Strony

Friday, March 2, 2012

Monografia: The Big Pink, czyli krótkie historie o miłości


Chyba muszę zdobyć się na samokrytykę i zacząć używać terminu "syndrom White Lies" :) Ku mojemu przerażeniu coraz częściej łapię się bowiem na tym, że są takie kapele, które cokolwiek nagrają, mnie to ucieszy i trudno będzie mi się zdobyć na krytyczne spojrzenie. Chyba każdy ma takie zespoły - jedni U2, inni Coldplay, jeszcze inni Europe. Sam zdążyłem już Was zdziwić twierdzeniem, że drugi album pewnego tria z Manchesteru bardziej mi się podobał niż ich debiut. Powolutku coraz bardziej się skłaniam ku twierdzeniu, że jednak To Lose My Life było lepsze, ale nadal trudno mi powiedzieć coś złego o Ritual, które generalnie nie miało dobrej prasy. Obawiam się, że tak samo będzie z nowym albumem Keane, którego premiera coraz bliżej.

Podobny stosunek mam do duetu the Big Pink, o którym chcę dziś napisać kilka słów. Jeszcze zanim we wrześniu 2009 r. ukazał się ich debiutancki album A Brief History of Love, było o nich na tyle głośno, że mając na koncie tylko jeden singiel (Too Young to Love) otrzymali od NME nagrodę dla najlepszego nowego wykonawcy. W przetarciu na rynku na pewno pomógł im fakt, że nie byli całkowitymi nowicjuszami. Robbie Furze grał na gitarze w zespole Alec Empire, zaś Milo Cordell  - syn producenta Denny'ego (w CV Joe Cocker, The Moody Blues, The Cranberries itd.) - wydawał w swojej firmie Merok Records płyty m.in. Klaxons i Crystal Castles. Sam album nie był wielkim sukcesem komercyjnym (w Wlk. Brytanii zajął dopiero 56 miejsce na liście sprzedaży), jednak udało mu się przynajmniej wypromować singiel Dominos (27 pozycja UK Charts, nagroda za utwór roku w ramach NME Awards 2010), który bardzo polubiły Eska Rock i Radio Gdańsk. Wysamplowała go też pewna raperka, której nie zamierzam tu reklamować (ci, którzy słuchali ubiegłego lata RMF Maxx wiedzą, o kim mówię).

Niestety muzycy chyba zbyt długo zwlekali z nowym krążkiem, ponieważ można odnieść wrażenie, że na wydane 16 stycznia Future This nikt nie czekał. 97 lokata brytyjskich notowań mówi sama za siebie. Czy rzeczywiście nie zasługiwał na uwagę?

Jeszcze kilka miesięcy temu bez słuchania powiedziałbym, że tak. Nawet przebojowe Dominos po pierwszych emisjach w Esce Rock wydawało mi się obleśne i knajpiane, dopiero po jakimś czasie uznałem tę piosenkę za superprzebojową. Słuchając jej trudno nie zgodzić się z recenzentem Pitchforka, który nazwał A Brief... "najlepszą płytą, jaką mogli nagrać The Verve, a nie nagrali". Co innego jednak jeden szlagier, a co innego większa dawka brzmień, które moja koleżanka Sylvia zwykła nazywać "muzyką hałaśliwą". To znaczy taką, która może dla fana metalu jest jak pierdnięcie myszy, ale i tak nieźle jazgocze, co na dłuższą metę może denerwować. Warto jednak dać tej płycie trochę czasu, a spod gitarowo-klawiszowego, momentami nieco industrialnego, hałasu zgodnie z tytułową obietnicą wyłoni się sporo wrażliwości i romantyzmu.







W zasadzie mógłbym wstawić tu całą płytę. Przekonałem się nawet do ballady Love in Vain, która wydawała mi się trochę nazbyt ckliwa oraz trącącego pubem Tonight. Entuzjastyczna opinia recenzenta "Daily Telegraph" ("coś na kształt współczesnego arcydzieła") nie wydaje mi się przesadzona. W końcu kultowa dla wielu wytwórnia 4AD nie podpisuje kontraktów z byle kim.

Arcydzieła mają to do siebie, że trudno je zreplikować. Muzyka The Big Pink ma jednak nadal to do siebie, że z większą liczbą przesłuchań bardzo zyskuje i utwory, które wydawały się wtórne (Stay Gold na pewno miało nawiązywać do Dominos, niebezpiecznie zatrąca też o Time to Pretend MGMT, zaś Rubbernecking jest utrzymane w tym klimacie, co Tonight) lub drażniące, zaczynają porywać i trudno jest sobie wyobrazić muzyczny krajobraz bez nich. Może sekret tego duetu polega na współpracy z dobrymi producentami - za "jedynkę" odpowiadali sami, ale miksował ją Rich Costey, przy singlach pomagał Alan Moulder, zaś "dwójką" zajął się sam Paul Epworth (wbrew pozorom kryterium doboru tematów do notek nie jest współpraca artystów z tymi panami:). W każdym razie ja wciąż ich "kupuję" i mam nadzieję, że jeszcze nadejdą dla nich lepsze dni. Bo biorąc pod uwagę ich korzenie, rychłej emerytury nie biorę pod uwagę :) Aby przetrwać, na pewno będą musieli nieco urozmaicić środki wyrazu, jakimi się posługują, mam jednak nadzieję, że nie zrezygnują z ich markowego wokalnego "chuligaństwa".







Z innej beczki, zachęcam do udziału w nowej ankiecie. Wypróbuję też program reklamowy - klikajcie proszę w banery w menu po prawej, może coś to da ;)

1 comment:

  1. "Dominos" dało się przez krótki czas usłyszeć nawet w Zetce! Pamiętam, jak prezenter (albo prezenterzy) pozytywnie wypowiadał się o tym kawałku. Hitu z tego nie było, ale jeśli jakiś numer z natury niemainstreamowy pojawia się w takich stacjach, to znaczy, że COŚ SIĘ DZIEJE! ;-)

    Przesłucham ich dokładniej, skoro mówisz, że należy dać tym panom szansę.

    ReplyDelete