Strony

Saturday, January 11, 2020

Ranking: Top ulubionych piosenek z 2019


Tak kobiecej pierwszej dziesiątki (siedem głosów z grona płci pięknej, w tym pięć solistek) w moim rankingu ulubionych piosenek roku chyba jeszcze nie było!
Np. na koniec 2018 było 6:4 na korzyść panów (właściwie 6,5:3,5, bo All the Stars jest duetem).


Podobnie jak w ubiegłym roku brałem pod uwagę wszystkie utwory, które poznałem w ciągu roku dzięki różnego rodzaju playlistom i kanałom z nowościami. Od razu spieszę wyjaśnić, że cztery z nich są dość...stare. Znane z interpretacji Martiki i Jessie Ware Love...Thy Will Be Done oczywiście wiąże się z wydaniem płyty Originals Prince'aRuby Lee pochodzi z albumu soulowej grupy Nat Turner Rebellion Laugh to Keep from Crying, który został nagrany na początku lat 70. XX w., ale dopiero wiosną ubiegłego roku doczekał się oficjalnego wydania. La Soledad to hiszpańskojęzyczna wersja debiutanckiego singla Laury Pausini z 1993, teraz w aranżacji Ennio Morricone na 25-lecie kariery piosenkarki. Stay Toni Braxton, czyli bonus track z albumu Pulse z 2010, był chyba po prostu niedawno nowością na Spotify. Poza tym wyróżniłem kilka singli, które miały wcześniej premierę na longplayach, ale przeżyły renesans zainteresowania dzięki teledyskom (Ever Again, Ryszard).

Lubię takie ultrapopowe brzmienia, ale piosenek z czołówek list przebojów w tym rankingu prawie nie ma. To kryterium spełniają tylko single Marka Ronsona, ale od razu uprzedzam, że Late Night Feelings raczej nic nie zwojuje w zestawieniu płyt, które ukaże się tu w połowie przyszłego tygodnia. Z drugiej strony cieszę się, że udało mi się zauważyć i docenić sporo grano artystów, którzy na razie mają problemy z uzbieraniem nawet tysiąca lajków na Facebooku (np. Arch of Love, Beauty Queen, Nidam). Jak zwykle, znalazło się miejsce dla dość przewidywalnej selekcji weteranów (najbardziej zaskoczyli mnie swoją żwawością bardzo zasłużeni dla disco-soulu The O'Jays) i quasiweteranów, którzy komercyjnie najlepsze lata mieli dziesięć lub piętnaście lat temu. Znalazło się miejsce nawet dla udających nieco Duran Duran Kaiser Chiefs. Jest dość wielojęzycznie (piosenki po hiszpańsku, francusku, japońsku, rosyjsku) i międzynarodowo (Hello Seahorse! z Meksyku, Shyclops z Indonezji - żywotność tamtejszej sceny electro i synthwave wciąż mnie zaskakuje, może pamiętacie jeszcze Jerry'ego Galleries). Polska tym razem doczekała się tylko symbolicznej reprezentacji w postaci trzech kawałków, z których żaden nie dotarł do pierwszej setki. Znając życie, niedługo przekonam się, że coś mnie ominęło.

W tym roku nie tworzyłem opisów dla poszczególnych piosenek, ponieważ większość z nich jest utrzymana w podobnym klimacie, co laureatki z poprzednich lat - dream popu (i różnego rodzaju hybryd stylistycznych inspirowanych dream popem w warstwie wokalnej) oraz przebojowego electro (najczęściej z damskim wokalem). Nie da się jednak ukryć, że w tym roku w czołówce pojawiło się wyjątkowo dużo utworów wywodzących się z tradycji singer-songwriters (plus dwa covery klasyków z lat 60.: The Look of Love i Wedding Bell Blues). Pewnie również docenicie ich kunszt i emocjonalność, szkoda tylko, że w przypadku jednego z tych artystów (a właściwie trojga, bo przecież Prince i Dolores O'Riordan też świetnymi piosenkopisarzami byli) można to zrobić już tylko pośmiertnie... Z roku na rok przebija się u mnie coraz mniej propozycji otwarcie czerpiących z lat 80., choć na pewno zwraca uwagę zasłuchana w Stock-Aitken-Waterman (a może italo disco?) Cristina Quesada. Chyba po raz pierwszy w top 150 znalazły się aż dwie kompozycje instrumentalne: londyńskich elektroniczno-jazzowych wariatów z The Comet Is Coming oraz ponownie fragment ścieżki dźwiękowej Stranger Things.



Całą playlistę możecie znaleźć na Spotify (na razie nie ma tylko Ricochet) wraz z 23 utworami, które odpadły na ostatniej prostej. Więcej uwag o stanie sceny muzycznej w ostatnim czasie pojawi się już niedługo w podsumowaniu albumów i epek.

No comments:

Post a Comment