Strony

Monday, July 12, 2021

3 razy retro, odc. 9 (tak jakby specjalny)


Lata lecą, blog usycha od popytu na teksty anglojęzyczne, a ja się zastanawiam, czy nie stworzyć nowej rubryki pod nazwą "Dwa na jednego". Ostatecznie zrezygnowałem, ale i tak będzie się tu sporo w lipcu działo.

Myślałem o tym, aby porównać dwie piosenki o takich samych tytułach, ale innych tekstach i melodiach, co do których bardzo się dziwię, że nie miały jeszcze swojego "write-upu", ponieważ ich istnienie prowokuje do ciekawych refleksji na temat granic między gatunkami. Ale tak Was lubię, że dostaniecie trzy :)

Gazebo (Paul Mazzolini) jest zazwyczaj szufladkowany jako italo disco. Jest z tego na pewno zadowolony, ponieważ gwarantuje mu to miejsce na różnego rodzaju imprezach wspominkowych. Nie przeczę temu, że ma w swoim repertuarze taneczne utwory, jednak największy sukces odniosły trzy jego single z imiennej płyty z 1983, które trudno sklasyfikować inaczej niż po prostu jako radiowy pop. Stylistyka teledysków każe mówić wręcz o retro popie, choć oczywiście nie brzmi to jak Amy Winehouse. Najlepiej dziś pamiętany to oczywiście I Like Chopin, megahit w krajach niemieckojęzycznych i Włoszech, ale Masterpiece ze swoją nostalgicznym klimatem też chwyta za serce. Lunatic ma z tej triady najbardziej zgrzytający gramatycznie tekst, ale w sferze czysto muzycznej trzyma poziom i wprowadza nieco humoru (nie wiem, czy bardziej wzmianka o Nostradamusie, czy o "sexomanii").


Jeżeli Wasz limit sentymentalizmu na dziś się nie wyczerpał, przetestujcie tkwiącą w Was być może cyniczną żyłkę na o dekadę młodszym Masterpiece Atlantic Starr. Założona w 1976 i istniejąca do dziś formacja ze stanu Nowy Jork jest jednym z dowodów na to, że przebojową muzykę niekażdego czarnoskórego wykonawcy można wrzucić do worka z napisem R&B lub soul. Ten drugi termin jest w Polsce bardzo nadużuwany, choć odnosi się jedynie do pewnego wycinka muzyki z przełomu lat 50. i 60. oraz jej epigonów z początku nowego millenium (Alicia Keys, D'Angelo). Byli jednak także artyści, którzy byli w stanie iść na dość daleko idące kompromisy z gustami białej widowni i zdobywali popularność wśród jej starszej części, czyli w kręgach tzw. adult contemporary. Udało się to m.in. Dionne Warwick, The 5th Dimension (opowiadają o swojej wizji artystycznej w ŚWIETNYM nowym filmie Questlove'a) i właśnie "gwiazdeczkom". W 1991 takie brzmienia sprawiały już dość archaiczne wrażenie, jednak na trzecie miejsce na Billboardzie absolutnie wystarczyło. Odwołania do sztuki wysokiej sprawiały pewnie ciekawe wrażenie w erze gangsta rapu, choć o Monie Lisie śpiewał już z sukcesem Nat King Cole. Taka tematyka tekstów na pewno odegrała swoją rolę w zwalczaniu rasistowskich stereotypów o "czarnych dzikusach".

Jeżeli macie ochotę na więcej takiej romantycznej muzyki, na Spotify trafiła niedawno ciekawa reedycja.

Na zakończenie pozostajemy w spokojnej tonacji z bonusowym trackiem z albumu Madonny MDNA z 2012. Powstał on na potrzeby wyreżyserowanego przez piosenkarkę filmu W.E. o romansie Edwarda VIII z Wallis Simpson. Nikt go już chyba nie pamięta, choć w obsadzie były cztery osoby, które zagrały lub zagrają w produkcjach Marvela. Piosence na pewno należy się więcej pamięci, niż łupanym singlom z tego okresu. Szczególnie sposób wykorzystania przez "królową popu" M.I.A. w jednym z nich wołał o pomstę do nieba, bo po Nicki Minaj się raczej nikt wiele nie spodziewał...

To chyba ostatni kawałek Madge, który mi się podobał, a przez lata uzbierało sie ich wiele, choćby Dear Jessie czy Rain.

Oczywiście kompozycji pod tytułem Masterpiece było w historii więcej, np. singiel Jessie J, który zwrócił moją uwagę tym, że w klipie wokalistka nieironicznie wykonuje znak krzyża. Czy taka formuła 3 razy retro powróci, pokaże czas.

No comments:

Post a Comment