Strony

Friday, December 30, 2011

Recenzja: Adele "21", czyli wywracanie stołów

Adele w obiektywie Vogue w 2009

(Wiem, że czekaliście na ten wpis... Nie udawajcie, że nie...

Leżenie na łóżku ze słuchawkami na uszach w ciemności po męczącym dniu to cudowna sprawa. Polecam każdemu. Najczęściej mam okazję delektować się w ten sposób muzyką w piątkowe i sobotnie wieczory, kiedy z racji zjazdów na zaocznych studiach doktoranckich nocuję w hotelu w Warszawie.

Niemal dokładnie rok temu, właśnie w takich okolicznościach, przeskakując po kanałach radiowych moją uwagę przykuła piosenkę emitowana przez Zetkę, a szczególnie ekspresja wokalna wokalistki i interesująco rozwiązane chórki. Tyle, że na początku nie mogłem uwierzyć, że to ona (w odróżnieniu od pewnie wielu słuchaczy rozpoznałem głos), a potem pomyślałem, że to na pewno jednorazowy wybryk komputera, może jakaś awaria? Nie miałem pojęcia (kto miał? przynajmniej w Polsce), że właśnie zaczyna się największa "success story" tego roku, której bohaterką jest Adele Laurie Blue Adkins z Tottenhamu. 

Tym bardziej nie miałem pojęcia, że jako wiernego (wtedy) słuchacza Radia Gdańsk i wytrwałego archiwistę amatora UK Top 40 nie ominął mnie jej pierwszy album - 19. Singiel Chasing Pavements był dla niej tym, czym dla Adama Małysza zwycięstwo w Sapporo w 1997. Wszyscy myśleli przez moment, że już 2008 będzie jej rokiem, ale jeszcze było na to za wcześnie. Szczególnie komentator tamtejszej listy przebojów James Masterton przez kilka tygodni z rzędu nabijał się, że Duffy ma kolejne hity, a kariera Adele stanęła w miejscu. Wystarczyć spojrzeć, gdzie obecnie są te dwie panie i wszelki komentarz staje się zbyteczny.

19 nie jest oczywiście słabą płytą, ale jakoś nie chwyta mnie tak jak 21. Pewnie to kwestia wyciszonej produkcji. Ot, jeszcze jedna kolekcja ładnych melodii i zgrabnych dziewczyńskich tekstów, które mogłyby wyjść spod pióra Kate Nash. Lubiane przez Radio Gdańsk singlowe Cold Shoulder to właśnie takie nowoczesno-miejskie klimaty. Moim zdaniem wyróżniają się piosenki Best for Last i - wbrew tytułowi - Tired. MUZYKO(B)LOGER, który - nawiasem pisząc - nie cierpi Chasing Pavements i może ma rację, bo w sumie takich piosenek typu "damy-radę-ramydada-nie-daj-się" jest bardzo dużo, od Shake It Out i Fix You do Firework i Born This Way - bardzo za to lubi Hometown Glory. Nie dziwi mnie to - on nigdy nie przegapi ballady, które nie krzyczy każdym taktem "2008!", dzięki czemu mogłaby spodobać się melomanom 10, 20, 30 lat wcześniej... A w ogóle to chyba najlepsze były wersje live z edycji deluxe ;)

I to jest właśnie klucz do multiplatynowego sukcesu Adele. Nie znoszę tego grepsu anglosaskich krytyków, ale muszę go tu użyć: "effortless classicism". Wszystkie te piosenki nie tylko łatwo wpadają w ucho (fenomenalne Set Fire to the Rain trafiło na moją Facebookową ścianę po pierwszym usłyszeniu w Esce Rock), ale zostały tak nagrane, aby podobać się ludziom różnych generacji, czy fanom starego soulu (I'll Be Waiting), czy soft-rocka lat 80 (He Won't Go). Jestem przekonany, że niedługo doczekamy się wielu coverów tych kompozycji, nie tylko w wykonaniu amatorów, ale też zespołów sytuujących się w bardzo różnych stylistykach i jestem przekonany, że powstałaby z nich bardzo ciekawa płyta (już ciekawe zestawienie przygotowała stronka All About Music). 

Swoją drogą, zwróćcie uwagę na ciekawy paradoks - teoretycznie głównym celem wykonawców wywodzących się z programów talent show powinno być nagrywanie piosenek, które chętnie śpiewaliby uczestnicy kolejnych odsłon tych programów. A tymczasem oni wciąż wolą repertuar właśnie Adele czy Kings of Leon, a w kolejnej edycji polskiego X Factora nie zdziwiłaby mnie eksplozja wersji karaoke Gotye... Za to czasem zdarza się zjawisko odwrotne (może już nie wszyscy pamiętają, ale Girls Aloud też wyłonił telewizyjny casting).

Dodatkowo popularność Adele w USA (a już na pewno utworu Someone Like You) można wytłumaczyć reprezentowaniem przez nią tej części palety emocjonalnej i muzycznej, którą wcześniej reprezentowała cała plejada tamtejszych wokalistek folkowych i country. Mimo wszystko jednak mam nadzieję, że panna Adkins nie przeprowadzi się od razu do Nashville, chociaż w dzisiejszej epoce globalizacji i "countrypolitan" miałoby to już chyba tylko symboliczne znaczenie ;) W ogóle nie podejmuję się zgadywania, jak dalej potoczy się kariera Brytyjki, ale współpracy z Guettą i ubierania się w mięso nie przewiduję ;) 

Turning Tables z dedykacją dla Konwickiego :) Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że ta piosenka powinna być singlem zamiast Rumour Has It. Wiem, trzeba podtrzymywać tradycję girl groups, pokazywać, że ten krążek to nie same smęty typu SLY, ale mnie RHI po prostu irytuje. Jeszcze dłuższy czas nie pojawi się tu nic w klimatach retro, więc w ramach bonusu umieściłem też na playliście Adele lat 80. - Alison Moyet.

Jutro pojawi się mała niespodzianka z okazji Sylwestra, potem zadebiutuje na tym blogu kolejna forma pisarska - felieton (fanom Adele szczególnie polecam felieton nr 2), a potem nastąpi kilka dni przerwy, po których wrócimy do recenzji moim zdaniem najważniejszych płyt 2011 roku.

8 comments:

  1. Dla mnie "Hometown glory" było intymnym przeżyciem, rzekłbym - emocjonalnym Mount Everestem, czego niestety nie mogę powiedzieć o pozostałych piosenkach z albumu "19", przy którym się po prostu wynudziłem. Być może teraz mój odbiór tego wydawnictwa byłby nieco inny - o zachwytach nadal nie byłoby jednak mowy. Kiedyś spróbuję podejść do niego ponownie. Dziś nie mam jeszcze na to ochoty. Na szczęście dla nas Adele przez ten czas, gdy Duffy podbijała świat, pielęgnowała te emocje, którymi podzieliła się ze światem w trochę niedocenianym "Hometown glory", i dlatego w roku 2011 otrzymaliśmy solidny album "21", gdzie tych głębokich, szczerych, a co najważniejsze - udzielających się słuchaczowi emocji jest więcej. Wprawdzie mnie "21" nie zachwyca aż tak, jak wielu melomanów z różnych zakątków świata, ale moje odczucia po przesłuchaniu tego albumu były znacznie lepsze niż po przygodzie z "19". Co więcej, singlowe "Set fire to the rain" to dowód na to, że na Mount Everest można wejść dwukrotnie. Nie widzę przeszkód, by przeżyć tę wyprawę po raz trzeci...:-)

    ReplyDelete
  2. David Guetta feat. Adele <-- na samą myśl coś mi się dzieje...

    ReplyDelete
  3. Dziękuję za dedykację, w trakcie koncertu A. wyjaśnia, skąd wziął się tytuł "Turning tables". Tak w ogóle to wszystkiego najlepszego w 2012 roku, oby nie był gorszy niż 2011, ja osobiście jestem pełen czarnych myśli ;)

    ReplyDelete
  4. No ja też się boję, że zamiast prowadzić bloga będę musiał pisać, że na Łotwie coś splajtowało ;/ Ale myślę, że jeżeli będę się zachowywał asertywnie, będzie dobrze. Oby było trochę spokojniej niż w tym...

    ReplyDelete
  5. No, czas na kolejną podróż w czasie (i bardzo dobrze, zaraz Journeymana oglądam :D)...

    Jest koniec 2007. Jednym z ważniejszych źródeł mojej ówczesnej muzycznej wiedzy jest świetny dodatek kulturalny do Dziennika Polska Europa Świat. W jednym z numerów zamieszczono artykuł o kilku brytyjskich piosenkarkach, które powinny stać się wielkimi odkryciami 2008. Kogo tam mamy? Uffie, Adele, Duffy, Estelle i... kogoś jeszcze (niestety nie pamiętam tej piątej). Już wkrótce dzięki Radiu Dla Ciebie (dla mnie zawsze muzyczny nr 1 w Polsce, choć ostatnio słabiej prządą...)zacząłem poznawać twórczość tych pań. Chasing Pavements zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie, dodałem to do playlisty, miałem przez jakieś czas na liście przebojów, po czym oczywiście Adele- niemal zupełnie niedostrzeżona po 19 w Polsce (choć chyba dostała się nawet na LP3)- zniknęła z mojej pamięci. Dużą popularnością cieszyła się za to Duffy, której kolejne single pojawiały się na listach przebojów. Także Estelle miała chwilę triumfu za sprawą dynamicznego "American Boy", które również gościło w RMF FM. Tylko wyzywająca Uffie okazała się zbyt undergroundowa, żeby można było zrobić z niej gwiazdę. Nie wiem, co się z nią dzieje. Ale mija kilka lat. Duffy wydaje niby nowy krążek, który jednak nie ma w sobie świeżości debiutu i nie wzbudza zainteresowania mediów. Estelle wydaje jednego singla, którego nikt w Polsce nie gra (chyba, że Hirek Wrona w Czwórce, nie wiem. Był za to w Miastowizji ;) ) i wlecze się niesamowicie, przekładając premierę płyty. A gdzie jest Adele? :D
    Może szkoda, że dziewczyna trochę się "upopowiła",a jej przeboje grane z radia po raz tysięczny zaczynają irytować. Osobiście przerażają mnie niektórzy rzekomo podobni wykonawcy na Last.fm. ;) Ale mimo wszystko przyjemnie popatrzeć na listy przebojów i nad tymi wszystkimi Rihannami, Britneyami i Lady Gagami zobaczyć Adele- reprezentantkę prawdziwej, uczuciowej muzyki. Ze smutkiem trzeba przyznać, że ze współczesną młodzieżą nie jest za dobrze, ale jak widać nie jest też najgorzej. ;)
    Różne miałem przeżycia w życiu, ale nie obchodzi mnie, czy muzyk wykonujący piosenkę o miłości śpiewa radosny kawałek "Hura, znalazłem cię, teraz będziemy szczęśliwi" czy smuci "Ech, straciłem cię, jak się teraz odnajdę". Ważne, żeby czuł to, co śpiewa. Dlatego być może najlepszym kawałkiem o miłości jest dla mnie "Hallelujah", bo czuję, że Leonard pisał tą piosenkę z serca. Tak samo jest z Adele- niewątpliwie włożyła w utwory całe swoje życie.

    ReplyDelete
  6. Niestety nie pomogę Ci z tą piątą wokalistką. Np. do nagród MOBO 2008 w kategorii najlepsza brytyjska debiutantka były nominowane Adele, Estelle, Duffy, M.I.A. i Leona Lewis...

    "Chasing Pavements" było wysoko i długo na Trójce, ale wtedy już nie słuchałem listy, więc musiałem sprawdzić w Internecie.

    Podobieństwo na laście niestety opiera się na popularności i powiązaniach personalnych, nie na podobieństwie stylu. Dlatego np. podobni do U2 wcale nie są do nich podobni. Teraz słucham zespołu naprawdę podobnego do U2 (z lat 80.) - The Waterboys :)

    ReplyDelete
  7. recenzja tego krążka wkróce pojawi się również na moim blogu

    ReplyDelete