materiałem do gustu przypadła mi tylko jedna piosenka - Hideaway (wiem, że nie jest to dobra reklama, jednak za każdym razem, kiedy ją słyszę, przypomina mi się Papa Dance). Obawiałem się, że zespół jest skończony, a odwołanie trasy koncertowej z powodu problemów zdrowotnych lidera dodatkowo go pogrzebie. Na szczęście w październiku na forum Muzyczna Galaktyka odbyła się kolejna edycja konkursu Miastowizja i jeden z uczestników, Michał zgłosił do swoich eliminacji krajowych m.in. singiel Take a Walk. Podejście "na świeżo" poskutkowało i nagle okazało się, że Gossamer to taka sama perła jak Manners (przynajmniej moim zdaniem)! Okazało się, że styl, który wtedy mnie uwiódł, można było jeszcze bardziej dopracować. Piosenki Passion Pit przypominają mi sceny z Umpa-Lumpami w Charliem i fabryce czekolady: Michael śpiewa niby niepozorną melodię na bazie instrumentów klawiszowych, a w refrenie nagle wszystko piszczy, skacze i tańczy, jakby ożył chór pluszowych zabawek. Kwintescencją tej maniery jest dla mnie czwarty singiel z Gossamer - bardzo życiowy Carried Away, ilustrowany zabawnym wideo z Sophie Busch jako partnerką wokalisty, Love Is Greed, które nie miało takiego statusu, jednak ku oburzeniu regulaminowych purystów pomogłem mu zdobyć pierwsze miejsce w Club Chart oraz wspomniane Hideaway. Uwielbiam również elegijne It's Not My Fault, I'm Happy. (jak widać, z całą sympatią przede wszystkim dla I'll Be Alright, zupełnie inaczej dobrałbym utwory promujące to CD...)




Gossamer okazał się całkiem pokaźnym sukcesem rynkowym. Płyta doszła do 4 miejsca notowań Billboardu, Take a Walk (pewnie pomógł mu fakt, że Michael nie zaprezentował w nim pełnej rozpiętości swojego falsetu) - do 84 pozycji wśród najpopularniejszych utworów, 5 lokaty na Billboard Alternative Songs i 9 - na Billboard Rock Songs. Formacja korzysta z każdej okazji, aby obronić miejsce w świadomości Amerykanów - bonusowy kawałek American Blood trafił na quasi-soundtrack do filmu Iron Man 3, fani dostają covery (fun.) i remiksy (St. Lucia, Portugal. The Man) innych wykonawców, a ostatnio epkę z alternatywną wersją Constant Conversation, niestety bardzo łupanym remiksem Carried Away Dillona Francisa (o wiele lepiej brzmi ostatnio z Totally Enormous Extinct Dinosaurs) i nowym utworem - balladą Ruin Your Day. Do pełni szczęścia brakuje tylko koncertu w Polsce...

***
Dlaczego postanowiłem w tym wpisie napisać również o Yeaseyar? Wydaje się, że niewiele łączy te dwa zespoły. Obydwa pochodzą z USA, grają indie pop, a ich single figurowały w playliście Roxy FM w 2011 r. - jak już kilka razy pisałem, dla mnie Bardzo Trudnym Roku. Obydwa wydały płyty w 2012 r. i obydwa krążki mimo wcześniejszych podejść "odkryłem" dzięki miastowizyjnym propozycjom Michała. Pierwsze zetknięcie z kwartetem z Brooklynu miałem wręcz feralne. Jeżeli w swoim czasie czytaliście uważnie, pewnie domyślacie się, że w klipie Madder Red (Kristen Bell w roli żeńskiej!) dopatrzyłem się ni mniej, ni więcej tylko cierpiącej szynszyli.


"To tylko ziemniak" - uspokajała bohaterka przywołanego wyżej wpisu. Pod względem muzycznym płyta Odd Blood nie prezentowała się aż tak dziwacznie, szczególnie w porównaniu z debiutanckim krążkiem Chrisa Keatinga (wokalista, klawisze), Iry Wolfa Tutona (basista), Ananda Wildera (gitarzysta, wokalista) i Luke'a Fasano (obecnie perkusistą zespołu jest Cale Parks). All Hours Cymbals z 2007 r. to hipnotyczna mieszkanka folku, gospel i muzyki etnicznej z różnych stron świata, głównie Azji. Trzy lata później muzycy postawili na prostsze formy, także ze względu na głos Keatinga kojarzące się z r'n'b (Love My Girl), ale także inspirowane reggae (Ambling Alp - skądinąd niedawno dowiedziałem się, że "krocząca turnia" to przydomek przedwojennej włoskiej gwiazdy boksu Primo Carnery), francuskim electro (O.N.E. - jedyny jak na razie utwór grupy, który znalazł się w Wlk. Brytanii w singlowym Top 200, pod tym względem Passion Pit mieli więcej szczęście, o ile można tak nazwać 99 miejsce The Reeling), bluesem i rock'n'rollem (Strange Reunions, Mondegreen).



Członkowie zespołu uważają, że ich ostatnie dzieło, ubiegłoroczny Fragrant World to bardziej eksperymentalny projekt niż Odd Blood. Nie do końca się z tym zgadzam, szczególnie że ten longplay wydaje mi się bardziej jednorodny stylistycznie, jakby skrojony pod tych, którzy dobrze bawili się na koncercie Autre Ne Veut na tegorocznym Off Festivalu. Różni je przede wszystkim mniej lub bardziej oszczędne użycie elektroniki (Daftpunkowe trzaski w Devil and the Deed, Bollywoodzki początek w No Bones). Najbardziej przebojowy jest ostatni singiel - Reagan's Skeleton (jakoś nie wyobrażam sobie takiej piosenki o amerykańskim prezydencie z Partii Demokratycznej, szczególnie że kilka lat wcześniej mieliśmy zjadliwe Love of Richard Nixon Manic Street Preachers). Moją koleżankę zauroczył ostatni utwór na płycie - Glass of the Microscope (rozmyte wokale kojarzą mi się z pięknym Hide and Seek Imogen Heap).






Yeasayer pracują obecnie nad nową płytą. Niedawno opublikowany utwór Don't Come Close, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej do gry Grand Theft Audio V, nie porwał mnie, ale znając nieobliczalność tej załogi nie chcę (choć mam ochotę) prorokować, że na pewno czeka nas powtórka z (niezłej) rozrywki, czyli Fragrant World ;)

Już niedługo kolejne blogowe szaleństwa :)