Strony

Saturday, March 7, 2015

Ranking: Moje ulubione albumy 2014



Przystąpiłem do pisania tego posta z pewnym wstydem, ponieważ to chyba jeden z nielicznych płytowych rankingów 2014, które ukazały się dopiero na koniec lutego 2015. Są jednak trzy powody, dla których nie powinienem się tego wstydzić:
1) Wzorem publicystyki muzycznej nie są dla mnie jakieś Pićwoki czy eNeM(E)y, tylko Muzyko(b)log, na którym też jeszcze nie było rankingu :P
2) Ostatnio moja praca zawodowa uległa znacznej dynamizacji, niewykluczone też, że jej natura za jakiś czas się zmieni. Wszystko to jednak rysuje się tak mgliście, że wolę przygotować Was na czarny scenariusz marazmu na blogu. Na pewno na jakiś czas spadnie liczba postów dotyczących nagród BPI (oczywiście doprowadzenie ich do stanu aktualnego było dla mnie pokusą, ale prawdę mówiąc napisałem już ok. 80% tego, co miałem w tym temacie do powiedzenia, gdyż zostały mi do prezentacji podsumowania karier jedynie kilkunastu gwiazd naprawdę dużego formatu), z felietonami i listą przebojów powinno być lepiej.
3) Co chyba najważniejsze - ten rok nie obfitował w szczególnie udane krążki. Wyliczanie przykładów na poparcie tezy, że ten format wydawniczy służy obecnie głównie usprawiedliwianiu wyciągania kasy od fanów niż manifestowaniu artystycznej wizji, zabrałoby więcej miejsca niż ranking. Myślę tu nie tylko o zapchanych bonusami popowych longplayach, ale także o gatunkach, które chyba z natury rzeczy przechodzą do historii głównie dzięki epkom i singlom (np. moje ulubione "electro nowej przygody").

Powróciliśmy do korzeni, bo w 2011 również wyróżniłem tylko 30 albumów. W tym roku z racji większej liczby przesłuchanych dziełek przynajmniej były podstawy do wyłonienia poczekalni i krótkiego podsumowania "epek"... Przez pewien czas zastanawiałem się nad ograniczeniem się do jednej recenzji - Płyty Roku, jednak uznałem, że mimo wszystko byłoby to nieuczciwe wobec kilku pozycji.


Muzykę Jacka Antonoffa łatwo bagatelizować jako przerywnik między albumami macierzystej grupy fun. Ten niepozorny facet zrobił jednak sceptykom kawał i zaznaczył swoją obecność na kilku listach Billboardu. Podobnie jak kilka innych pozycji z mojej wyliczanki, płytę tę można interpretować jako odpowiedź na popularność quasi-folkowego soft rocka. Mamy więc chóralne refreny, wiatr we włosach i ręce w górze, ale też kilka spokojniejszych momentów.

29. Glass Animals - Zaba

Śmiem twierdzić, że dzięki wokalowi Dave'a Bayleya i aranżacjom, to najseksowniejszy album indie poprzedniego roku. Zdaję sobie sprawę, że piszę to już chyba trzeci raz, ale jestem pewny, że wiele straciłem nie będąc na ich występie na OFF Festivalu.

28. Chrissie Hynde - Stockholm

To dopiero pierwszy solowy album wokalistki sławnych The Pretenders. Zawsze warto posłuchać pani, która już swoje wie o życiu, szczególnie jeżeli podaje to w atrakcyjnej formie (kojarzone automatycznie z USA "driving sounds" plus wpływ stylistyki dziewczęcych grup z lat 60.)

27. Stankiewicz - Lucy and the Loop

Niektórzy koledzy blogerzy niecierpliwie czekali na tę płytę. Ja już nie mam czasu na czekanie, bo brakuje mi czasu na chwytanie tego, co samo mi wpada w ręce, ale z ciekawością posłuchałem albumu. To tajemnicza, nienachalnie elektroniczna, chłodna, osadzona w tradycji "piosenki autorskiej", ale jednocześnie nadal dość popowa (ale nie papkowata) muzyka

26. Wolf Gang – Alveron

Londyńczycy przestali ścigać się z Eltonem Johnem w uwielbieniu dla pianina, a zaczęli... rywalizować z The Killers w komponowaniu piosenek kojarzących się z tętentem końskich kopyt. Trudno powiedzieć, dlaczego mimo ewidentnego podejścia "all killer, no filler" i miłej memu uchu równowagi między 80s popem a stadium folkiem longplay się nie przebił. Czy tylko dlatego, że Max McElligot nie zapuścił brody?

25. The Dumplings - No Bad Days

Duet-obiekt kpin wielu moich kolegów, pewnie dlatego, że trudno na nich nie patrzeć, jak na młodszą i mniej drapieżną wersję Rebeki (występów na żywo nie oceniam, bo widziałem tylko tych drugich). Wydaje mi się jednak, że takie nastoletnie podejście do polskiej szkoły elektronicznego chłodu jest tym ciekawsze, że paradoksalnie absurdalne.

24. Embrace - Embrace

Sam byłem bardzo zaskoczony, ale zespół, który do tej pory znałem prawie wyłącznie z przeboju Ashes, a dla niektórych melomanów jest symbolem artystycznego wypalenia się Britpopu zaskoczył mnie wydaniem zbioru utworów, które w bardzo naturalny sposób łączą rocka ze świdrującą depeszowską elektroniką. Można tylko mieć nadzieję, że Imagine Dragons zestarzeją się równie godnie, bo echa folka stadionowego z jego chóralnymi refrenami też tu można dostrzec.

Mało znany zespół, a znowu nie miał większych problemów ze znalezieniem się w rankingu. Wygląda więc na to, że mam sentyment do nich, do chillwave, do nieodżałowanego bloga, dzięki któremu ich poznałem, ewentualnie do boysbandów, z którymi kojarzy mi się głos Callana Clendenina. A prawda jest pewnie taka, że w każdym ten zespół jest w stanie obudzić inny sentyment, bo to taki rodzaj elektroniki. Warto mu dać na to szansę.

22. Jennifer Hudson - JHUD

Z naprawdę znanych piosenkarek R&B chyba ona jedyna ani nie postawiła na elektrofuturyzm, ani nie zakopała się w retrosoulu. Dla mnie jej "słoneczny" styl to wymarzony złoty środek w tym szacownym gatunku.

21. Barbra Streisand - Partners

Miejsce w rankingu za nazwisko? Jak już, to za nazwiska! Czasami odczuwam potrzebę odprężenia się przy takiej staromodnej, sentymentalnej muzyce, szczególnie jeżeli wykonują ją artyści tej klasy. Bardzo przystępna lekcja historii Broadwayowskiego popu.

20. Haerts - Haerts

Miała to być "tylko" (dla niektórych aż) wierna kopia Fleetwood Mac. W takim układzie trudno byłoby im o miejsce w mojej czterdziestce. Z każdym kolejnym ujawnianym nagraniem okazywało się jednak, że grupie jak przystało na Brooklyńczyków nieźle wychodzą eksperymenty z elektroniką i ta wszechstronność zaokrągliła pozytywną notę.

19. Mister D - Społeczeństwo jest niemiłe

Hubert kiedyś zapytał mnie, co sądzę o tej płycie. Odpowiedziałem, że nie wiem, czy wyzwala we mnie pozytywne emocje, czy negatywne, ale na pewno silne. To zdanie jest aktualne do dziś. Trudno mi znieść śpiew Doroty Masłowskiej, ale nie mogę jej odmówić wyobraźni - i tekstowej, i muzycznej. Taka kpiarska liberalna wizja Polski o wiele bardziej mi odpowiada niż łopatologia Marii Peszek. (oczywiście pewien wpływ na lokatę albumu ma koncert na OFFie).

18. Michael Jackson - XSCAPE

Trudno powiedzieć, na ile obecność tej płyty w rankingu jest pochodną jej autentycznej wartości, a na ile ocieplenia mojego stosunku do R&B, które przecież też wciąż się zmienia. Kilka lat temu pośmiertne krążki Króla Popu wydawały mi się tak samo bezsensowne, jak np. covery Patricka Swayze, ale nawet z pełną świadomością konotacji paranoicznego klimatu nagrań tego artysty, stęskniłem się za jego rozedrganym głosem, pasją i poczuciem rytmu.

17. Work Drugs - Insurgents

Filadelfijczycy prześcignęli wielu ambitniejszych wykonawców, bo dają nam to, czego wszyscy potrzebujemy i świetnie im to wychodzi. Plaża, słońce, beztroska i duża doza szaleństwa. Również wydany w 2014 krążek Runaways prezentuje ich spokojniejsze, zanurzone w 80s oblicze.

16. Dum Dum Girls - Too True

To było bardzo przebojowe gitarowe wejście w 2014 rok. Doskonale wyważone proporcje power-popowych melodii i post-gotyckiego mroku.

15. Trust - Joyland


Współpracujący z Austrą Kanadyjczyk z żabą w głosie (od niedawna podpisuje się TR/ST) zainteresował mnie już w 2012 r., jednak jak wiadomo dla mnie intrygujący hałas to za mało, potrzebuję też przeszywających mózg melodii i w 2014 od niego to dostałem.

14. Lykke Li - I Never Learn

Pewnie za pół wieku okaże się, że Lykke Li to pseudonim, pod którym Nelly Furtado nagrywała covery Alibabek. Ale moje dziwne skojarzenia nie są istotne. Liczy się to, że nikt tak, jak Szwedka kusząco nie odmalowuje wszystkich barw smutku.

13. Weird 'Al' Yankovic - Mandatory Fun

Ten krążek znalazł się tu nie tylko dlatego, że mnie rozbawił, aczkolwiek rzeczywiście uważam go za udany dokument dziwactw popkultury ostatnich lat, co ważne - pozbawiony histerycznej złośliwości w stylu internetowych komentarzy. Jednocześnie uważam Ala za bardzo utalentowanego (co ważne - wszechstronnego) muzyka i miłego dla ucha wokalistę.

12. TV on the Radio - Seeds

Dziwiłem się, że to ten zespół czarował krytyków, kiedy ja rozkoszowałem się Coldplay i Keane. Okazuje się, że pismaki miały sporo racji - Seeds to niemal kompletna rockowa płyta. Jest na niej dzikość, liryzm, cała gama innych emocji i mroczna elektronika. Pozostaje mi tylko w wolnej chwili nadrobić resztę dorobku.


Takiej Lany w 2014 na pewno wielu się nie spodziewało. Trochę żal rapowych naleciałości z (oficjalnego) debiutu, ale poziom kompozycji pozostał wysoki, aczkolwiek minęło sporo czasu, zanim przyzwyczaiłem się do ich spokojnej bluesowości.

10. iamamiwhoami - Blue

Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to ja potrzebowałem czasu, aby przekonać się do szwedzkiego projektu, czy on sam wygładził swoją stylistykę. W każdym razie Jonie Lee i jej współpracownikom udało się coś, co dla wielu innych okazało się niewykonalne - nagrali w 2014 r. niezwykle równą, melodyjną płytę, jednocześnie nie tracąc firmowego skandynawskiego chłodu i tajemniczości.

9. Auroraw - Novaya romantika

Z nieanglojęzycznego indie w ubiegłym roku trafili do mnie Hiszpanie z Grises, w tym - Rosjanie. Mam nadzieję, że nikogo to nie odstręczy na starcie, ale wyczuwam u nich wiele z młodzieńczej lekkości wczesnych Papa Dance.

8. The Pierces - Creation

Siostrzany duet od lat robi to samo, ale nadal świetnie mu to wychodzi - czy w figlarnym, czy refleksyjnym wydaniu. Nad singlami się już zachwycałem, a reszta nie odbiega poziomem, stąd wysoka lokata.

7. Magic Dance - The Mirror of Dreams

Mało znany nowojorski artysta, którego łatwo pomylić z Tesla Boy czy Futurecopem! Trudno mi się oprzeć dźwiękowej słodyczy w stylu Miami Vice. Wbrew pozorom niewielu wykonawcom ma tyle dobrych pomysłów na piosenki w tych klimatach, aby powstał dobry album (wspomnianemu Futurecopowi! w tym roku nie udało się już po raz drugi).

6. The War On Drugs - Lost in the Dream

Gdyby każda ze składających się na ten zbiór piosenek była o pół minuty krótsza, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem, ale to i tak wybitna produkcja. Aż trudno uwierzyć, że tworzący hymny, które trzydzieści lat temu trzęsłaby amerykańskim stacjami radiowymi filadelfijczycy zdobyli taki posłuch krytyków. Być może to kwestia dźwiękowego rozmycia i wokalnej beznamiętności. W każdym razie to jedno z moich muzycznych odkryć roku, nawet przy zastrzeżeniu, że moim zdaniem Slave Ambient był lepszy...

5. Jessie Ware - Tough Love

Płyta, którą oczywiście jeszcze przed premierą (!) rozłożyłem z kolegami na czynniki pierwsze. Analiza wykazała mniejszą zawartość electro soulu niż na Devotion, jeszcze większą przebojowość, wpływy różnych stylów (funku, popu lat 80., co mnie najbardziej cieszy, niestety folku :P) oraz urozmaicenie w postaci śpiewu w wyższych rejestrach. A jeżeli komuś się nie chce analizować, "long" pewnie spodoba się mu jeszcze bardziej, bo przecież nie miała to być płyta dla analityków, tylko zakochanych i szukających miłości.

4. Bryan Ferry - Avonmore

Avonmore to prawie jak Avalon, mieliśmy więc prawa oczekiwać romantyzmu, wyrafinowania i nastrojowej dekadencji godnych późnego Roxy Music. I właśnie taką sentymentalną podróż otrzymaliśmy. Cudowny wehikuł czasu i wzorzec z Sevres muzycznej klasy.

3. Chromeo - White Women


Wbrew pozorom nie spodziewałem się po tym krążku zbyt wiele. Poprzednie wydawały mi się odrobinę zbyt wystudiowane (pewnie kiedyś jeszcze zmienię zdanie na ich temat). Tym razem panowie z pomocą kilku zacnych gości (Toro y Moi, Solange) dali z siebie wszystko, piosenki zostają w głowie na długo po zejściu z parkietu (patrz ranking singli).

2. Temples - Sun Structures


Dowód, że psychodelia lat 60. pozostaje atrakcyjna dla muzyków i słuchaczy naszego pokolenia. Godni spadkobiercy gwiazd Brytyjskiej Inwazji, nawet jeżeli szturmują głównie blogi.

1. Neon Romance - Midnight Stories


Aby zdobyć tytuł Płyty Roku 2014, album musiał prezentować nie tylko równy, wysoki poziom, lecz również wywrzeć na mnie wrażenie już za pierwszym przesłuchaniem i nie utracić go z kolejnymi. Na tym etapie trudno już komukolwiek wygrać z wydawnictwami, na których trzy lata temu kształtował się mój indie-popowy gust. Cieszy mnie, że udało się to polskiej grupie (obecnie nagrywa jako Sexy Suicide), która sytuuje się w podobnej stylistyce, co np. Electric Youth, z tym, że mniej u nich dream-popu, a więcej post-punka i depeszowskich klimatów. Bycie rodakiem Super Girl & Romantic Boys wszak zobowiązuje do porywania ludzi do (miłosnego) pogo. Materiał świetnie brzmi szczególnie w letnie duszne wieczory. Niecierpliwie czekam na więcej w wykonaniu ekipy z Zagłębia.

"Nieszczęśliwa dziesiątka"

31. Caribou - Our Love 
Warsztatowo wybitna płyta, ale niestety nie budzi we mnie żadnych emocji
32. Broken Bells - After the Disco
Jak to skomentowała koleżanka Dominika na początku 2014 - "jakie to Bee Geesowskie!"
33. Damon Albarn - Everyday Robots
erudycyjny album, trzeba się w niego mocno wsłuchać, ale warto poświęcić mu czas
34. By Proxy - Frequency
Niebanalna, w pozytywnym sensie agresywna elektronika z Krakowa
35. Justyna Steczkowska - Terra
Nie zaskoczyła mnie, ale to solidna propozycja
36. Foo Fighters – Sonic Highways
Po prostu zrobili swoje, po raz kolejny zasłużyli na rangę medialnych ambasadorów rocka.
37. Bruce Springsteen - High Hopes
Teoretycznie jeżeli płyta "Bossa" nie podoba się nawet Mavoyowi, musi być bardzo zła, ale ja jakoś nadal się "łapię" na jego sztuczki.
38. The Black Keys - Turn Blue
Mimo dobrych kompozycji, nie udało się zajść wyżej przez zbytnie podobieństwo w produkcji do Broken Bells (Danger Mouse!)
39. Röyksopp – The Inevitable End
Jak zwykle, wiele dźwięków, na które trudno natrafić gdzie indziej.
40. Kiesza - Sound of a Woman
Kiedy minie moda na deep house, ocali ją wszechstronność.
(nieoficjalne 41. Billy Idol - Kings & Queens Of The Underground
Weteran wciąż ma sporo ciekawych pomysłów)

Luźne rekomendacje (Płyty trudne do sklasyfikowania z braku materiału porównawczego, ale warte zapoznania się)

Anathema - Distant Satellites
Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to najlepsza progresywna płyta w tym roku, ale w zupełności zaspokoiła mój apetyt na takie dźwięki
Bo Ningen - III
Dobre wspomnienia z OFF-a, dużo dzikiej gitarowej energii i orientalnego szaleństwa
Rustie - Green Language
Też bym się nie zainteresował, gdyby nie OFF Festival, wciągająca synteza muzyki klubowej i hip-hopu
Young Fathers - Get Up
Ujęły mnie naleciałości gospel.

EP roku

Z tych mi znanych - zdecydowanie Generation Blue Nii. Mamy do czynienia z bardzo dojrzałym wokalnym pop-soulowym talentem. Oczywiście doceniam również dobrą robotę Kamp! na Baltimore. Z rzeczy, których nie miałem okazji rekomendować (w przeciwieństwie do Prides czy Great Good Fine OK), polecam Сто дней przeczącej stereotypom o rosyjskiej muzyce Naadii.

Czy w tym roku będzie lepiej?

Są na to pewne szanse. Do tej pory spodobał mi się dystyngowany Emile Haynie, skaczący między trendami Mark Ronson, megapozytywny Charlie Wilson i psychodeliczny Pond. Na emocje działa ścieżka dźwiękowa do 50 twarzy Greya. O geniusz otarła się EP kanadyjskiego duetu As the City Rumbles Underneath Prophecies. Z albumów, których brakuje w serwisach streamingowych, najbardziej liczę na razie na mało znany (ale obecny już dwa razy w Top 10 Elektroenergii) gitarowy zespół The Domino State.

No comments:

Post a Comment