Strony

Monday, October 5, 2015

Playlista: sierpień-wrzesień 2015


Czasem zamiast silenia się na oryginalność najlepsze są najprostsze rozwiązania.
Na przełomie 2014 i 2015 torturowałem Was statystykami, teraz czas na większą liczbę postów o nowościach, a konkretnie nowościach z mojej prywatnej listy przebojów, obecnie noszącej nazwę Elektroenergia. Z tej racji, że skurczyła się ona niedawno do 40 miejsc tygodniowo, być może w przyszłości będę przedstawiał także poczekalnię. Zastanawiałem się, czy nie przygotować playlisty na Spotify, jednak zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy czytelnicy korzystają z tego serwisu. Na YouTube brakuje czterech nagrań, które chciałem zaprezentować (szczegóły poniżej) Postanowiłem cofnąć się w narracji aż do początku sierpnia, ponieważ wtedy z czołówki listy wypadło kilka utworów pachnących jeszcze wiosną, a pojawiło się kilka, które podobają mi się do tej pory.

I. Weterani

Ostatnio ukazały się nowe płyty kilku z moich ulubionych artystów. Na razie z tej wielkiej trójki wejście na listę udało się tylko New Order i nie przeszkodził w tym nawet pojawiający się na początku nagrania Tutti Frutti głos w stylu Guenthera od Touch Me :) W jego dalszej części można usłyszeć Ellie Jackson (La Roux). Bardzo przypadł mi do gustu także kończący całość arcyromantyczny Superheated z gościnnym udziałem Brandona Flowersa, ale zdecydowanie warto zapoznać się z całością Music Complete.

Na playliście brakuje (na razie?) A-Ha, ponieważ trudno mi wybrać ulubione nagranie z równego i chyba nawet dynamiczniejszego niż Foot of the Mountain krążka. To, że FotM nie będzie ostatnim, było dla mnie oczywiste... Paper Gods Duran Duran to niby też solidna propozycja, moim zdaniem odstają tylko singiel Pressure Off (ktoś mógł Simonowi wyperswadować te psie odgłosy...) i duet z Kieszą, ale jakby strasznie brakowało tam lekkości. W tym roku jednak chętnie powrócę przynajmniej do kilku ballad.

Album Male Natalii Imbruglia ze swoją country-folkowością nie trafił w mój gust, ale przeróbka Instant Crush Daft Punk i Juliana Casablancasa porywa. U2 z uczuciowym Song for Someone trafili na listę po odświeżeniu w ramach plebiscytu na przebój lata na forum MyCharts. Jak widać, każdy zgłaszał, co akurat miał wysoko na liście... A Suede po staremu śpiewają o outsiderach - rychło w czas, ponieważ Anderson i Butler jako The Tears nazwali ich w jednej ze swoich kompozycji "uchodźcami".

II. Inni znani

Wielka Brytania wciąż jest spragniona brzmień Disclosure - Caracal podobnie jak Settle trafił na pierwsze miejsce listy przebojów, a singiel Omen dość szybko pokrył się srebrem, choć chyba stracił już szanse awansu do czołowej dziesiątki. Powtórka współpracy z Samem Smithem brzmi niemniej uwodzicielsko niż już platynowy Latch. Platynowy status ma też zimowy numer dwa brytyjskiej listy i swego czasu numer cztery Elektroenergii - Wish You Were Mine Philipa George'a, oparty na starym przeboju Steviego Wondera. Tym razem producent połączył siły z Antonem Powersem i przerobił moim zdaniem fatalny kawałek boysbandu Another Level z 1998 r., ciekawy tylko o tyle, że słychać w nim młodego Jaya-Z. Na Elektroenergii zagościł również inny dominator parkietów - Duke Dumont, ponieważ na chwilę przeniósł się mentalnie z Ibizy na Florydę z czasów Miami Vice, co naturalnie przyniosło mu degradację z 2 miejsca UK Charts (Won't Look Back) poza Top 40... W tym samym czasie nietypową elektroniczną wycieczką zaskoczył francuski król patosu Woodkid.

Hurts dalej miotają się między różnymi stylami - u mnie oczywiście pojawili się w najbardziej tropikalnej odsłonie, jednak nadal jestem zawiedziony, że nie chcą już być choć trochę jak Pet Shop Boys (choć recenzja nadchodzącej płyty Surrender na stronie OCC miejscami brzmiała obiecująco). James Morrison i CeeLo Green dostali się na listę po trosze dzięki delikatnym podobieństwom do przebojów sprzed paru lat, które pewnie słyszę tylko ja. U Brytyjczyka doszukałem się powinowactwa z No Worries Simona Webbe, zaś u Amerykanina - z Return of the Mack Marka Morrisona, z kolei teledysk może się kojarzyć z Losing You Solange.

III.  "Muzyka brodata" - folk stadionowy

Z tej działki w interesującym nas okresie na liście pojawiły się dwie piosenki: solowy debiut wokalisty nieistniejącego już zespołu Noah and the Whale Charliego Finka oraz ostatni singiel dość popularnej w Australii formacji Birds of Tokyo. Z takimi klimatami m.in. poprzez duet z Birdy związany jest brzmiący bardzo hymnowo młody Brytyjczyk Rhodes, który umieścił już drugi numer w pierwszej dziesiątce Elektroenergii.

IV. 80s nostalgia

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że za neonową dekadą tęskni cały świat. Aż trudno mi uwierzyć, że dopiero latem poznałem istniejąca już od 1997 r. meksykańską synth-popową grupę Moenia. Już po raz drugi w tym roku dzięki takim odniesieniom na szczyt trafiła kapela z Japonii, z tym, że XES wyraźnie czerpią z italo disco, a Möscow çlub są bliżsi gitarowej alternatywie. Pewną rolę w Celine odgrywa wokal Szwedki Amandy Akerman z Alpaca Sports. Ze Szwecji wywodzą się także Neon Talk, którym udało się wykrzesać maksimum z bardzo krótkiego, niemal pozbawionego partii wokalnej utworu Trying Hard. W te rejony skręciła też występująca gościnnie u Le Matosa wcześniej bliska konwencjonalnemu popowi Pawws. Czyżby w Kanadzie rosła konkurencja dla bardziej znanych Electric Youth?

Prawdziwą perełką są Cartwheels Memory Flowers. Można odnieść wrażenie, jakby Mark Hollis z Talk Talk stanął na czele Tears For Fears lub Red Box. Oby ta na co dzień niezwykle melancholijna kapela częściej próbowała swoich sił w podobnej stylistyce. Pewnie za jakiś czas sporo na liście zwojuje wyraźnie nawiązujący do "muzyki środka" lat 80. zespół Crozet z Filadelfii.



V. Z Polski

W omawianym okresie spośród naszych rodaków na Elektroenergii zadebiutował jedynie istniejący od 2006 r. lubelski indie-rockowy zespół Plug&Play, któremu dzięki promocji na liście udało mi się zdobyć fana w dalekiej Hiszpanii. Przypomnę, że wcześniej na liście znalazł się odkryty przeze mnie żenująco późno syntezatorowy skład Nun Electro. Wychodząc z Liveeurope Showcase w warszawskiej Stodole byłem niemal pewny, że znajdzie się miejsce dla Milky Wishlake, jeden miałem ten sam problem, co po występie Le Very przez Zoot Woman w Hybrydach - kawałki z SoundCloud nie współgrały mi ze wspomnieniami z klubu... Z kolei ponownie odkryte utwory Sorry Boys wydały mi się trochę za stare na listę.

Oczywiście, nie pozostałem obojętny na eksplozję popularności Taco Hemingwaya. Skąd taki fenomen, skoro polski hip-hop istnieje już co najmniej od dwóch dekad? Dlaczego padło na artystę tak mocno osadzonego w warszawskich realiach? Wyjaśnienie jest zapewne proste - Filip Szcześniak prezentuje inny rodzaj buntu niż większość rodzimych raperów, pokazując, że również z pozoru modna, wyluzowana i daleka od blokowisk młodzież ma swoje rozterki. Nawet będąc niemal abstynentem czuję, że jego piosenki są o mnie (acz gdybym nie mieszkał teraz w stolicy, pewnie bym tak nie uważał), przez co zawsze będzie mi bliski. Od czasu do czasu ogarnia mnie jednak wrażenie, że gdybym się sprężył, wysmażyłbym Wam podobny freestyle, stąd absencja na liście ;) (choć jak pokazuje choćby przykład wspomnianego Latcha, nigdy nie mów nigdy).

VI. Indie/electro

Tym razem postanowiłem nie oddzielać od siebie tych dwóch stylistyk, ponieważ spora część moich faworytów mocno je wymieszała. Gdyby o lokatach miała decydować jedynie przebojowość, a nie oryginalność, jakość tekstów i różne subiektywne czynniki, prawdopodobnie podium rankingu moich ulubionych albumów 2015 r. podzieliłyby między siebie The Wombats, Last Dinosaurs (już drugi dwutygodniowy numer jeden!) i Spector, który zaimponował mi nawet takim "smutem", jak Kyoto Garden. Wydawało mi się, że w tej przegródce "all killer no filler" wyląduje również Skylar Spence, znany wcześniej jako Saint Pepsi. Ryan DeRobertis postawił jednak na więcej inspiracji starym disco i budowanie klimatu poprzez instrumentalne interludia. Niemniej jednak Affairs to idealny prezent dla tęskniących za świetnością chillwave.

Pewnie niektórych dziwi brak Chvrches na playliście, którzy przecież wydali buzujący porywającymi melodiami, energią i pasją krążek. Problem w tym, że buzuje nimi tak mocno, że trudno się zdecydować, w którym momencie wcisnąć pauzę i wychwycić coś do częstszego słuchania. Na razie najbliżej był Empty Threat, ale czy taką kapelę z charakterem powinien reprezentować tak infantylny song? Ubolewam również nad tym, że nie mam za bardzo jak zalinkować do wyśmienitego We Got Out on Time szwedzkiego duetu Cape Lion. Ten kawałek to kwintescencje electro nowej przygody, o którym pisałem na blogu pod koniec ubiegłego roku. Ciekawych póki co odsyłam na Spotify.

W ramach ciekawostki statystycznej dodam, że po kilku latach (dosłownie) prób na listę wreszcie przebili się ze swoimi nowymi propozycjami bardzo Killers-owscy A Silent Film, Swim Deep (mój perwersyjny umysł dostrzega w Namaste echa Picture of You Boyzone) i Superhumanoids. Bardzo ciekawy featuring zaliczyła ostatnio znana już wiernym czytelnikom Salt Ashes, zdobiąc nagranie znanego jako aktor w Grze o tron niedawnego gościa jednego z warszawskich klubów Kristiana Nairna.

VII. Post-gotyk/shoegaze

W tej dziedzinie ostatnio bezkonkurencyjni są dla mnie Night Flowers. Ktoś tu wyraźnie odrobił lekcję z muzyki Cocteau Twins. Wreszcie swoje pięć minut mają sympatyczni Summer Camp, kolejną szansę dostali zasłużeni dla indie The Drums, którzy do tej pory byli jedynie drobnym przypisem w historii Elektroenergii. Niechlubny rekord pobił brytyjski zespół Pesky, który utrzymał się tylko przez tydzień na 40 miejscu z utworem Keep Me. Cóż, energia to nie wszystko, przydałaby się efektowniejsza melodia. Na razie ich wszystkich dystansuje mało znany Rob Merz z Chicago, podpisujący się Static in Verona.

1 comment: