Strony

Wednesday, January 9, 2013

Jeszcze o albumach z 2011 i 2012/outrave.pl



Jak być może się domyśliliście, ostatni post o moich ulubionych albumach z 2012 r. powstawał w sporym pośpiechu. Skąd ten pośpiech, pozwólcie, że wytłumaczę w ostatnim akapicie, a na razie skupię się na tym, co pominąłem ostatnim razem. Przede wszystkim chciałem napisać, co zmieniłbym na analogicznej liście, którą ułożyłem 12 miesięcy temu. Żeby była jasność - na liście ulubionych singli 2011 też bym trochę zmienił, ponieważ kilka wartościowych piosenek mi umknęło z racji kiepskiej promocji w polskiej blogosferze lub nie zdążyłem się do nich odpowiednio szybko przekonać. Na szczęście otrzymałem szansę rehabilitacji poprzez umieszczenie ich w tworzonym według nieco innych reguł niż obowiązujące na tym blogu rankingu ulubionych piosenek 2012 dla All About Music. Zostanie on opublikowany pojutrze. Leniwym podrzucę link na Facebooku.


Jeżeli chodzi o płyty długogrające i Extended Plays, zeszłoroczne pomyłki, których żałuję mogę podzielić na trzy kategorie:

1) zaniżone pozycje

Szczególnie skandalicznie potraktowałem Bombay Bicycle Club. A Different Kind of Fix to jedna z najlepszych propozycji w tej kategorii w ostatnich latach, zdecydowanie zasługiwała na pierwszą dziesiątkę. Powinni się w niej znaleźć także Foster the People z Torches, ponieważ mało który krążek dał mi w omawianym okresie tyle radości. (Tak, Hubert, oczywiście gdybym miał robić ten ranking jeszcze raz, jeszcze raz przyjrzałbym się też Echoes Willa Younga).

2) ominięcia spowodowane niewiedzą

Do tej kategorii należą przede wszystkim dwie płyty, które zdobyły dużą popularność w Polsce w 2012 r., choć bezpośrednio po premierze nie zainteresowały prawie nikogo: My Head Is An Animal Of Monsters and Men i The Shape of the Broken Heart Imany. Trzeci album z 2011, który stosunkowo niedawno był dla mnie dużym odkryciem, to Wayward Fire The Chaing Gang of 1974, czyli - mówiąc najkrócej - bardziej gitarowa wersja twórczości M83.

3) ominięcia spowodowane niedbalstwem i brakiem czasu

Końcówka roku 2011 to początek mojej przygody ze zgłębianiem płyt długogrających. Czasu do końca grudnia nie było wiele, dlatego skupiłem się na próbach przyporządkowania sprawiedliwych pozycji krążkom, które ujęły mnie już za pierwszym-drugim przesłuchaniem, nie zaś na odsłuchaniu jak największych liczby pozycji. Już po miesiącu tego żałowałem, gdy przekonałem się, jaką kopalnią przebojów i energii (a nie chodzi mi tylko o liczne single) jest This Modern Glitch The Wombats. Inne longplaye, których z perspektywy czasu brakuje mi w szerokiej czołówce mojego topu z 2011, to (w kolejności alfabetycznej nazw zespołów lub nazwisk wykonawców):

Kari Amirian - Daddy Says I'm Special Po prostu wokalistka i płyta o olbrzymim uroku, słuchając jej mogę zapomnieć, jak bardzo ostatnio przejadł mi się folk...
Chase & Status - No More Heroes Jeden z płytowych bestsellerów 2011 w Wielkiej Brytanii. To zupełnie zrozumiałe, ponieważ zebrała się na nim śmietanka tamtejszej sceny urban i club. Jeśli interesuje Was jaka naprawdę jest młoda Brytania i nie wystarczają Wam pocztówki z The Beatles - pozycja obowiązkowa. (Oczywiście nadal uważam, że w swoich numerach najlepiej wypadli White Lies i Clare Maguire :).
GusGus - Arabian Horse W 2011 byli dla mnie jedynie wykonawcami fenomenalnego Over, a płyta kryła wiele innych smaczków. Na Top 40 mogłoby to nie starczyć, na Top 50 - na pewno tak.
Darren Hayes - Secret Codes and Battleships Solowe dzieło byłego frontmana Savage Garden miejscami ocieka sentymentalizmem, ale i tak słucha się go z dużą przyjemnością.
Is Tropical - Native To "Wynalazek" last.fm/recs. Kolejne świry ze szkoły Friendly Fires i Fixers.
Nosowska - 8 Przez lata bałem się, że to dla mnie zbyt hermetyczna artystka. Niepotrzebnie - talent to talent, da się go zauważyć, czy chodzi o pop, czy też ambitną "piosenkę autorską". Ten krążek bardziej mi się podobał niż tegoroczny Hey.
Nero - Welcome Reality O brostepie pospolicie zwanym dubstepem i pokrewnych mu dźwiękach drum&bass mówi się różne rzeczy, ale ci panowie są naprawdę dobrzy w tym, co robią. Jeśli lubisz elektroniczne dźwięki i potrzebujesz powera, warto dać jej przynajmniej jedną szansę.
Pnau - Soft Universe O wiele bardziej spójna i przebojowa płyta z gatunku australijskiego electro niż Like What Tim & Jean, jednak jeśli dzięki mnie ktoś poznał tych drugich, mogę się tylko cieszyć...
Wild Beasts - Smother Kolejny wykonawca, którego uważałem za zbyt hermetycznego (stroniłem też od niego z pewnych powodów osobistych), a okazało się, że działa na mnie bardzo kojąco.

Kogo wyżej wymienieni zepchnęliby z piedestału? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam, ja tylko przypomnę, że miałem w zestawieniu jeden krążek, który miał premierę cyfrową w 2010 r., a tylko fizyczną - w 2011, więc w gruncie rzeczy powinienem był szukać dla niego zastępstwa. Mowa oczywiście o skądinąd świetnym All You Need Is Now Duran Duran. Jako ciekawostkę podsyłam Wam jeszcze kształt tego rankingu według stanu na...wiosnę 2012.

***

A teraz prawdziwa gratka dla tych, którzy być może jeszcze męczą się ze swoimi listami :) Spis wszystkich płyt z 2012 r., które przesłuchałem w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy z krótkimi uwagami (za które mnie pewnie niektórzy mnie rozszarpią :P), dlaczego nie trafiły do pierwszej sześćdziesiątki. Jeżeli komentarza nie ma, prawdopodobnie oznacza to, że płyta nie wzbudziła we mnie emocji.

The 2 Bears – Be Strong
Christina Aguilera – Lotus
ta kobieta na mnie krzyczy!
Alt-J - An Awesome Wave 
niby to nowe Radiohead, mi zalatuje Mumfordami...
Ariel Pink's Haunted Graffiti - Mature Themes
(zbyt dziwaczne)
The Beach Boys – That's Why God Made the Radio
kilka utworów było ciekawych, ale nie udało im się wzbudzić we mnie nostalgii za czasami ich młodości, a chyba taki był ich cel
Best Coast – The Only Place
Justin Bieber - Believe
myślałem, że będzie gorzej, było "tylko" nudno i sztampowo
Band of Horses – Mirage Rock
kiedyś byli lepsi - trzeba było nie kierować się sentymentem do The Funeral i posłuchać w tym czasie czegoś innego
Bright Light Bright Light – Make Me Believe in Hope
Utknęła w morzu innych podobnych. Może kiedyś będę tego żałował.
Jake Bugg – Jake Bugg
Leonard Cohen – Old Ideas
#MavoyMadeMeDoIt
Dead Can Dance – Anastasis
Trudno mi było ocenić ten legendarny projekt, słabo znając wcześniejszą dyskografię i mając bardziej osobisty stosunek do bardziej rozrywkowych krążków z tego roku.
Bob Dylan – Soon After Midnight
Patrz Cohen. Kiedyś pewnie docenię...
Paloma Faith - Fall to Grace
Solidne, ale jednak nie do końca w moim guście.
First Aid Kit – The Lion's Roar
Na razie wolę The Pierces, ale może jeszcze polubię.
fun. - Some Nights
Muzyka trochę jak na piknik weteranów albo skautów. Jak dla mnie najlepszy jest...pobrzmiewający r&b bonus Out on the Town.
Nelly Furtado – The Spirit Indestructible
Z takiego mocno mainstreamowego popu to była jedna z moich ulubionych pozycji w tym roku, szczególnie bardzo radiowe Believers (Arab Spring).
Gossip - A Joyful Noise
Czuję, że wcześniejsze płyty bardziej by mi się podobały.
Ellie Goulding – Halcyon
Fenomenu tej pani (a w polskiej blogo- i portalosferze to jest fenomen!) już chyba nie zrozumiem...
Edyta Górniak - My
Green Day - Uno!
Grizzly Bear – Shields
Bardziej mi się podobało niż Veckatimest, ale jak widać, nie na wiele to starczyło.
Gypsy & The Cat – The Late Blue
Duży spadek formy w porównaniu z Gilgamesh, co nie znaczy, że to bezwartościowa płyta. Jeżeli za trzecim podejściem uda im się połączyć to, co było dobre w pierwszych dwóch, jej opinia w moich oczach (uszach) powinna wzrosnąć.
Morten Harket – Out Of My Hands
Nowy rozdział to niestety nie był, a historia A-Ha chyba mogłaby się obyć bez tego epilogu.
Calvin Harris – 18 Months
Hey – Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan
Hot Chip – In Our Heads
Trochę za dużo dziwnych pomysłów, za mało melodii.
Imagine Dragons – Night Visions
Produkt - do tego do końca nie wiadomo, do kogo skierowany.
Carly Rae Jepsen - Kiss
Przesłuchałem tylko skuszony oszukańczą recenzją jednego z polskich portali który nazwał ją "nową Kim Wilde", czy tam Samanthą Fox. Tak, żałuję.
Elton John vs Pnau - Good Morning to the Night
Dwa niezłe single, reszta nie dorównuje, ale pewnie nie zrozumiałem zamysłu twórców.
Norah Jones – Little Broken Hearts
Kordian Coelho Kuczma ostrzega: jeśli nie czujesz klimatu, nie oceniaj płyty po (seksownej) okładce. Gapiliśmy się z Muzykoblogerem na opakowanie winyla w Mediamarkt chyba z 3 minuty... Jeśli nie 5.
Keane - Strangeland
To już faza schyłkowa działalności jednego z moich ulubionych bandów. Przerwa wybitnie im nie posłużyła.
Ke$ha – Warrior
Jeśli ktoś doszukuje się geniuszu w Dirty Love, powinien za karę odsłuchać całą dyskografię Joan Jett i Suzi Quatro. Nie róbmy z ignorancji cnoty!
Kids of 88 - Modern Love
Patrz Bright Light Bright Light
Karolina Kozak - Homemade 
Wszystko ładnie, tylko, gdyby było jeszcze troszeczkę ciekawiej...
Paweł Kukiz – Siła i honor
Przesłuchałem z powodów pozamuzycznych. Czekajcie na rozwój wypadków.
Iza Lach - Off the Wire
Polskie No Doubt? ;) Za pierwszy razem fajnie bujało, ale koniec końców chyba nie byłem targetem.
Ladyhawke – Anxiety
Monotonia do potęgi. Blue Eyes - masakra!
Lianne La Havas – Is Your Love Big Enough?
W ogóle nie dla mnie.
Lao Che – Soundtrack
Też.
Leona Lewis – Glassheart
Linkin Park - Living Things
Chyba mi uszy stępiały z wiekiem na głośne dźwięki, bo ledwo dosłuchałem do końca.
The Maccabees – Given to the Wild
Bloger już w lutym (!) mi wróżył, że to będą moi tegoroczni Bombaye (patrz początek postu) i miał rację...
Amy Macdonald – Life in a Beautiful Light
Nie chcę być złośliwy i pisać, że z takim nazwiskiem łatwo o nagrywanie muzycznych hamburgerów, ale widzę po braku tej płyty, jak mi się zmienił gust w ostatnich latach... Pewnie w 2009 to byłby pewniak do dziesiątki...
Madonna - MDNA
Gdyby traktować bonusy jako osobną epkę, może i znalazłoby się dla niej miejsce...
Marillion - Sounds That Can't Be Made
Było blisko. Wbrew pozorom takie granie wciąż do mnie przemawia, tylko że indie "trochę" bardziej.
Marina & the Diamonds – Elektra Heart
Nauczka dla Katy Perry, że nie powinna nigdy nagrywać inteligentnej płyty, bo i tak będzie głupia. Kilka utworów to sympatyczne zrzynki ze stylistyki Pet Shop Boys itp., ale większość irytuje - i nadmiernymi ambicjami liryki i samym wykonaniem, które pasuje do nich jak pięść do nosa.
Bruno Mars - The Unorthodox Jukebox
Słychać postęp. Polecam piosenkę Natalie.
Memory Tapes - Grace/Confusion
A tu właśnie nie usłyszałem postępu.
Miike Snow – Happy to You
Kolejna kropla w morzu synthpopu.
Mika – The Origin of Love
W sumie przyjemnie, ale jego rola w historii muzyce pop się chyba kończy.
Kylie Minogue – The Abbey Road Sessions
Słucha się nie gorzej od niejednego albumu singer-songwriterki, albo i lepiej. Warto posłuchać i przekonać się, że dobre piosenki to po prostu dobre piosenki. Bez zbędnych przymiotników.
Muchy - Chcecicospowiedziec
Gdzie są te Muchy, które lubiłem? ;(
Mumford & Sons – Babel
Jedna z najnudniejszych płyt roku.
Olly Murs – Right Place, Right Time
Ktoś mu powinien powiedzieć, że w piosenkach o seksie nie wypada przekonująco.
Ne-Yo – R.E.D.
Ogólnie przyjemnie się słuchało, ale jednak trochę zbyt plastikowe brzmienie.
Niki & The Dove – Instinct
Niby nie brakowało wiele. Może płyta wyszła za wcześnie, a może są po prostu lekko przereklamowani?
No Doubt - Push and Shove
Kilka piosenek mi się podobało, widocznie za mało i niewystarczająco.
Frank Ocean - Channel Orange
Czyżby alternatywne r&b było dla mnie zbyt alternatywne...
Orbital – Wonky
Owl City – The Midsummer Station
Serce się kraje na myśl, że dla kogoś ten facet może być definicją synthpopu...
P!nk – The Truth About Love
Mnóstwo narzekania na facetów plus dwie wulgarne piosenki o imprezach. Wybitnie nie byłem targetem.
The Presets - Pacifica
Tak jak Ariel - proporcja eksperymentów do melodii mi nie pasowała.
Purity Ring – Shrines
Rihanna - Unapologetic
Kilka utworów pozytywnie mnie zaskoczyło, przede wszystkim Nobody's Business i Love Without Tragedy - Mother Mary.
Lucy Rose – Like I Used To
Emeli Sande - Our Version of Events
Duży zawód. Moim zdaniem - tylko dla sentymentalnych.
The Script - #3 
Jak dla mnie - najgorsza płyta z całej listy (może dlatego, że nie skusiłem się na Maroon 5?). Ma się wrażenie, że muzycy byli myślami w zupełnie innym miejscu niż studi0 nagraniowe. A naprawdę lubiłem tę formację...
The Shins – Port of Morrow
Sigur Rós – Valtari
Skunk Anansie – Black Traffic
The Smashing Pumpkins – Oceania
Stars - The North
Kolejny album, który bez powodzenia kręcił się wokół 60 miejsca.
Justyna Steczkowska – XV
Interesujące, ale dla mnie jednak zbyt hermetyczne.
Taylor Swift – Red
Podobało mi się tylko The Last Time z Garym Lightbodym. Może to głupio z mojej strony, ale liczyłem na więcej.
Tame Impala – Lonerism
Gdyby Beatlesi na dragach wpadli do wehikułu czasu i przenieśli się do 2012, pewnie by nagrali coś takiego.
Anna Teliczan – Ania Teliczan
Przyzwoita propozycja, tylko teksty chwilami mi zgrzytały, ale w końcu to młodziutka wokalistka.
The Temper Trap – The Temper Trap
Tennis - Young and Old
The Ting Tings – Sounds From Nowheresville
T.Love – Old Is Gold
Muzycznie w ogóle nie moja bajka, dlatego skupiałem się na tekstach. Z niektórymi się identyfikuję, niektóre wydały mi się mizoginiczne, ale to może kwestia bluesowej konwencji. Warto wyrobić sobie własne zdanie.
Totally Enormous Extinct Dinosaurs – Trouble
Two Door Cinema Club – Beacon
Obawiam się, że ta nie tak dawno obiecująca kapela to "one trick ponies" ;(
The Vaccines - The Vaccines Come of Age
W pojedynczych piosenkach mnie ostatnio w ogóle nie przekonują, jako większa porcja muzyki ma to jakiś "drive".
The View - Cheeky for a Reason
Powtórzę po raz osiemsetny: dla mnie to cud, że ich muzyka w ogóle mnie interesuje w 2012 r., ale zostało im jeszcze sporo szelmowskiego uroku sprzed lat.
Jack White – Blunderbuss
Kolejna pozycja zbyt alternatywna na mój obecny gust.
Robbie Williams - Take This Crown
Pierwsza płyta Robbiego, którą przesłuchałem w całości, dlatego trudno mi o jakiekolwiek porównania. Jak to bywa z albumami pop - połowa kawałków dobra, połowa zbędna.
The xx - Coexist
Ja ich po prostu nie lubię :(

***
Uff. Teraz pora na wyjaśnienie, dlaczego te dane trafiają do Internetu tak późno. Otóż w weekend miałem okazję porozmawiać na Gadu Gadu z redaktorem strony outrave.pl. Nie ukrywam, że przypadła mi do gustu. Z dwóch powodów - po pierwsze, że tak topornie to określę, widzę na niej zebrane w jednym miejscu informacje na temat muzyki niezależnej, które mnie interesują, nie widzę zaś tych, które mnie nie interesują, a niestety na innych portalach widzę ich bardzo wiele. Po drugie - wygląda na to, że zebrała się tam ekipa młodych zapaleńców, w których pasję i fachowość jestem w stanie uwierzyć. Dlatego mam nadzieję, że kwestią czasu będzie pojawienie się tam mojego pierwszego tekstu. Najprawdopodobniej czegoś na temat Jess Mills w planowanym dziale "Nowe brzmienia".

Outrave to młoda strona, ale mam nadzieję, że uda nam się wyrobić sobie markę w tym światku. Na razie potrzebujemy waszych lajków jak powietrza. Czytajcie, komentujcie, polecajcie znajomym. Nie chcę rzucać patetycznym "od tego zależy przyszłość Waszego ulubionego blogera", ale...być może tak jest! ;)

Przy okazji dementuję pogłoski, że moja współpraca z Outrave pociągnie za sobą likwidację tego bloga. Jedno z drugim absolutnie nie ma nic wspólnego i niczego takiego nie planuję. Inna sprawa, że z powodów technicznych (problemy z dotarciem do części analizowanego materiału) najbliższy post kończący etap podsumowania roku ukaże się dopiero w następnym tygodniu.


2 comments:

  1. Oj napracowałeś się przy pisaniu tego artykułu...

    ReplyDelete
  2. Zgadzam się z panem powyżej ;) ktoś nieźle się napracował i nawet dobrze mu wyszło ;)

    ReplyDelete