Monday, July 15, 2013

Monografia: Megasuperhiperultraekstra wypaśny wpis o PET SHOP BOYS!!!!


(Dlaczego taki buńczuczny tytuł? Ponieważ takiego właśnie postu domagał się ode mnie kolega Paweł "Saferłel" - obok Mariusza "meniego" największy znany mi fan PSB. Im właśnie dedykuję ten post.)

W gruncie rzeczy ten post mógłby na tym blogu ukazać się jako pierwszy (pomijając powitanie), ponieważ Pet Shop Boys to najbliższy mi wykonawca muzyki popularnej. Zabrakło jednak stosownej okazji, poza tym nie jest wcale łatwo odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat oni, a nie The Beatles, Madonna, Michael Jackson czy Metallica. Mam świadomość, że ten duet budzi różne emocje - niektórzy melomani czekają z utęsknieniem na każde ich nowe dzieło, inni starają się nie mieć z nimi nic wspólnego, są tacy, którzy niestety postrzegają ich wyłącznie przez pryzmat orientacji seksualnej wokalisty (prawdopodobnie również klawiszowca), zaś dla statystycznego Polaka to głównie wykonawcy dwóch coverów.



Na pewno jakiś wpływ na moją wyjątkową sympatię dla tej grupy ma fakt, że był to jeden z pierwszych zespołów, których nazwę i muzykę poznałem (skądinąd mam wrażenie, że ze względu na głoskę "sz" i tę samą liczbę sylab w nazwie mój tata nie odróżniał ich od Depeche Mode). Pamiętam wizytę u żony mojego chrzestnego (nie ma się czym chwalić, ale chrzestnego po chrzcie nigdy nie zobaczyłem...), w trakcie której poraził mnie klip do Go West - i wizualnie, i dlatego, że mniej więcej rozumiałem jego przesłanie. Jak być może już kiedyś pisałem, zacząłem mocniej interesować się popem w wieku 16 lat, dlatego Anglicy wrócili na mój "radar" wraz z premierą Nightlife. A fanem radia stałem się akurat, kiedy wyszło (nomen-omen) Release. Tak, że "chłopcy" gdzieś tam zawsze byli. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie stali się dla mnie numerem jeden, ale na pewno byli już dla mnie nim w 2006 r., kiedy rozmawiałem na ich temat z moim kolegą - miłośnikiem college rocka Julianem, który nie podzielał mojego entuzjazmu. Od tego czasu nic się nie zmieniło - tym bardziej, że z każdym rokiem zespoły o porównywalnym stażu scenicznym i "młodzi zdolni" stawali się dla mnie coraz bardziej osobnymi kategoriami.


Zjawisko, jakim są Pet Shop Boys trafnie opisał Jason Ankeny z cenionego portalu Allmusic.com. Cytuję: "Postmodernistyczni ironiści ukryci za woalem radośnie melodyjnej i wytwornie romantycznej synth-popowej konfekcji, Pet Shop Boys dzięki swojej niesfornej, mądrej i do szpiku kości tanecznej muzyce stali się jedną z najlepiej sprzedających i najbardziej cenionych przez krytyków grup muzycznych swojej epoki. Zawsze wyprzedzając o krok swoich współczesnych, brytyjski duet z rzadkim wdziękiem i inteligencją poruszał się po wciąż zmieniającym się krajobrazie współczesnego dance-popu, z łatwością balansując między disco, housem i techno - bez szkody dla swojego wyrazistego wizerunku. Zjadliwi i obrazoburczy, a jednocześnie niespodziewanie poruszający - wykroczyli poza stereotypową "użytkowość" swojego rzemiosła, dostarczając prześmiewczego, przemyślanego kulturowego komentarza przekazywanego przy pomocy modnych syntezatorowych pasaży i rytmów automatów perkusyjnych."

Można prościej? Oczywiście, że można. Piosenki Pet Shop Boys to w dużej mierze kronika obsesji ostatnich dekad na punkcie prowadzącej do dehumanizacji konsumpcji (dobitne przykłady to wyśmienite Minimal i poruszające Integral). Neil Tennant i Chris Lowe włożyli mnóstwo energii w demaskowanie pychy i oderwania od rzeczywistości swoich kolegów po fachu (How Can You Expect to Be Taken Seriously?, Flamboyant z linijką "nawet przejście przez ulicę to prawie akt bohaterstwa", ostatnio Ego Music). Jednocześnie jednak nie można ich nazwać cynikami, ponieważ zawsze widzieli światełko w tunelu - miłość (jakkolwiek często opisywali ją jako źródło zazdrości i innych rozczarowań) i euforię wywoływaną przez muzykę, o czym mówi choćby ostatni singiel PSB - Vocal. I to właśnie czyni ich dokonania uniwersalnymi. Bo czyż każdy z nas nie czeka na jakiś szczególny dzień?

Te dwa nurty piosenkarstwa łączą się m.in. w promującym album Yes Love etc. z ironicznym kupletem "Nie musisz być piękny, ale to pomaga (w innym refrenie - ale byłoby miło)" oraz chyba w najsłynniejszym B-sidzie zespołu znanego z udanych stron B singli, czyli Paninaro z 1986 r. (zadziwiające, jak chłopakom służą bisajdy o subkulturach ze świata kultury romańskiej - In the Night o francuskich zazous tak jak Paninaro doczekało się dwóch wersji i zostało wysamplowane przez The Bloodhound Gang w słynnym The Bad Touch). Tekst utworu początkowo znanego jedynie nabywcom małej płytki z Suburbia składa się jak gdyby z dwóch litanii: elementów stylu życia ówczesnych yuppies oraz atrybutów obiektu uczuć podmiotu lirycznego. Pomiędzy nimi został umieszczony fragment wywiadu dla Entertainment Weekly zawierający linijkę, którą już wiele razy miałem okazję cytować: Jest sporo rzeczy, których nie lubię, co? Ale to co lubię, kocham do szaleństwa.

Przygotowując ten post, raz po razie przekonywałem się, że nawet będąc heteroseksualnym Polakiem urodzonym w roku płytowego debiutu duetu, praktycznie na każdym kroku doświadczam "życiowości" ich tekstów. Nie będę się rozwodził, dlaczego tak uważam w kontekście Domino Dancing, What Have I Done to Deserve This?, I'm with Stupid czy Rent (uspokajam, że ta ostatnia sytuacja trwała w sumie kilkadziesiąt minut). Pozwólcie, że skupię się na pięciu utworach.

Opportunities (Let's Make Lots of Money) (Please, 1986)

To miał być pierwszy przebój Pet Shop Boys, jednak zdobył popularność dopiero jako reedycja po wydaniu West End Girls. Nie jestem matematykiem, ale prowadziłem podobne rozmowy z różnymi ludźmi, odkąd zacząłem życie zawodowe (karierą wolałbym go na razie nie nazywać). Zazwyczaj rezultat był tragikomiczny. Utwór doczekał się dwóch teledysków, z których jeden, względnie mniej znany, wyreżyserował polski zdobywca Oscara Zbigniew Rybczyński.


Suburbia (Please, 1986)

"Running with the dogs of suburbia" zawsze będzie mi się kojarzyć z biegiem ulicznym, który odbywa się każdej jesieni w moim mieście powiatowym :) Znam to miasto na tyle, że nie mogę się nadziwić, jakim cudem jego trasa biegnie uliczką na, hmm, przedmieściach, po której każdego dnia pałęta się chmara bezpańskich psów ;) Pikanterii sytuacji dodaje fakt, że prezesem organizacji patronującej biegowi jest były burmistrz, z zawodu...weterynarz, a jej sekretarzem jest...tak, zgadliście - sprzedawca w sklepie zoologicznym :)



It's A Sin (Actually, 1987)

Singlowy numer 1 w Wielkiej Brytanii (jeden z 4 - pozostałe to West End Girls, Always On My Mind i Heart) i numer 9 w USA (również jeden z 4 utworów w Top 10 Billboardu, obok West End Girls, What Have I Done to Deserve This? i Always On My Mind, w Top 20 znalazło się jeszcze Domino Dancing). Neil w tekście odwołuje się do swoich młodzieńczych przeżyć w katolickiej szkole w Newcastle. Sam jestem katolikiem i nie zamierzam zmieniać tego stanu rzeczy, ale nawet będąc "produktem" świeckiej edukacji mam wrażenie, że wyrosłem na kogoś zupełnie innego niż życzyli sobie tego rodzice (oni to akurat zaakceptowali), nauczyciele, wykładowcy (i ci liberalni, i ci konserwatywni), spora część znajomych. Dowodem na to jest choćby prowadzenie tego bloga i taka, a nie inna jego treść.



(NB. Obydwie piosenki przetłumaczyłem na polski "do rymu i do rytmu". Do tej pory te wersje można było przeczytać jedynie w niepublicznej części forum.80s.pl oraz na zlikwidowanym wiele lat temu blogu Gogle i gladiole. W najbliższych tygodniach zamierzam je zaprezentować również tutaj).

Left To My Own Devices (Introspective, 1988)

Akurat ten tekst jest na tyle niejednoznaczny i pełen metafor, że nigdy nie będę w stanie odnieść go do siebie (kojarzy mi się z subkulturą hipsterów), jednak wszystkie zwrotki poza dwoma ostatnimi mocno przypominają moje dotychczasowe życie (szczególnie wstawanie o 10.30, nakłanianie do zdania prawa jazdy, stchórzenie przed egzaminem na studia aktorskie i ogólnie dylematy, czy poświęcić się karierze zawodowej czy artystycznej). Ostatnie dwie zaś mogą ziścić się już w listopadzie, kiedy prawdopodobnie znajdę się za Kanałem La Manche...




Being Boring (Behaviour, 1990)

Tego utworu nie jestem w stanie słuchać bez wzruszenia. To trochę lustrzane odbicie True Faith New Order, gdzie w życiu podmiotu lirycznego też wiele się zmieniało i wspominał on dzieciństwo, jednak reagował na swoje perypetie wściekłością. Wynajęte pokoje i zagraniczne miejsca już wołają... Niektórzy zostaną, niektórzy rozpłyną się we mgle wspomnień... A refren chciałbym zaśpiewać po zbliżającym się koncercie Jessie Ware na Selector Festival, bo pasuje mi do naszej paczki z Team Devoted (więcej o tym niedługo na blogu). Dodam jeszcze, że teledysk do utworu był kręcony przez Bruce'a Webera na nowojorskiej Long Island, co wynikało z ogólnej inspiracji kawałka - sformułowania użytego przez Zeldę Fitzgerald w pewnym artykule. A Zelda Fitzgerald to żona autora bardzo mi bliskiej powieści Wielki Gatsby...



Gdybym miał poradzić, od której płyty warto zacząć poznawanie dyskografii Pet Shop Boys, wahałbym się między dwoma pozycjami. Very z 1993 r. to chyba najradośniejsze dzieło, co by nie mówić, mistrzów muzyki na imprezy. PSB pozostają wierni tradycji nadawaniu swoim płytom długogrającym jednowyrazowych tytułów, którymi zostają słowa, których często używają podczas pracy w studiu. W tym wypadku jednak istnieje wersja, że tak odpowiedzieć miał Neil na pytanie: "Are you bisexual?" :) Z kolei Introspective to arcydzieło wczesnego house'u. Za każdą z tych piosenek stoi jakaś historia, a nawet legenda. I'm Not Scared rozsławił zespół Eighth Wonder, na którego czele stała późniejsza żona Jima Kerra z Simple Minds i Liama Gallaghera z Oasis Patsy Kensit. Z kolei It's Alright to rozbudowany cover liczącego sobie wtedy tylko rok utworu projektu Sterling Void z Chicago (śpiewa Paris Brightledge). Tekst do niego (tak, do niego też!) tak mocno do mnie przemawia (przeczytajcie sami), że bardzo chciałbym być pochowany z zawierającą ten kawałek płytą winylową (nie ważne, czy z oryginałem, czy z przeróbką).



Patsy Kensit to nie jedyna artystka, którą Pet Shop Boys wsparli jako autorzy piosenek. Powrót na popowy firmanent zawdzięczają jej nieodżałowana Dusty Springfield (zamieszczony poniżej utwór ze ścieżki dźwiękowej filmu Scandal i album Reputation z 1990 r.) oraz Liza Minnelli (płyta Results z 1989 r.) Znany Wam na pewno z polskiego eteru przebój In Private doczekał się w 2006 r. wersji jako duetu Pet Shop Boys z sir Eltonem Johnem (jakżeby inaczej, B-side :) singla Minimal) Dość długą tradycję ma współpraca duetu z Robbiem Williamsem. Nie jestem fanem She's Madonna, za to za świetne uważam chórki Neila w starszym No Regrets (1998). Wreszcie jeden z najlepszych singli zawdzięczają im Girls Aloud.











Na koniec tej małej podróży w czasie proponuję jeszcze kilka moich ulubionych album tracków



Tonight Is Forever (Please)



Nie wiem czy nie najlepszy ich utwór w ogóle: cudownie niepokojący King's Cross (Actually)



A Different Point of View (Very)



The Survivors (Billingual)



In Denial (Nightlife; duet z Kylie Minogue)

Oczywiście cała ta pisanina jest związana z niedawnymi 59. urodzinami Neila Tennanta oraz dzisiejszą premierą dwunastego studyjnego albumu grupy - Electric. Krytycy zdążyli go już okrzyknąć najlepszym od czasów Very. Po pierwszym przesłuchaniu na Spotify mogę powiedzieć, że mają rację. Tak więc, jeżeli czujecie niedosyt petszopfanbojstwa z mojej strony (np. nie wspomniałem o motywie zazdrości w ich tekstach ani o tym jak świetnym - tak, tak! - B-sidem jest A Certain 'Je ne sais quoi'), możecie spać spokojnie ;)



1 comment: