chciałoby się dodać... and we feel fine, :)
Stali czytelnicy pewnie pamiętają mój felieton sprzed roku pt. Hang the DJ? Już w połowie 2012 chciałem zweryfikować postawione w nim tezy w tekście pt. Baby, have fun., którego jednak z braku czasu nie napisałem. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich interesują takie statystyczne ciekawostki, jednak miałem szczęście wyszperać informację, że wejście na szczyt Billboardu We Are Young było pierwszym przypadkiem w historii, w którym zarówno aktualny amerykański numer jeden, jak i jego poprzednik (Somebody That I Used to Know) wcześniej liderował na liście Billboard Alternative Songs (dawniej: Billboard Modern Rock). Oczywiście zawsze można dyskutować o granicach "alternatywności", jednak nie ukrywam, że czekałem na ten moment, pewnie podobnie jak mój niegdysiejszy narowisty dyskutant z Filadelfii. Jeżeli wierzyć jego teorii, bonzowie showbusinessu tak wściekli się coraz mocniejszą obecnością zespołów typu Passion Pit w "tradycyjnych" rockowych zestawieniach, że w miejsce airplayowego Mainstream Rock wprowadzili oparte na sprzedaży Billboard Rock Songs - być może na zasadzie, jeżeli nasi mają już przegrywać z Angolami, niech to będzie tylko i wyłącznie Mumford & Sons. Na szczęście obecnie internauci mają też dostęp do czołówki Billboard Rock Airplay.
Czy udało się mi się wtedy coś wywróżyć? Trudno mi wystawić jednoznacznie wysoką notę swoim zdolnościom profetycznym, przede wszystkim dlatego, że tradycyjnie nieco inaczej kształtowały się trendy w USA, a inaczej w Europie. Za Oceanem brostep (już wiem, że to nie dubstep...) wciąż jest gorącym trendem, u nas już głównie powodem do kpin. Tam swoje wielkie dni dopiero przeżywa Ed Sheeran, Brytyjczycy już widzą nadzieję "New Boring" w Tomie Odellu (i Gabrielle Alpin). Na forum Muzyczna Galaktyka już nie zachodzę, jednak widać, że mu memu sporemu zdziwieniu opcja "konserwatywna" (czy jak to się tam pieszczotliwe nazywa "koalicja") ostatnio triumfuje. Lista zagranicznych wykonawców walczących o wejście na Poplistę kilka dni temu wyglądała następująco: Amy MacDonald, Bon Jovi, Dido, Eros Ramazotti, Hurts, Linkin Park. Przepraszam, w którym roku żyjemy? 2013? Czy 2006? A może 2003?
W ogóle mam wrażenie, że od 19 stycznia 2012 sam bardziej się zmieniłem niż muzyka pop :) Lana Del Rey wydaje mi się ciekawsza muzycznie niż wówczas, wiem już kim jest The Weeknd i Frank Ocean, a gdyby doszło do tytułowego wieszania DJ-ów (nie doszło), próbowałbym ściągać ich z szafotów przed zaciśnięciem się stryczków. Oczywiście nie wszystkich, ale ostatnio wiele razy przekonałem się, że współpraca beatmakerów z wokalistami urban może mieć zupełnie inne oblicze, niż pierwszy album Willa Smitha. A wszystko to za sprawą jednej kobiety, o której istnieniu jeszcze wtedy nie wiedziałem... A właściwie to nawet dwóch.
W gruncie rzeczy mógłbym zakończyć ten wpis na linku do audycji, którą dokładnie miesiąc temu przeprowadziła w BBC Radio One w zastępstwie za Annie Mac Jessie Ware. Wiem, że łatwo o takie patetyczne gadki, ale wydaje mi się, że te dwie godziny naprawdę zmieniły moje życie. Ci, którzy mieli okazję posłuchać puszczanych przez nią piosenek, mogli poczuć się, jak Jon Landau, kiedy pierwszy raz usłyszał Bruce's Springsteena. Dotknęli przyszłości muzyki, przynajmniej brytyjskiej.
Jaka jest ta przyszłość? W dużej mierze taka, jak utwory samej Jessie Ware. Mocno zakręcona, ale wciągająca. Wokalnie uwodzicielska. Z pozoru chłodna, ale kryjąca w sobie pokłady ciepła. A przede wszystkim harmonijnie łącząca w sobie elementy trzech wydawałoby kolidujących ze sobą tradycji muzyki: alternatywnej, klubowej i r&b. W tym wypadku pisząc "alternatywa" mam na myśli naprawdę nietypowe dźwięki (Poliça!), ale jak pokazuje np. dzisiejszy występ Ware w BBC Radio 1 Live Longue albo Jamiego Woona na Open'erze, wykonawcy tego nurtu nie gardzą też akustycznymi aranżacjami zatrącającymi o folk.
W sumie więc brytyjska "nowa fala" ma w zanadrzu coś dla każdego, tylko trzeba jej dać szansę na rozwinięcie skrzydeł. Czy dostaje od rodaków taką szansę? Od początku współczesnej historii muzyki popularnej początek każdej dekady to walka wyspiarskich młodych gniewnych z zachowawczą rozrywką. 60. - merseybeat vs. crooners, 70. - glam rock i hard rock vs. idole z młodzieżowych seriali, 80. - new wave vs. Goombay Dance Band, 90. - rave vs. Stock Aitken Waterman (w USA - grunge vs. hair metal i new jack swing), 00s - "nowa rockowa rewolucja" vs. talent shows. Niestety w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba programów telewizyjnych z wartościową muzyką w BBC znacznie spadła, dlatego wybrańcy Simona Cowella nadal trzymają się mocno, dzieląc łupy z całą kohortą amerykańskich gwiazdek, które tylko pochodzenie łączy z r&b czy hip-hopem. W dodatku ostatnio przeciąganie liny ma charakter trójstronny, a może nawet czterostronny, ponieważ prasa muzyczna w rodzaju NME mocno wspiera tradycyjne indie oparte zarówno na gitarach akustycznych, jak i elektrycznych. Jeszcze nigdy nie byłem na Wyspach, dlatego nie wiem, na ile wciąż istnieje tam zapotrzebowanie na taką muzykę, a w jakim stopniu chodzi o ochronę twarzy strażników tradycji The Beatles i Sex Pistols przed resztą świata (pamiętajmy, że głównym źródłem brytyjskiego PKB jest sektor usług, w tym przemysł fonograficzny). Zmiany demograficzne, przede wszystkim napływ imigrantów z dawnych kolonii powinny faworyzować urban music. Być może mający w miejsce w tym tygodniu awans White Noise - owocu współpracy Disclosure i AlunaGeorge na drugie miejsce brytyjskiej listy singli to początek nowej ery w tamtejszej muzyce?
Nie miałbym nic przeciwko, aczkolwiek ci, którzy mnie znają, wiedzą, że wolałbym, aby po takie laury sięgali wykonawcy z kręgu tradycyjnie pojmowanego, inspirowanego muzyką lat 80. electro. Zdaję sobie jednak sprawę, że mody na ten (pod)gatunek mają bardzo ulotny charakter. Razem z kolegami z forum.80s.pl liczyłem na wielki 80s revival w okolicach 2008 r., jednak skończyło się na kilku jaskółkach (Rocket, Bulletproof, We Are the People) i pod wpływem sukcesu Lady Gagi rynek błyskawicznie przerzucił się na odgrzewanie patentów euro-dance lat 90. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zrealizować swój plan napisania książki pt. Jeszcze nowsza fala. Jak ukradziono nam lata 80., w której przedstawię swoją hipotezę w bardziej rozbudowanej formie. Na razie wszystko wskazuje na to, że nowej fali naszych czasów trzeba było szukać zupełnie gdzie indziej...
Życie podsunęło mi wyjątkowo namacalny dowód na jej istnienie. Jeżeli słuchaliście audycji, do której linkowałem, być może zwróciliście uwagę na fragment, w którym Jessie wspomina Rosjanki, które obdarowały ją kwiatami w Helsinkach. Dzięki powstaniu facebookowej grupy fanów wokalistki miałem okazję poznać jedną z nich. Ma na imię Eugenia, w maju kończy 24 lat, mieszka w Moskwie, choć urodziła się w pięknym Piatigorsku na przedgórzu Kaukazu (tak, kochani, są Rosjanki uczulone na mrozy). Ukończyła studia tłumaczeniowe i ekonomiczne, pracuje jako logistyk w branży lotniczej, w wolnych chwilach uprawia taniec nowoczesny, pozuje do zdjęć i szaleje na motocyklu. Jak przystało na zodiakalne Bliźnięta, jest nieobliczalnym rozmówcą, ale cierpliwość do niej popłaca;) A przede wszystkim kocha muzykę - od tradycyjnych rosyjskich ballad poprzez hip-hop i dancehall po deep i soulful house. Warto jest mieć ją w znajomych na vk.com, ponieważ na jej playliście, która liczy już prawie 3000 tytułów, można znaleźć wiele pozycji mogących przekonać największych snobów do nie cieszących się większym szacunkiem krytyków gatunków (Спасибо, Жени!). Co to ma wspólnego z tematem wpisu? Przeczytajcie listę wykonawców, o których rozmawialiśmy w ciągu naszej dwumiesięcznej znajomości: Jessie Ware. Hurts. Grimes. Florrie. Jamie Woon. Active Child. How to Dress Well. Jess Mills. Nero. Royksopp. Houses. HAIM. Kamp! Solange. Destiny's Child. A$AP Rocky. Cyril Hahn. Czarno. Chłodno. Momentami czułem, że dla mnie za czarno i za chłodno. Ale wtedy stukałem się w głowę z myślą: "Przecież ta dziewczyna zna VAN SHE. I MIAMI HORROR. Nawet je lubi!" Czego chcieć więcej?
Takich Eugenii będzie prawdopodobnie coraz więcej, także w Polsce, chociaż jak na razie zewsząd dobiega mnie hasło "2013 rokiem powrotu gitar". Patrząc po doborze dotychczas ogłoszonych gwiazd tegorocznego Open'era, w hasło to wierzy chyba m.in. Mikołaj Ziółkowski. Samospełniająca się przepowiednia? Chętnie odpowiem na to pytanie za rok, jednak na razie niestety muszę się z Wami pożegnać. Wiem, że robiłem to już kilka razy, jednak tym razem naprawdę dostałem quasi-ultimatum: dwa miesiące na zakończenie doktoratu z perspektywą obrony we wrześniu. Jak widzicie: propozycja z gatunku tych nie do odrzucenia. Dlatego przynajmniej do końca kwietnia nie przeczytacie tu nic nowego. Co będzie później, niestety trudno mi przewidzieć. Mam w tej chwili pomysły na mniej więcej sześć postów, mam nadzieję, że wszystkie zrealizuję przed zakończeniem tego roku (chyba, że oczywiście wpadnę na lepsze ;) Zainteresowanych muzycznymi newsami zapraszam do przeglądania mojego Twittera, niewykluczone, że jakaś moja recenzja pojawi się też na outrave.pl. Mam nadzieję, że nawet beze mnie będzie to dla Was udana wiosna :) Do usłyszenia!