W listopadzie 2004 r. ukazał się piąty album irlandzkiej grupy Westlife pt. Allow Us To Be Frank. W pierwszej dziesiątce brytyjskiej listy przebojów płytowych, której połowę stanowiły najczęściej mało kreatywnie nazwane "bestofy", ten tytuł rzucał się w oczy.
Tym bardziej że w ferworze nadrabiania zaległości w nauce angielskiego związanej z pobytem w klasie matury międzynarodowej byłem pewny, że znajdujące się w nim słowo "frank" to przymiotnik. "Pozwólmy sobie na szczerość" – czy na pewno tego oczekuje się od boysbandów? Dlaczego w takim razie nagrali covery swingowych, a nie punkowych kawałków? Dopiero po dłuższym czasie uświadomiłem sobie, że wszystkie wykonywał wcześniej jeden wykonawca – Frank Sinatra, co właściwie czyni ten tytuł jeszcze bardziej bezczelnym.
Tym bardziej że w ferworze nadrabiania zaległości w nauce angielskiego związanej z pobytem w klasie matury międzynarodowej byłem pewny, że znajdujące się w nim słowo "frank" to przymiotnik. "Pozwólmy sobie na szczerość" – czy na pewno tego oczekuje się od boysbandów? Dlaczego w takim razie nagrali covery swingowych, a nie punkowych kawałków? Dopiero po dłuższym czasie uświadomiłem sobie, że wszystkie wykonywał wcześniej jeden wykonawca – Frank Sinatra, co właściwie czyni ten tytuł jeszcze bardziej bezczelnym.
Oczywiście nie można od nikogo wymagać umiejętności jasnowidzenia, jednak z perspektywy czasu wydaje się on nawet potrójnie bezczelny, ponieważ rok wcześniej ukazał się album Amy Winehouse – Frank. W tym wypadku również chodziło jednocześnie o szczerość i "Ol' Blue Eyes". Nie trzeba chyba dodawać, w czyim wypadku takie odwołania wyglądały bardziej wiarygodnie. Niemniej jednak słowo "frank" do dziś wydaje mi się niezbyt pasować do kręcących się wokół najprostszych metafor tytułów płyt popowych (przecież to znany z ponadprzeciętnej elokwencji Morrissey śpiewał Frankly, Mr. Shankly), a imię Francis kojarzy się raczej ze starszym pokoleniem (godnym uwagi wyjątkiem jest Frank Black z formacji Pixies). Był jednak okres w XX wieku, w którym było na topie – i to nie tylko dzięki Sinatrze.
"I am no teenage icon, I am no Frankie Avalon" – śpiewał przed trzema laty zespół The Vaccines. O kogo im chodziło? Niestety ów jegomość nie miał nic wspólnego ze świetną płytą Roxy Music pod tym tytułem. Jego wpływ na popkulturę był jeszcze większy. Francis Thomas Avallone (ur. 18 września 1940 r. w Filadelfii) nie tylko wyśpiewał w 1959 r. dwa numery jeden Billboardu: Venus (bez związku z hitem Shocking Blue/Bananaramy) i Why, lecz również wystąpił w wielu filmach. Wraz ze swoją partnerką Annette Funicello stał się symbolem podgatunku "beach party", czyli obrazów o spędzających wakacje beztroskich nastolatkach (jego dalekie echa można znaleźć nawet w serii Step Up i serialu Beverly Hills 902010). W 1978 r. przypomniał o sobie młodszej widowni rolą w musicalu Grease.
Skoro jesteśmy przy Grease... Utwór Can't Take My Eyes Off You miał już tyle wersji, że chyba każdy ma swoją ulubioną. Przed Pet Shop Boys, Lauryn Hill, Mortenem Harketem i wszystkimi innymi był Francesco Stephen Castelluccio, czyli Frankie Valli (ur. 3 maja 1934 r. w Newark). Odnosił on duże sukcesy nie tylko solowe, ale też jako członek grupy wokalnej The Four Seasons – prawdopodobnie najpopularniejszej formacji w USA przed pojawieniem się The Beatles. Jej najbardziej znany przebój to December 1963 (Oh, What A Night), a ekranizację jej kariery Jersey Boys wyreżyserował w ubiegłym roku sam Clint Eastwood. Valli wyrobił tam sobie markę, która umożliwiła mu zdobycie dwóch amerykańskich solowych numerów jeden: My Eyes Adored You (1974) i właśnie tytułowej piosenki z Grease (1978).
Włoskie korzenie miał czwarty popularny Frankie tej epoki – Laine (właśc. Francesco Paolo LoVecchio, 1913-2007). On również w dużej mierze zapewnił sobie nieśmiertelność współpracą z kinem. Nagrał między innymi tematy do sławnych westernów 3:10 Do Yumy, Płonące Siodła i W Samo Południe (ten ostatni był coverem, ale zdobył większy rozgłos niż oryginał). W 1953 r. jego utwory przebywały na szczycie brytyjskiej listy przebojów przez aż 27 tygodni, z czego I Believe aż 18! Wynik ten nie został pobity do dziś. Bryan Adams w 1991 r. odebrał mu jedynie rekord w kategorii najdłuższego nieprzerwanego pobytu piosenki na szczycie. I Believe powróciło na prowadzenie w 1995 r. w wersji aktorskiego duetu Robson & Jerome. Był to jeden z pierwszych menedżerskich sukcesów Simona Cowella.
Powszechnie przyjmuje się, że Frank Sinatra to pierwszy artysta muzyki popularnej (choć precedensy bywały także w czasach "klasycznych", co słusznie zauważył Falco w swoim Rock Me Amadeus), który wzbudzał masową histerię fanek. Skądinąd na egzaminie językowym CPE (sic) miałem do czynienia z tekstem sugerującym, że solidnie im za to płacono... (gdyby kogoś to interesowało, dodaję, że drugi tekst dotyczył Norah Jones, co w 2009 r. wydaje się dość zrozumiałe). Laureat Oscara i 10 nagród Grammy (plus trzech honorowych), mistrz interpretacji i twórca pierwszych albumów koncepcyjnych nie mógł się spodziewać, że w latach 80. podobnie żywe emocje będzie wzbudzał zespół nazwany na cześć podpisu jego zdjęcia w The New Yorker. Frankie Goes To Hollywood pod opieką producencką Trevora Horna zdominowali brytyjską scenę muzyczną w 1984 r. Trio ich singli promujących album Welcome To The Pleasuredome w nieoczekiwany sposób poruszyło najistotniejsze tematy w historii ludzkości: seks (Relax), wojnę (Two Tribes) i religię (The Power Of Love). Tak brawurowego wejścia na UK Charts nie miał żaden debiutant od czasu Gerry & The Pacemakers, którzy w latach 60. również z miejsca ustrzelili hat-trick numerów jeden (lepszy wynik od tych dwóch grup uzyskały po ponad dekadzie Spice Girls). W sukcesie liverpoolczykom pomogła aura zakazanego owocu po zbanowaniu Relax przez Radio One oraz szokujące teledyski i przemyślana kampania promocyjna (np. kreatywne koszulki). Niestety, kolejny album nie dorównał brawurą poprzednikowi, a solową karierę lidera Holly'ego Johnsona na wiele lat zawiesiło wykrycie wirusa HIV. Po latach poświęcania się malarstwu i pisaniu autobiografii powrócił w 2014 r. krążkiem Europa.
Jakby tego wszystkiego było mało, w czerwcu 1985 r. na pierwszym miejscu brytyjskiej listy przebojów zameldował się kawałek amerykańskiej żeńskiej grupy Sister Sledge pod tytułem, jak pewnie się domyślacie, Frankie. Może dziwić tak duży sukces gwiazd disco w czasie, gdy już przekwitała nawet nowa fala. Najpewniej kluczową rolę odegrała produkcja znajdującego się w zenicie kariery Nile'a Rodgersa. Po latach siostry są jednak głównie pamiętane z bardziej żywiołowego We Are Family. Czy można się więc dziwić, że nawet rodzima ekipa Papa Dance pokusiła się o co prawda tylko album track Frankie, Czy Ci Nie Żal?
Są spoko.
ReplyDelete