Strony

Sunday, January 15, 2012

Ranking: Moje ulubione albumy z roku 2011

Tak samo jak w przypadku udziału w plebiscycie BlogRoku, miałem wątpliwości, czy to dobry pomysł.
Na dobrą sprawę polubiłem słuchanie całych płyt dopiero w październiku ubiegłego roku, po wizycie u pewnego pana z Krakowa. Ten sam osobnik, którego nick pojawia się w prawie każdym poście na tym blogu :), gorąco namawiał mnie do stworzenia tego zestawienia i chyba nie było powodu, żeby nie ulec jego namowom. Przezornie wspominam jednak w tytule wpisu o "ulubionych", a nie "najlepszych" albumach. W tym wypadku słowo "ulubiony" ma dwa znaczenia - "taki, na którego subiektywną wartość estetyczną chciałbym zwrócić Waszą uwagę" oraz "taki, z którym wiążę miłe wspomnienia, pomógł mi w trudnych chwilach itd. i wpływa to na moją jego ocenę". Poza tym nie byłbym w stanie stworzyć rankingu, który z jednakową atencją traktowałby wszystkie gatunki muzyczne. W ubiegłym roku nie miałem ochoty słuchać heavy metalu, rocka progresywnego ani r'n'b (w tym roku prawdopodobnie się to zmieni, ale w odniesieniu do, jakkolwiek rozumieć ten termin, klasyki, nie zaś nowych wydawnictw). Że się tak sztampowo wyrażę, nie czuję bluesa ;) ani hip-hopu. Gdybym specjalnie na potrzeby tego wpisu próbował przyswoić sobie zasady estetyki tych gatunków, nie miałby on wiele wspólnego z rzeczywistą rolą muzyki w moim życiu w tym roku.

Zresztą na pewno nawet w ramach moich ulubionych gatunków z powodu ograniczeń czasowych nie udało mi się przesłuchać wszystkich wartościowych płyt. Może wstyd to przyznać, ale The Weeknd czy Frank Ocean to dla mnie wciąż tylko puste nazwy. Postaram się jak najszybciej to zmienić i podzielić się z Wami swoimi wrażeniami na temat tego, co mi umknęło. Mam nadzieję, że nie będzie ich zbyt wiele. Poza tym zbyt duża liczba "late entries" odebrałaby temu tekstowi walor pamiętnikarski. Nawiasem pisząc, w duchu cieszę się, że nie próbowałem tworzyć takiego zestawienia podsumowującego rok 2010, ponieważ dzięki temu będę mógł za jakiś czas przygotowywać taki top na potrzeby tego bloga. Na pewno będzie miał on większą wartość, niż hipotetyczny analogiczny tekst powstały w styczniu 2011. A niedawno dotarło do mnie, że ostatni rok poprzedniej dekady wydał co najmniej 3-4 fenomenalne krążki...

Przy okazji: dziękuję za wszystkie głosy w ankiecie :) Oczywiście mam nadzieję, że potraktowaliście ją na wesoło - propozycje to nie była żadna shortlista ;) Dla tych, którzy czytają regularnie mój blog i widzieli to zdjęcie, na pewno wyniki będą dużym zaskoczeniem. Jeżeli tak się stanie - cała przyjemność po mojej stronie :)


30. Oh Land - Oh Land Mam nieodparte wrażenie, że gdyby długonoga ekscentryczka Nanna Øland Fabricius nie urodziła się w Danii, tylko w Brooklynie, byłaby dzisiaj wziętą raperką. Coś w rytmice tych piosenek (nie mówiąc o skandowanych wokalach) zbliżą ją do r'n'b (podobne odczucia mam w związku z Imogen Heap). Słuchając jej opowieści o wilku momentami czułem się nieswojo, ale to chyba idealna muzyka na takie zimowe dni, jak ten.

29. Bombay Bicycle Club - A Different Kind of Fix Tak jak napisałem w pierwszym poście na tym blogu, powiedzenie "do trzech razy sztuka" zazwyczaj się sprawdza. Sprawdziło się też w przypadku tego brytyjskiego zespołu. Płyta jest na tyle różnorodna, że trudno w krótkiej notce wyliczyć wszystkie jej zalety. W każdym razie ma w sobie to coś, co podpowiada, że należy jej się miejsce w tym rankingu.

28. The Pierces - You & I Muzyko(b)loger nie raz apelował do mnie: "przestań wreszcie zwracać uwagę na ich urodę, zacznij zwracać uwagę na ich muzykę". "The Pierces - piękna muzyka w wykonaniu pięknych sióstr" - Hubert, taka recenzja może być? Coś dla miłośników melancholijnych dźwięków, klimatów retro i muzycznej kobiecości.

27. Adele - 21 Można tej płyty nie lubić (ja lubię), ale trudno nie podziwiać. Za to, o czym napisałem na blogu: znajdują się na niej utwory, które brzmią jak klasyki, choć powstały kilka miesięcy temu. Niby te wszystkie "dni chwały" i "letnie mgły", którymi zachwycili się nawet słuchacze RMF już gdzieś i kiedyś były, ale w świecie, w którym wszyscy są w jednej mafii (czasem szwedzkiej, zawsze house'owej) to już dużo.

26. Coldplay - Mylo Xyloto Wyżej po prostu nie mogli być. Napisać płytę w całości złożoną z kompozycji, które byłyby ozdobą każdego rockowo-alternatywnego radia to też sztuka, ale za mało, żeby wzbudzić zachwyt przez duże "z". Może jeszcze za wcześnie, żeby uznać tekst Viva la vida za proroczy, ale, chłopaki, potraktujcie tę lokatę jako ostrzeżenie ;) Z jakiegoś powodu w tym rankingu nie ma np. The Fray ;)

25. Patrick Wolf - Lupercalia Biorąc pod uwagę, że wcześniejsza twórczość Patricka Denisa Appsa do mnie w ogóle nie trafiała, to wysoka lokata. Biorąc pod uwagę, że jeszcze miesiąc temu zastanawiałem się nad wstawieniem tej płyty do pierwszej dziesiątki - bardzo niska. Niestety barokowo-popowo-petshopboysowa mieszanka po wielu przesłuchaniach zaczyna wydawać się lekko (?) monotonna. Co mam pozytywnego do powiedzenia na temat tego krążka, dowiecie się z jednego z najbliższych wpisów.

24. M83 - Hurry Up, We're Dreaming Niby jest na tej płycie wszystko to, co za co pokochaliśmy ten projekt, ale jest tego po prostu za dużo. Saturdays = Youth pozostaje dla mnie opus magnum Anthony'ego Gonzalesa.

23. Gotye - Making Mirrors O tym albumie niedługo napiszę więcej. Jak przystało na popową propozycję, może zaimponować różnorodnością. Znajdą na niej coś dla siebie nie tylko fani Somebody That I Used to Know.

22. Florence + The Machine - Ceremonials Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych taka pozycja ich idolki to świętokradztwo, ale biorąc pod uwagę, jak dobre płyty wyprzedziły Ceremonials, na pewno nie uchybia ona pannie Welch. Tym bardziej biorąc pod uwagę, jakie tuzy wyprzedziła. PS. Czekam na Lungs 2 ;)

21. Duran Duran - All You Need Is Now Bez niepotrzebnych udziwnień i wybujałych ambicji panowie zrobili to, co przez lata udawało im się najlepiej. Odświeżyli stare patenty, ale w taki sposób, że zamiast wytykać im autoplagiat, ma się ochotę popłynąć z nimi luksusowym jachtem na fali nostalgii, wykrzykując tytułowe hasło. Idealna muzyka na zapomnienie o kryzysie gospodarczym.

20. Holy Ghost! - Holy Ghost! Jeżeli chcesz poczuć się przez godzinę jak policjant z ja..., wróć!, z Miami, musisz koniecznie posłuchać tej płyty! A jeżeli ci się spodoba - koniecznie dorzuć do swojej kolekcji eponimiczny duet Fenech-Soler i Around the Sun formacji Monarchy. Udana impreza bez poczucia obciachu gwarantowana.

19. Active Child - You Are All I See Pat Grossi jest jak jednoosobowy chór - i to kościelny. Na pewno jest tego świadomy - nagrał wszak utwór pod tytułem I'm in Your Church at Night. To  pierwszy na tej liście przedstawiciel nurtu chillwave, który dostarczył mi w tym roku wielu pozytywnych przeżyć artystycznych. Planuję poświęcić mu (tzn. temu nurtowi) za jakiś czas osobną notkę.

18. Snow Patrol - Fallen Empires Jeżeli ktoś ma wątpliwości, pozwólcie, że je rozwieję. Snow Patrol to nie tylko patos spod znaku Chasing Cars czy This Isn't Everything You Are. To także nie tylko lekko podrasowane elektroniką brzmienie Called Out in the Dark tudzież Just Say Yes. To też trochę (relatywnej) rockowej agresji, trochę...progresji:), trochę folkowych klimatów. Ale żeby się o tym przekonać, trzeba sięgnąć po cały materiał. Do czego gorąco zachęcam.

17. Destroyer - Kaputt Brzmi groźnie, prawda? ;) Drugi zespół Kanadyjczyka Dana Bejara też nosi "mocną" nazwę - The New Pornographers :) Mam wrażenie, ze Durani wzięliby go na ten opisywany przeze mnie rejs. Bardzo romantyczny, leniwie snujący się krążek na letnie popołudnie w hamaku.

16. Tim & Jean - Like What Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie mógłbym żyć bez beztroskiego, ultraprzebojowego australijskiego electropopu. Niestety nie mogę umieścić w tym rankingu swoich ulubieńców takich, jak Gypsy & the Cat, czy Miami Horror, ale mogę oddać, co należne temu duetowi. Polecam na karnawał!

15. Superxiu - Idealism Jedna z dwóch moich ulubionych polskich (choć anglojęzycznych) pozycji. Zasadniczo wyznaję zasadę, że jeżeli ktoś w muzyce deklaruje, że jest "super", "number 1" itd. trzeba do tego zachować zdrowy dystans, ale czasem warto się do tego przekonać. Indie na naprawdę wysokim poziomie.

14. The Sound of Arrows - Voyage O tym CD też niedługo napiszę szerzej. Szwedzcy bracia (EDIT: tak ktoś napisał na YouTube, ale chodziło mu chyba o bohaterów teledysku, a nie zespół) zaiste urządzili nam ciekawą podróż. Pet Shop Boys i Ace of Base mogą być z nich dumni. Chyba najbardziej ejtisowy ze wszystkich wymienianych tu krążków, ale z tą barwą głosu wokalisty to było nieuknione...

13. The Black Keys - El Camino Zaprzyjaźniona blogerka napisała o tym dziełku: Rock’n'roll przeżywa renesans. Pojęcie: muzyka taneczna, nabiera nowego znaczenia. I coś w tym jest! Słuchając Amerykanów można przenieść się w czasy Beatlesów, folku, Stairway to Heaven I nie da się przy nim spokojnie usiedzieć ;)


12. Foster the People - Torches Chciałem dać tę płytę demonstracyjnie na 1 miejscu jako protest przeciwko automatycznemu wyśmiewaniu takich pogodnych komercyjnych brzmień przez krytykę. Ale jednak człowiek nie szynszyla, trochę obektywizmu zachować musi, a kilka albumów w tym roku było po prostu lepszych. Chociaż przy mało którym tak się ubawiłem, jak przy tym.

11. Neon Indian - Era Extraña Ta płyta przegrała miejsce w pierwszej dziesiątce praktycznie tylko słabszym "osłuchaniem" mi się, ale na pewno była to jedna z najlepszych chillwave'owych propozycji w tym roku. I nie piszę tego tylko jako patriota. :)

10. Cut Copy - Zonoscope O dziwo najwyżej notowana australijska płyta w zestawieniu. Jeżeli utrzymają taką formę, na pewno zagoszczą w moich notowaniach jeszcze nie raz.

9. Shine 2009 - Realism Był Idealism, jest i Realism! Długo zastanawiałem się, czy uwzględnić ten krążek, ponieważ zawsze będzie mi się kojarzył z panem o ksywie na M, do którego linkowałem na początku posta. Gdyby nie on, na 99% nie poznałbym tego albumu, który brzmi jakby przeleżał w szafie od początku lat 90. - czasów, kiedy triumfy na listach przebojów święcili Pet Shop Boys z Behavior, The Beloved i P.M. Dawn. Zresztą w tym temacie chyba wszystko już zostało powiedziane. Tę kojącą bryzę trzeba po prostu poczuć.

8. Clare Maguire - Light After Dark Piękna kobieta, piękny głos, dobry album. Oby więcej takich i oby już w tym roku.

7. Pati Yang - Wires and Sparks Brytyjsko podrasowana polszczyzna i najwyżej notowana solistka (choć nie solista). Kolejna pozycja, która mogła ucierpieć na zbyt małej liczbie przesłuchań. Miło się słucha płyt nagranych z takim rozmachem. Tym bardziej, że spodziewałem się elektronicznej rąbanki od początku do końca, a naprawdę można znaleźć na niej wiele różnych odcieni popu.

6. Bon Iver - Bon Iver, Bon Iver Z dużym żalem wyrzuciłem tę płytę z czołowej piątki, ale na coś trzeba było się zdecydować. Krążek zasłużenie obsypany nominacjami do Grammy. Słuchając go, ma się wrażenie spaceru po zaśnieżonym lesie, w którym za każdym drzewem czai się Buka, albo i coś gorszego... Album ten potwierdza też tezę, którą próbował mi kiedyś sprzedać pewien narwany (acz kochający muzykę) masażysta z Filadelfii - mianowicie, że jakkolwiek alternatywnym nie mieniłby się amerykański wykonawca, każdy przy dokładniejszym słuchaniu zaczyna brzmieć jak połączenie Bryana Adamsa z Bon Jovi ;) Bo jeżeli dotrwacie do ostatniego kawałka (w co wierzę), będziecie mieli wrażenie, że przełączyliście się na zaginioną płytę...Chicago! Dla mnie to plus ;)

5. Washed Out - Within and Without Projekt, którego nazwę pieszczotliwie tłumaczę jako "Wyłosiowany" ;) Najwyżej notowany przedstawiciel chillwave'u w zestawieniu. Jeszcze pół roku temu wydawało mi się, że taka muzyka jest w stanie działać tylko na nałogowego narkomana. Dzisiaj się z tego śmieję, tym bardziej, że na temat wykonawcy, który znalazł się oczko wyżej, wygadywałem jeszcze gorsze herezje...

4. Jamie Woon - Mirrorwriting ...a mianowicie twierdziłem, że Jamie Woon to wokalista, którego są w stanie pokochać tylko roznamiętnione nastolatki i inne panie oceniające muzyków wzrokiem zamiast słuchem. A wystarczyło tylko trochę bardziej wgłębić się w te piosenki, żeby uznać, że Brytyjczyk zasługuje nie tylko na Top 5 roku (a będzie jeszcze ranking piosenek...), ale też na osobną recenzję, która ukaże się na blogu już niebawem. Jestem pewny, że to będzie jeden z najbardziej inspirujących muzyków najbliższych lat.

3. Friendly Fires - Pala No i jest mój ulubiony brytyjski boysband :) To oni, a nie The Wanted czy JLS stworzyli najlepszą wakacyjną muzykę tego roku. A czegoś takiego w tym roku bardzo potrzebowałem...

2. White Lies - Ritual Niemal równocześnie z wydaniem tej płyty pod adresem tria z Manchesteru posypały się oskarżenia o kopiowanie Joy Division, The Cure, Interpol, Editors (szkoda, że nie Tercetu Egzotycznego!), czyhanie na portfele sentymentalnych nastolatek, ckliwość, banał, patos, komercję, wtórność, posiadanie konta w SKOK-u, przemyt chińskich skarpetek, zatruwanie studzien, demoralizowanie świnek morskich i ciul wie co jeszcze. A mnie to wszystko guzik obchodzi, podobnie jak to, że komuś może wadzić umieszczenie w tym rankingu ultramegaplatynowej artystki albo puszczanych w RMF-ie lalusiów z Kalifornii. Nic nie poradzę na to, że w dużej mierze jestem taki jak muzyka White Lies - na zewnątrz ponury, kocham "wielkie" gesty, mocne słowa, dobitne symbole, a wewnątrz bardzo wrażliwy i romantyczny (wręcz przewrażliwiony). Dlatego ta płyta była dla mnie jednym z podstawowych soundtracków tego roku. Roku, który często wyglądał, jak nocna wędrówka ciemnym zaułkiem, jeno nie Manchesteru, a Warszawy.

1. The Pains of Being Pure at Heart - Belong Tego się chyba nikt nie spodziewał! Ba, sam jeszcze wczoraj się tego nie spodziewałem! Ale jak mógłbym nie skorzystać z okazji uhonorowania grupy, której nazwa opisuje całe moje dotychczasowe życie :P :D Ten krążek jest jak druga strona mojej natury. White Lies to ja w chwilach samotnej zadumy. "Pejsy" (skąd ta ksywa, wyjaśniałem na forum.80s.pl) to ja w działaniu - nadal romantyk, ale żywiołowy, nie odpuszczający, napierający z maksymalną energią w każdej sekundzie. Na blogu chyba to widać ;) Nie jest to oryginalne granie, ale dla mnie to idealny mariaż gitarowego jazgotu z miękkim marzycielskim wokalem. Był to jedyny tegoroczny krążek, który autentycznie zbił mnie z nóg już po pierwszym przesłuchaniu. A mój wymarzony indie musical zanim poznałem "We Own the Sky" miał nazywać się "Wyżej niż gwiazdy"... Dodam, że ekipę wspomagał bardzo uznany sztab producencki: Flood i Alan Moulder.

Teledysków wyjątkowo nie będzie, ponieważ a) otrzymałem sygnał, że zapoznaniem się z rankingiem jest zainteresowany ktoś, kto posiada b. wolne łącze, b) przed nami jeszcze ranking singli, więc najmocniejsze petardy chcę zostawić na później ;) Przykładowe audio można znaleźć na http://www.facebook.com/PopGoesTheBlog (można chyba słuchać bez zalogowania, ale zachęcam do "polubienia" ;).


Inne krążki z 2011, którym warto poświęcić kilka słów:
Na nieszczęśliwym 31 miejscu rankingu znalazła się formacja The Horrors z albumem Skying. Do ostatniej minuty walczyła o "dziką kartę" z Bombay Bicycle Club. To Brytyjczycy nagrali spójniejsze dzieło, ale "najnowszy horror" też wciąga.

Poza tym:
Iza Lach - Krzyk Jako facetowi chyba trudno mi uchwycić esencję tej płyty. A może jest dla mnie za smutna? A może wolę wokalne "uuu" w wykonaniu grupy Kamp! ? A może Mamoniowi we mnie wciąż wystarcza "Granda"? W każdym razie warto posłuchać i wyrobić sobie własne zdanie.
Memory Tapes - Piano Player/Toro y Moi - Underneath the Pine Słuchając tych pozycji nie trudno się domyślić, dlaczego na koncert Chazwicka Bundicka w Krakowie zapowiadało się na Facebooku dwa razy więcej chętnych, niż było miejsc, a odwołanie występu Davye Hawka na Offie sprowokowało lawinę bluzgów pod adresem organizatorów ;) Na pewno powrócę do nich, pisząc o chillwave.
Sophie Ellis-Bextor - Make a Scene Dla jednego z moderatorów na lubianym przeze mnie forum to czarownica, ja wolę słowo "czarująca" :) Jeśli planujecie w tym karnawale organizację jakiejś imprezy, nie pożałujecie, wrzucając ten krążek do odtwarzacza. Dodatkową zachętę powinien stanowić dla Was fakt obecności na nim jej hitowych featuringów z ostatnich lat (jak dla mnie najbardziej rządzi Bittersweet). PS dla tych, którzy nie oglądają "Tańca z gwiazdami": Melanie C też żyje i nie składa broni.
The Cars - Moves Like This Wrócili po latach pełni werwy i właściwego im poczucia humoru. Krążek powinien dobrze sprawdzić się przy nomen-omen długiej jeździe samochodem.
The Drums - Portamento Jest postęp w porównaniu z długogrającym debiutem, który sprawiał wrażenie doczepki do fenomenalnego singla, ale wciąż trzeba mieć nastrój na ich muzykę. Mi zdarza się to nie częściej niż raz na dwa miesiące...
Will Young - Echoes Gdyby na płycie znalazło się więcej dynamicznych kompozycji w stylu singla Jealousy, mogłaby się ona znaleźć w trzydziestce. Ale plus za to, że po latach bezbarwności znalazł pomysł na siebie. Pozostaje go tylko doszlifować. Brytyjczycy rzucili się na ten album, więc pewnie dostanie taką szansę.
Wolf Gang - Suego Faults Niedługo napiszę o tym CD coś więcej.

Jeżeli coś mi się jeszcze przypomni, nie omieszkam dopisać.

Płytowa żenada roku? Oczywiście brak krążka Kamp!, o czym obszernie pisał na swojej stronce MUZYKO(B)LOGER. Ja rozumiem, że są koncerty, epki, single, składanki, remiksy, ale czy my żyjemy w PRL, żeby czekać na longplaya swoich ulubieńców latami?

Dziękuję za uwagę. Prawdopodobnie pojutrze na blogu pojawi się zapowiadany już kilka razy felieton, a w przyszłym tygodniu kolejny "kantdałn" - lista moich ulubionych piosenek roku :)

20 comments:

  1. a płyta Vampire Weekend nie jest z 2010? ;)
    The Pierces lubię. U mnie też pojawią się w zestawieniu

    ReplyDelete
  2. Płyta jest z 2010, już mi ktoś o tym przypomniał i jest mi wstyd :/ To przez to, że była na 1 na Billboardzie w 2011. Poprawię to na koniec pisania i mam wrażenie, że będziesz zadowolony z mojego wyboru ;)

    Poza tym przy tworzeniu rankingu tak się zapętliłem, że prawie znaleźli się w nim... Arcade Fire. :0000

    ReplyDelete
  3. Normalnie 30 ton, lista lista przebojów :) Czekam na numer jeden. Jestem bardzo ciekawa co na szczycie zestawienia :)

    ReplyDelete
  4. Oglądałem oglądałem to ;)

    Obiecuję, że na szczycie będzie coś dobrego - nawet bardzo :)

    ReplyDelete
  5. Dzisiaj już się nie doczekam. Poczytam jutro. Dobranoc :)

    ReplyDelete
  6. Ja sam nie wiem, czy doczekam do jutra! :)

    ReplyDelete
  7. Wyczekiwane przeze mnie szynszylowe podsumowanie roku powoli staje się faktem!

    ReplyDelete
  8. Moim zdaniem najlepsze rzeczy znalazły się w trzeciej dziesiątce, choć prawdę mówiąc poza Snow Patrol i FTP nie znam nic z drugiej. Druga dziesiątka zresztą skończyła się na 12, a nie na 11. Coldplay u mnie chyba by się w pierwszej 50 nie znaleźli, bo zaproponowali muzykę "dla nikogo" - typowy zapychacz uszu. Spróbuję posłuchać rzeczy, których nie znam.

    ReplyDelete
  9. Pierwsza dwudziestka się nie skończyła - po prostu odświeżałem w międzyczasie inną stronę ;) Nie bój się, od rzeczy, których nie znasz z tej listy nie rozbolą Cię uszy/głowa, wręcz odwrotnie ;) A jeszcze trochę kojących dźwięków będzie w pierwszej dziesiątce :)

    ReplyDelete
  10. Ja chyba nie dam rady sklecić swojej najlepszej dziesiątki, bo czasu brak, a i różnice między płytami niewielkie. Kiedyś nawet całą setkę płyt (!) układałem - ale kiedy to było. Próbowałem ostatnio znaleźć stare zeszyty z notowaniami m.in. moich prywatnych list przebojów, ale mi się nie udało. Chyba ktoś te moje stare zeszyty wyrzucił ;)

    ReplyDelete
  11. A dlaczego w ankiecie znalazła się Britney Spears? To ukłon w stronę jej fanów oraz Dżastina B. i Lejdi Zgagi?

    ReplyDelete
  12. Ta ankieta to kompletne jaja. Musiałem dać coś takiego, żeby Muzykobloger miał na co zagłosować - on uwielbia się ze mnie nabijać ;)

    ReplyDelete
  13. I ktoś jednak na Britney zagłosował :) Może jednak zrobię listę - poświęcę na to nie więcej niż 30 minut i puszczę w świat.

    ReplyDelete
  14. To nie był bloger - bloger głosował na Feela ;)

    Zrób! Pierwsze miejsce może liczyć na reklamę na profilu PGTB na fb ;)

    ReplyDelete
  15. White Lies mnie trochę rozczarowali po rewelacyjnym debiucie...
    Jamie Woon jest dobry
    i zgadzam się z postem powyżej, że w drugiej dziesiątce są kapitalne płyty: FTP, The Black Keys, Snow Patrol :)

    ReplyDelete
  16. Duran Duran to też 2010r.. ale nie to Kordian jest istotne.Co to za okładka widnieje na samej górze otwierając ten wpis blogowy z rankingiem płyt ?
    A to, że dorzuciłem u siebie Ciebie do blogów ulubionych to wiedz, że od sześciu lat sprawia mi przyjemność czytanie Twoich tekstów nawet jeśli temat mi nie odpowiada. Lubię Twój styl i już.

    ReplyDelete
  17. No to teraz już nie muszę odpowiadać na pytanie "Czy ma sens, że tak się trudzisz?" tak jak to robi "kultowy" Kazik :P Super!

    Duran zostanie, bo jednak na półkach sklepów pojawili się już w 2011, a płyta to (nie, nie mam napadów jąkania się) "Bon Iver, Bon Iver" Bon Iver, czyli płyta, która zajęła w rankingu 6 miejsce (zdjęcia płyt z miejsca 2 i 3 już były na blogu, a zdjęcie płyty z miejsca 4 będzie niedługo).

    ReplyDelete
  18. Tak naprawdę to nie wiem, jak skomentować ten wpis. Przecież wiesz, że o większości tych artystów i płyt dyskutowaliśmy przez ostatnie miesiące, i myślę, że wszystko, co istotne, zostało już powiedziane. Ty wiesz, co ja chcę powiedzieć!:-)

    Na pewno cieszy mnie fakt, że nasze rankingi mają aż tyle punktów zbieżnych. Niewiele jest w Twoim top 30 płyt, których nie ma w moim top 30:-) The Pains (...) słuchałem i nawet coś przy tym słuchaniu poczułem. Ale to było w domu rodzinnym w okresie okołoświątecznym, a to nie było najlepsze miejsce i najlepszy czas na zawieranie przyjaźni z nowymi płytami. Spróbuję spędzić z tą płytą więcej czasu - czuję, że to powinno zaowocować (tym bardziej, że - jak już pisałem - coś poczułem:-P). A te albumy, których do tej pory nie słuchałem, tj. Active Child i Tim & Jean, na pewno pojawią się na moim last.fm w tym roku! Tim & Jean już wczoraj słuchałem, ale tylko wybranych kawałków.

    Wyróżnienia też jakby pode mnie robione:-P Tylko Memory Tapes muszę nadrobić.

    Co do samego tekstu - jak zwykle napisany z poczuciem humoru i trafnymi spostrzeżeniami. Pisz mi tak więcej;-P

    ReplyDelete
  19. Mam nadzieję, że mój dzisiejszy tekst też Ci się spodoba ;) Pewnie tak, bo na te tematy też rozmawialiśmy i jest to w pewnym stopniu dialog z komentarzem do Twojego rankingu. Oczywiście słuchałem jeszcze innych płyt, ale niewiele sensownego mogę o nich powiedzieć. Neo Retros mają fajne wolniejsze kawałki (wokalista przypomina Jonasa z Mew, to też plus u Bombay BC), ale nie wiem, co chcieli osiągnąć tymi szybszymi? Przecież z takim wokalistą nie ma co podszywać się pod punk...

    Czy bym coś zamienił? Może jednak Bombay na The Horrors. Nagrania tych drugich mimo, że to mimo wszystko post-punk mają w sobie coś progresywnego. Ale niech zostanie jak jest ;)

    ReplyDelete
  20. Mnie też denerwowały te dynamiczniejsze kawałki Neo Retros.

    ReplyDelete