Moi czytelnicy, którzy sami prowadzą blogi, na pewno znają takie to uczucie, kiedy wydaje się, że jakiś temat został opisany dostatecznie wyczerpująco, a kilka dni po publikacji posta, okazuje się on kompletnie nieaktualny. Takie ryzyko jest bardzo realne, kiedy piszemy o tak dynamicznym medium, jak Twitter. Poświęciłem temu komunikatorowi już dwa wpisy na blogu, a dopiero po ukazaniu na moim koncie naprawdę coś zaczęło się dziać :) Zanim Wam o tym opowiem, najpierw jednak muszę zaznaczyć, że od maja kilka rzeczy się zmieniło:
- obrazki z pic.twitter.com są już widoczne bez dodatkowego kliknięcia, ale jakoś mi to nie przeszkadza :) (pewnie dlatego, że "wrzutki" z Instagrama nadal nie pojawiają się automatycznie)
- Danny Blanco i Brett już mnie nie obserwują, ale to niewielka strata, ponieważ działność Brett zamarła, a Ladyhawke poszła w dziwną stronę na drugiej płycie, dlatego "follow" od gitarzysty wokalistki, o której nie piszę na profilu bardzo mnie zdziwił,
- z braku czasu nie przeglądam już Indie Shuffle według artystów, lecz gatunków (czasu starcza mi tylko na electro-pop i synth-pop...), a From Pop 2 Top poszło w te same mroczne klimaty, co Indie Globe, co nie może dziwić, ponieważ obsługuje je chyba ta sama osoba z Hiszpanii...
- straciłem śmiałość do proponowania artystom obserwowania swojego konta, z jednym wyjątkiem: pewnego razu w ramach cotygodniowej manifestacji sympatii do innych Twitterowiczów zwanej "Follow Friday", wypisałem kilkunastu wykonawców z mojej "listy marzeń" i... wbrew moim obawom przyniosło to świetny rezultat! Najbardziej cieszyłem się z "followu" chyba znanej większości z Was grupy Kamp! Pozostała trójka, której pochlebiłem :), to: jak ich nazywam, "chillwave'owy boysband" Lemonade, o których już wspominałem na blogu, brytyjska grupa Joywride, która nagrywa głównie covery, ale w autorskich numerach mistrzowsko oddaje brzmienia dominujące w latach 80. w stacjach radiowych oraz sympatyczni Australijczycy z Pigeon, którzy wzbogacają swoją indietronicę solidną dawką brzmienia saksofonu (i frywolnymi paniami w teledyskach ;)
- obrazki z pic.twitter.com są już widoczne bez dodatkowego kliknięcia, ale jakoś mi to nie przeszkadza :) (pewnie dlatego, że "wrzutki" z Instagrama nadal nie pojawiają się automatycznie)
- Danny Blanco i Brett już mnie nie obserwują, ale to niewielka strata, ponieważ działność Brett zamarła, a Ladyhawke poszła w dziwną stronę na drugiej płycie, dlatego "follow" od gitarzysty wokalistki, o której nie piszę na profilu bardzo mnie zdziwił,
- z braku czasu nie przeglądam już Indie Shuffle według artystów, lecz gatunków (czasu starcza mi tylko na electro-pop i synth-pop...), a From Pop 2 Top poszło w te same mroczne klimaty, co Indie Globe, co nie może dziwić, ponieważ obsługuje je chyba ta sama osoba z Hiszpanii...
- straciłem śmiałość do proponowania artystom obserwowania swojego konta, z jednym wyjątkiem: pewnego razu w ramach cotygodniowej manifestacji sympatii do innych Twitterowiczów zwanej "Follow Friday", wypisałem kilkunastu wykonawców z mojej "listy marzeń" i... wbrew moim obawom przyniosło to świetny rezultat! Najbardziej cieszyłem się z "followu" chyba znanej większości z Was grupy Kamp! Pozostała trójka, której pochlebiłem :), to: jak ich nazywam, "chillwave'owy boysband" Lemonade, o których już wspominałem na blogu, brytyjska grupa Joywride, która nagrywa głównie covery, ale w autorskich numerach mistrzowsko oddaje brzmienia dominujące w latach 80. w stacjach radiowych oraz sympatyczni Australijczycy z Pigeon, którzy wzbogacają swoją indietronicę solidną dawką brzmienia saksofonu (i frywolnymi paniami w teledyskach ;)
Inni moi nowi obserwatorzy poruszają się w podobnych klimatach. Wbrew pozorom trudno namierzyć na Twitterze rodzimych wykonawców, ponieważ szybko zniechęcają się małym zainteresowaniem tym środkiem przekazu w Polsce. Do dzie pamiętam konsternację na twarzach członków duetu Rebeka, kiedy oznajmiłem im podczas impromptu sesji autografów na Off Festivalu, że ich tam śledzą :) Miałem jednak szczęście namierzyć członków lubianego przeze mnie wrocławskiego duetu Atlas Like, kiedy akurat byli on-line. Odsyłam do mojego tekstu na ich temat na Outrave - tak zadziornej i klimatycznej nowej fali ze świecą szukać! O ile to możliwe, chyba jeszcze bardziej ejtisowo brzmi i wygląda mało znany kalifornijski zespół Fire Tiger, szkoda tylko, że wytrwale anonsują swoją superprzebojową piosenkę "Energy" z 2011 r. jako "nową"...
Z Antypodów zwrócił na mnie uwagę jeszcze jeden zabawowy, młodzieńczy skład, o którym pisałem w dziale "Odkrycia" - nowozelandzki Banglade$h oraz uboczny projekt Josha Moriarty'ego z Miami Horror: osadzone w stylistyce lat 60. All the Colours (na dzień dzisiejszy chyba lepszy niż MH...)
Część moich obserwatorów to z niezbyt jasnych dla mnie powodów artyści jednej piosenki. "Oxygen" londyńczyków z Visitors powinniście już znać z blogowego podsumowania singli z 2012. Norweska formacja CASCAM również może pochwalić się tylko jednym numerem - szalenie melodramatycznym (IMHO w pozytywnym sensie tego słowa) Want to Me. Niestety ten singiel miał z punktu widzenia moich rankingów szalonego pecha, ponieważ ukazał się w grudniu 2012 r., a poznałem go już w styczniu, nie nałapał też tylu punktów, aby dostać się do pierwszej setki podsumowania RT Listy, a nowych brak...
Teledysk: http://vimeo.com/55611307
Za to prawidłowo rozwija się kariera lubującej się w geograficznych tytułach piosenek electro grupy Magic Man z Bostonu. Może jestem dziwny, ale moim zdaniem młodzi artyści powinni jeszcze przeanalizować swoje mocne i słabe strony, ponieważ z ich EP-ki You Are Here najbardziej podoba mi się akurat niesingiel o niegeograficznej nazwie :)
Jeżeli nie zmęczył Was ten chór, chłopięcych głosików, spróbujcie jeszcze mało znanej grupy z niezawodnego w takich sytuacjach Brooklynu, Future Screens. Outta Sight naprawdę uzależnia :) Brytyjskie Low Tide Theory brzmi trochę poważniej - powinno spodobać się fanów Depeche Mode, a przynajmniej wczesnej inkarnackiej tej legendarnej kapeli.
Chyba pisałem już na blogu, że od ponad roku zadziwia mnie duża liczba markowych projektów electro w mateczniku country, czyli amerykańskim stanie Tennessee. Swoje pięć minut w moim odtwarzaczu mieli Yung Life z Knoxville, Future Unlimited z Nashville, a także ich rodacy z Cherub. To skład, który podobnie jak ich idol Prince nie boi się eksperymentować, a że rezultaty bywają bardzo melodyjne, znalazło się dla nich miejsce już w jednym z pierwszych notowań RT Listy. Niestety nie znalazło się wtedy miejsce na "skarpetników" z Shields, ale nadrobiłem w tym roku, bo EP-ka Kaleidoscope jest wręcz perfekcyjna.
Wszystkie te zespoły znałem znacznie wcześniej niż wszedłem z nimi w interakcję na Twitterze, ale to nie reguła. Ten artykuł to też okazja, żeby pochwalić się Wam kilkoma moimi najnowszymi odkryciami. PTSD (skrót od:post-traumatic stress disorder) grupy Light FM z Los Angeles bardzo kojarzy mi się z Roxette :)
Zespół o słabo googlowalnej nazwie Everywhere nie kojarzy mi się z Roxette, choć pochodzi ze Szwecji. Znacznie bliżej mu do Keane i innych koryfeuszy "new acoustic". Moje ich ulubione nagranie Soldier zremiksował m.in. lubiany przez fanów nu-disco Oliver Nelson, więc chyba dobrze kierują swoją dopiero zaczynającą się karierą...
Pseudonim Kent Odessa był mi znany już wcześniej, ale muzyka urodzonego w Detroit mieszkańca Brooklynu zainteresowała mnie dopiero, kiedy nagrał duet z Celeste Cruz, byłą połówką teen popowego duetu Daphne & Celeste, który próbował robić karierę w Wielkieh Brytanii na przełomie stuleci (skończyło się na jednym utworze w pierwszej dziesiątce i fatalnej reputacji live). Co za melodia, a jakie prawdziwe słowa...
Young Yeller to alias perkusisty Chrome Sparks i Farewell Republic Jessego Brickella. Solowo ten kolejny brooklińczyk sprawia wrażenie, jakby wychowywał się na nagraniach Savage ;)
Trochę tego dużo? Mógłbym przedstawić jeszcze kilku artystów, ale pewnie w nowym roku pojawi się czwarta część cyklu. Następnym razem, tak jak zapowiadałem, pojawi się dość specyficzne, ale wierzę, że ciekawe spojrzenie na kilku polskich wykonawców ;)