Strony

Wednesday, February 1, 2012

4 z 1: Frankmusik


A niechaj naród wżdy postronny zna, że PGTB nie VH1 i własne działy ma! Zmieniamy 3 z 1 na 4 z 1!

Dzisiaj kolejna propozycja na karnawał i - tak jak zapowiadałem - kolejny wykonawca na literę F. To już jakaś klątwa - dzisiaj zauroczył mnie następny, ale na razie o tym cisza, zobaczymy jak ta sprawa się rozwinie :) Frankmusik to przyjęty na cześć dziadka pseudonim urodzonego 9 X 1985 r. w londyńskim Croydon Vincenta Jamesa Turnera. Dzięki pomocy szkolnego kolegi pracującego w firmie Island Records, który odnalazł go na MySpace, debiutował w 2007 r. EP-ką Frankisum. Sceniczne szlify zdobywał supportując jedne z moich ulubionych formacji - Keane (co mnie trochę dziwi) i Pet Shop Boys oraz - jak to bywa z wykonawcami dance/electro - na brytyjskich paradach gejowskich. Pierwszy album długogrający pt. Complete Me wydał w 2009 r. Znalazło się na nim wiele wzbogaconych modnymi trickami produkcyjnymi melodyjnych kompozycji, które dzięki jego szorstkiemu falsetowi nabierały niespodziewanego (chyba mimowolnego) dramatyzmu. Trzy z nich prezentuję poniżej. Stworzył też wiele remiksów.

Nie bez kozery wspominam o produkcyjnych sztuczkach, ponieważ mimo, że w 3 Little Words zakochałem się od pierwszego usłyszenia (oczywiście po raz kolejny dzięki Roxy) nie byłem w stanie wyłowić żadnych słów, po których mógłbym zidentyfikować ten kawałek. Na szczęście ponownie odkryłem go w trakcie przypadkowego surfowania po You Tube. Warto pamiętać też o Confusion Girl, który to singiel promował teledysk, w którym wystąpiła niejaka Holly Valance, kiedyś niegrzeczna dziewczyna australijskiego popu :) (kochani, tak kiedyś grała Eska i Radio Plus!)

Niestety, ktoś chyba nagadał Vincentowi, że gdyby normalnie się ściął, byłby całkiem przystojny, a gdyby śpiewał normalnie, zdobyłby więcej fanów. Nie podejmuję się ocenić prawdziwości pierwszej części tego zdania, za to założenie numer 2 ewidentnie okazało się błędem. Nie pomogła nawet współpraca z modnym Far East Movement. Zeszłoroczny album Do It in the AM to znaczny spadek na formy i porażka komercyjna (ani w Wielkiej Brytanii, ani w USA nie otarł się o setkę, 13 miejsce debiutu w ojczyźnie muzyka wydaje się przy tym bajką...) Można najwyżej popatrzeć na uroczą Amerykankę Colette Carr w klipie No I.D. Sytuacji nie polepszyła rola producenta krążka Tomorrow's World Erasure, który przy całej mojej sympatii do synthpopowych weteranów przejdzie do historii chyba tylko jako "ten, na którym Andy Bell użył Auto-Tune", chociaż o ile czytałem był to jakiś inny gadżet.

Na razie trudno ocenić, czy Turner będzie próbował wrócić do korzeni, czy wystarczy mu bycie kumplem Natalii Kills. W każdym razie doszedł do wniosku, że powinien coś zmienić w swoim życiu i 3 stycznia zmienił... pseudonim na Vincent Did It. Oby zrobił jeszcze kiedyś coś dobrego.

<
Klip do In Step to coś dla fanów Uli "Afro" Fryc (hehe). Playlistę kończy cover, który na pewno wielu wyda się dziś obrazoburczy, ale Always On My Mind w wersji PSB też na pewno się wydawało.
Ups. Uświadomiłem sobie, że wokalistka śpiewająca piosenkę, o której napiszę następnym razem, nosi nazwisko na F. Pewien angielski wyraz na F po prostu ciśnie się na usta...

6 comments:

  1. Świetnie, że o nim napisałeś. Ja się do tego szykuję już od półtorej roku;-P Ale za to w artykule swoje miejsce ma Holly Valance, o której jakoś łatwiej mi się pisze;-> Dzięki za podlinkowanie.

    Dla mnie przede wszystkim "Better off as two" wymiata, ale "3 little words" też warto posłuchać;-) Z późniejszych dokonań Frankmusik często słuchałem również "The fear inside". Wielka szkoda, że ostatnia płyta Vincenta to ukłon w stronę fanów Natalii Kills, o czym zresztą piszesz, zamiast w stronę jego potencjalnego słuchacza... Jak wszyscy widzimy, na nic się to zdało. Vincent stracił zainteresowanie opiniotwórczych mediów, a nowych fanów (tych słuchających Gagi) jakoś nie pozyskał. Oby to była tylko wpadka, a nie koniec sympatycznie zaczynającej się kariery.

    A za odrywający się od estetyki oryginału cover należy mu się plusik;-P

    ReplyDelete
  2. Widzę, że niektórych ten wpis wystraszył albo zaskoczył na tyle, że postanowili go nie komentować;-P

    ReplyDelete
  3. Może ludzi wystraszyły te wzmianki o paradach gejowskich? ;) (Na Wikipedii wyczytałem, że Wicuś rozebrał się też dla magazynu adresowanego do tego targetu) To co dopiero będzie po dwóch następnych artykułach (Patrick Wolf plus Wolf Gang oraz The Sound of Arrows)? ;) Mogę tylko powiedzieć: jakoś tak wyszło :) :P

    Znam "The Fear Inside", ludzie się naśmiewają na YouTube, że słyszą "fear and sodomy". Bo tak zresztą słychać :)

    ReplyDelete
  4. Każdy słyszy to, co chce słyszeć;-)
    A seria artykułów o śpiewających gejach nawet jeśli jednych odstraszy, to przecież innych przyciągnie;->

    ReplyDelete
  5. Bloger, czy Ty coś sugerujesz? ;) Inna sprawa, że kiedy napiszę o Pet Shop Boys, a to pewnie już niedługo, mam nadzieję, że ktoś się tym zainteresuje, choćby byli to Marsjanie, bo pewnie włożę w ten wpis sporo pracy :P

    ReplyDelete
  6. Za Marsjan nie odpowiadam, ale mogę obiecać, że ja przeczytam taki wpis!

    ReplyDelete