Sunday, May 5, 2013

O kilku złapanych w sieci

Przedwczoraj wspominałem już o tym, jak pomocnym narzędziem jest Twitter dla wszystkich, którym zależy na kontakcie z ulubionymi muzykami. To wspaniałe uczucie być obserwowanym na Twitterze przez artystów, o których pisało się na blogu (Clare Maguire, The Big Pink) lub trafili na pierwsze miejsce prywatnej listy przebojów, którą prowadzisz (również The Big Pink, Strangers, Fair Weather Friends, Strange Talk). Jeszcze bardziej wzrusza, kiedy po kilku miesiącach milczenia zespół (w moim przypadku - Fairchild Republic, który w międzyczasie przechrzcił się na Fairchild) zapewnia, że Cię pamięta i nadal jest Ci wdzięczny za promocję. 

Jak zapewnić sobie takie chwile radości? Istnieje kilka metod, które najlepiej stosować zamiennie:
1) używać oficjalnych adresów muzyków pisząc o nich,
2) kiedy podziękują Ci za pamięć lub kilka razy retweetują Twoje słowa uznania, zaproponować im obserwowanie swojego konta; nie widzę w tym nic niegodnego, ludzie showbizu są wiecznie zabiegani, trzeba im podsuwać dobre pomysły, na które sami by nie wpadli :),
3) w mniej oczywistych przypadkach wykazać się odrobiną bezczelności i/lub poczucia humoru (np. zdarzyło mi się porównać babcię Mavoya z Nancy Sinatra, co zwróciło uwagę tej chyba najaktywniejszej na Twitterze obok Yoko Ono śpiewającej kobiety)
4) mieć kumpli, którzy przypomną im o Tobie (jak Mavoy o mnie - C. Maguire i The Big Pink)

Pop nie stoi jednak w miejscu i warto szukać nowych idoli. Tak jak napisałem ostatnio, Twitter może pełnić w tych poszukiwaniach jedynie rolę pomocniczą, ponieważ łatwo trafić na nim na hochsztaplerów. Ubolewam również, że wiele cenionych przeze mnie blogów nie posługuje się tym komunikatorem (jak stary dobry Indietector) lub pojawia się na swoim koncie bardzo rzadko (jak Indie Globe). Na szczęście nie wpływa to na jakość samych blogów oraz ich kanałów na YouTube, a tam jest z czego wybierać. Majestic kusi seksownymi thumbnailami, From Pop 2 Top - zbieżnością z moim gustem. Jednak hitem pozostaje dla mnie przede wszystkim Indie Shuffle, na którym można prawie że w nieskończoność wyszukiwać muzyczne perełki na podstawie domniemanego podobieństwa do Twoich ulubionych wykonawców.

"Szuflą" również zaraził mnie Mavoy, mówiąc, że znalazł tam zespół Dash, ponoć podobny do Passion Pit. Pozostawiam Wam ocenę, czy rzeczywiście brzmią, jak grupa Michaela Angelakosa, pewne jest, że młodzieńcza energia aż od nich kipi. Powołują się na inspiracje wieloma z moich ulubionych wykonawców (m.in. Foster the People i M83), a ich piosenka Into the Sounds dość mocno przypomina mi w refrenie Life in Technicolor II Coldplay. Mam nadzieję, że wkrótce wypłyną z Raleigh w Północnej Karolinie w świat.



Dzięki szperaniu na blogach udało się nam też z Maćkiem wyszperać wokalistkę, którą niszowe media nie bez kozery porównują do Jessie Ware, i to do Jessie Ware z początków jej kariery, kiedy współpracowała z Samphą i SBTRKT. George Maple pochodzi z Australii, mieszka w Londynie, w zeszłym roku pojawiła się na debiutanckim albumie producenta znanego pod pseudonimem Flume, ma już też w dorobku dwa własne single Uphill i Fixed. Niedawno można było ją usłyszeć również gościnnie u Snakehips. A najzabawniejsze jest to, że naprawdę nazywa się...Jess Higgs. Kiedy sprzedałem Mavoyowi hasło "Jeśkomuza" nie spodziewałem się, że to zajdzie tak daleko!



W ogóle zawsze kojarzyłem Australię ze świetnymi projektami electro, ale w tym roku wydaje mi się ona przede wszystkim...zagłębiem piosenkarek. Od miesiąca jestem zakochany po uszy w muzyce i image'u Owl Eyes, wszechstronnością imponuje KLP, która potrafi przemówić zarówno do fanów Lykke Li, Santigold, jak i...tak, Jessie Ware (i to we współpracy z...DCupem, tym od We No Speak Americano). Oprócz takich "dyktatorek mody", na południowej półkuli nie brak również pań skupiających się na trafieniu do bardziej specyficznej grupy odbiorców. Np. Lily So & the Bellows doskonale wykorzystują podobieństwo głosu swojej wokalistki do Lany Del Rey, aczkolwiek mi Smokin' Gun przypomina również ostatnie akustyczne przygody Clare Maguire. Prawdopodobnie już niedługo będziemy mogli podziwiać teledysk to tego utworu.

https://soundcloud.com/lily-so-the-bellows/smokin-gun-radio-edit

Jeżeli brakuje Wam żywszych rytmów, możecie posłuchać Betty Who, która obecnie mieszka w Nowym Jorku, ale pochodzi z Sydney. Bardzo ucieszyła się, kiedy nazwałem jej muzykę "połączeniem Kylie z Yazz", ale jeżeli znacie choć kilka popowych piosenek z późnych lat 80., pewnie przyznacie mi rację. Wizualne podobieństwo do pani Evans też jest spore :)



Równie mocno ucieszyłem się ze złapania kontaktu z londyńskim duetem New Arcades. Nie chcę powtarzać wszystkiego, co napisałem już o nich na Outrave, więc zaznaczę tylko, że to jeden z najbardziej utalentowanych znanych mi syntezatorowych projektów nawiązujących tak otwarcie do elektronicznej spuścizny lat 80. i wczesnych 90. Wyżej postawiłbym w tej chwili tylko Arcade High i Futurecop! oraz wykonawców, którzy udzielali się przy soundtracku do Drive (nieźli są też FM Attack, którzy m.in. zremiksowali... Betty Who). Trwają przygotowania do wydania ich pierwszej eponimicznej EP-ki.



Pozostając przy syntezatorowych duetach, miło wspominam pogawędkę, którą uciąłem sobie...no właśnie do dziś nie wiem, czy był to klawiszowiec Kaare czy wokalistka Signe :), w każdym razie warto poznać Inouwee z Kopenhagi, nie tylko z racji tworzonych przez nich mrocznych i majestatycznych dźwięków, lecz również dla ich luzu i poczucia humoru. Formacja zaczęła nagrywać dwa lata temu, a kilka dni temu udostępniła na SoundCloud nową EP Dark and White, na którą składa się sześć utworów.




Jednym z największych zaskoczeń, jakie spotkały mnie na Twitterze, był "follow" od bardzo interesującej - i jak widać, bardzo czułej na przejawy sympatii - północnoirlandzkiej grupy The Divine Comedy. Zespół Neila Hannona nagrał w latach 1990-2010 dziesięć albumów studyjnych. Dopiero zaczynam przygodę z ich muzyką, dlatego trudno opisać mi ich dość ekscentryczny styl plasujący się gdzieś pomiędzy Britpopem, baroque popem i klasycznymi singer-songwriters. W każdym razie ich piosenki wydają się stworzone na leniwe letnie popołudnia.




Wśród moich znajomych na Twitterze są też: Brett - trochę chillwave, trochę "zwykłego" electro, trochę R&B


Oh! Dear Vegas - francuskie indie z tanecznymi inklinacjami


Story of the Running Wolf - synth-pop w starym dobrym stylu



City Riots - indie z Australii, nieco podobne do moich ulubieńców z The Pains of Being Pure at Heart



Na koniec jeszcze kilka słów o pani, która wprawdzie nie obserwuje mnie na Twitterze (jak przystało na prawdziwą damę, rezerwuje chyba ten zaszczyt dla osób znanych osobiście), jednak udało mi się wymienić z nią kilka zdań, m.in. drogą mailową (sic). Napisałem o tajemniczej Fe już tydzień temu, jednak wciąż dochodzą mnie nowe sygnały, że już niedługo może nie być anonimową właścicielką gustownego kapelusza, o której piszą tylko (i aż) w Pigeons and Planes albo Disco Naivete...  A star is born?



2 comments: