Strony

Monday, December 22, 2014

Felieton: Nazywam się Bond, Pyrrus Bond

(tekst pierwotnie ukazał się na portalu SoundUniverse)
Znamy już tytuł i obsadę kolejnego filmu o przygodach agenta 007. Za to wbrew temu, co napisały miesiąc temu niektóre media, wciąż nie wiadomo, kto zaśpiewa piosenkę, która będzie promowała ten obraz.
Wymieniany jako faworyt Sam Smith zaprzecza, jakoby miał jakieś przecieki na ten temat, wciąż silne jest także lobby zwolenników Lany Del Rey. Jest w tym jakaś logika – skoro o Bondzie śpiewała Nancy Sinatra, dlaczego nie miałaby tego zrobić gangsta Nancy Sinatra?
Do zajęcia się tym tematem zainspirowała mnie również informacja, która pojawiła się na oficjalnym profilu Pet Shop Boys na Facebooku. Duet przypomniał swoim fanom, że miał szansę nagrać utwór do filmu W Obliczu Śmierci (The Living Daylights), jednak ostatecznie przegrał z A-Ha. To mój ulubiony zespół, dlatego nieuchronnie w mojej głowie zrodziły się pytania: czy gdyby zgłoszenie PSB zostało przyjęte, udałoby im się zrobić jeszcze większą karierę? Jak nowe wyzwanie wpłynęłoby na dalsze losy Sama Smitha?

Tak popowo, że niszowo

Obiegowa show-businessowa prawda mówi, że nagranie piosenki do filmu o Bondzie to zaszczyt i przepustka do nieśmiertelności. Na pewno jest to dla artysty szansa na dotarcie do bardzo licznej widowni. W samej Polsce ostatni odcinek serii Skyfall w ciągu pierwszych trzech tygodni po premierze obejrzał w kinach ponad milion ludzi. Nie ma również wątpliwości, że napisany przez Monty'ego Normana i zaaranżowany przez Johna Barry'ego temat do Dr. No wywarły tak mocny wpływ na muzykę pop, że przymiotnik "bondowski" pojawia się w wielu recenzjach, które nie mają żadnego związku z tym brytyjskim produktem eksportowym. W rzeczywistości jednak dla niewielu wykonawców ten "szpiegowski" epizod był startem do wielkiej kariery – częściej jej ukoronowaniem lub jedynie potwierdzeniem gwiazdorskiego statusu.
Raczej nikt nie wymieni Thunderball wśród największych hitów Toma Jonesa, ani Die Another Day wśród największych osiągnięć Madonny. Intuicja podpowiada, że tak samo może być po latach ze Skyfall, aczkolwiek trudno powiedzieć, jak dalej potoczy się kariera Adele. Jeżeli diwa z Tottenhamu, która przecież nie musi już niczego nikomu udowadniać, zainteresuje się jakimś niszowym gatunkiem, ten utwór pozostanie jedną z jej wizytówek, jeżeli pozostanie przy popie, nowe single mogą go przyćmić. Louis Armstrong (We Have All the Time in the World z W Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości), Gladys Knight i Tina Turner (po trosze też Rita Coolidge, której zenit kariery przypadł sześć lat przed All Time High z Ośmiorniczki) przystępowali do tego zadania z pozycji weteranów, którzy nie mieli nic do stracenia. Piosenki Nancy Sinatra i Lulu same w sobie nie stały się przebojami, nie pociągnęły też za sobą kolejnych poza odosobnionymi remiksami, coverami i reedycjami. Garbage po przygodzie z Bondem mieli jeden spory przebój (Why Don't You Love Me?), Carly Simon i Sheryl Crow – po dwa (odpowiednio You Belong to Me i splagiowane przez Feel Coming Around Again oraz My Favorite Mistake i Soak Up the Sun).
Mimo ogrywania Part of Me RMF FM i mojej dużej sympatii dla Arms Around Your Love, solowa kariera Chrisa Cornella nie rozwinęła się tak, jak się spodziewano i wokalista powrócił do macierzystego Soundgarden. Nawet dla Duran Duran A View to a Kill, chociaż biorąc pod uwagę same pozycje na listach przebojów to największy hit, jakiego dostarczyła seria (jedyny amerykański numer jeden i brytyjski numer dwa przed Skyfall), był "pocałunkiem śmierci", ponieważ kolejny singiel z udziałem klasycznego składu ukazał się dopiero dziewiętnaście lat później, a poza The Wedding Album albumy nagrywane w innych konfiguracjach spotykały się z chłodnym przyjęciem.

Jak ruletka

Kto więc autentycznie zyskał na swoim bondowskim utworze? Oczywiście przede wszystkim Shirley Bassey, która zaśpiewała aż w trzech filmach o 007, co samo w sobie jest osiągnięciem, które trudno wymazać z pamięci, a przecież miała też inne sukcesy. W dalszej kolejności – Paul McCartney, ponieważ Live and Let Die było jednym z pierwszych dowodów, że jest on w stanie poradzić sobie bez The BeatlesSheena Easton może nie jest zbyt rozpoznawalna w Polsce, jednak For Your Eyes Only pozostaje jej drugim największym szlagierem, a później pojawiła się w top 10 Billboardu z 6 innymi utworami, a przecież nie jest to rodowita Amerykanka. Uważam także, że nagranie Another Way to Die było dobrym ruchem Jacka White'a. Utwór był bardzo krytykowany, jednak ostatecznie nie zachwiał gwiazdorską pozycją Alicii Keys, przed którą rok później pojawiło się trudniejsze wyzwanie – jak powtórzyć megasukces Empire State of Mind. Za to o muzyce odnowiciela blues-rocka dowiedziała się rzesza ludzi, którzy nie interesowali się The White Stripes, co na pewno w jakimś stopniu pomaga mu obecnie wyprzedawać koncerty i kontynuować działalność solową.
Wydaje się więc, że odpowiedź na pierwsze pytanie z początku tekstu jest banalnie prosta. 1987 był najlepszym rokiem w historii Pet Shop Boys (dwa single na szczycie UK Charts, numer dwa na Billboardzie w duecie z Dusty Springfield), w kolejnych latach zanotowali kolejne kilkanaście mniejszych i większych przebojów. Mój znajomy twierdzi, że nie pojawili się w W Obliczu Śmierci, ponieważ nie otrzymali prawa do skomponowania całej ścieżki dźwiękowej. W 2005 r. udało im się zrealizować swoje marzenie w kontekście znacznie bardziej legendarnego filmu – Pancernika Potiomkin Siergieja Eisensteina, a szkic bondowskiego utworu dał początek This Must Be The Place I Waited Years To Live z płyty Behaviour. A-Ha w tym okresie powoli wkraczali na falę opadającą, która doprowadziła ich do zawieszenia działalności. Można powiedzieć, że z racji utrzymywania się ich popularności głównie na mniej prestiżowych rynkach europejskich, byli w podobnej sytuacji, co Tina Turner w erze Goldeneye.
Mimo tego uważam, że fani Sama Smitha mogą spać spokojnie. Przecież to pierwszy solista, który w tym roku sprzedał ponad milion płyt w USA. Zaufanie Brytyjczyków do niego również wydaje się nieograniczone, a jak pokazuje kariera Jamesa Blunta, Paolo Nutiniego czy Eda Sheerana kariera solisty w tym kraju rzadko kończy się na jednym albumie. Jeżeli więc plotki się potwierdzą i to on otrzyma misję kontynuacji bondowskiej tradycji, nie ma powodów do obaw o jakość produktu i zainteresowanie publiki. O resztę muszą postarać się marketingowcy.
Sam Smith (fot. metro.co.uk)

No comments:

Post a Comment