Strony

Sunday, January 12, 2014

Ranking: Top 50 moich ulubionych albumów z 2013

Robin Hannibal w poniższym rankingu pojawia się w dwóch wcieleniach

Rok 2013 przyniósł całkowicie nowy rozdział mojej przygody ze słuchaniem płyt długogrających (i "extended plays"). Można go streścić w jednym słowie: Spotify. Jeżeli tony muzyki nagle znajdują się na wyciągnięcie ręki, trudno nie ulec pokusie i nie wypróbować tego, co w mniej sprzyjających okolicznościach przyrody nie wzbudziłoby żadnego zainteresowania. Z tego powodu wiele z około 250 albumów, z którymi zapoznałem się w tym roku traktowałem wyłącznie jako ciekawostkę. Na przełomie grudnia i stycznia były momenty, w których żałowałem tych swawolnych wędrówek po świecie indie, ponieważ okazało się, że ominąłem sporo krążków, które zdaniem moich kolegów z Outrave zasługiwały na umieszczenie w redakcyjnej ankiecie na płytę roku... Aby uniknąć niepotrzebnego pośpiechu, w tym roku raczej nie będę doszukiwał się na siłę "czegoś dla siebie" w dyskografii np. Jamesa Blunta, tym bardziej, że nadal nie znalazłem czasu na uzupełnienie luk w znajomości wielu muzycznych klasyków. Inna kwestia, na zgłębienie jak wielu pozwoli mi praca zawodowa...

Tegoroczne zestawienie znów zawiera 50 pozycji i "nieszczęśliwą dziesiątkę". Tym razem nie pokuszę się o skomentowanie wszystkich przesłuchanych albumów, ponieważ część z nich była naprawdę bezbarwna. Wydaje mi się, że ten top jest bardziej urozmaicony niż singlowy (a na pewno bardziej niż ten z 2012), ale oceńcie sami... Zachęcam do klikania na tytuły płyt - kryją się pod nimi linki do utworów, których jeszcze nie prezentowałem na blogu ani jego profilu FB. Czasem są to single, częściej nie. Uprzedam, że szczególnie czołówka rankingu jest bezwstydnie subiektywna, ale tak jak w przypadku singli starałem się preferować "longi", do których często wracałem w ciągu roku, a nie "dzikie karty".

"Nieszczęśliwa dziesiątka"

60. Youngblood Hawke – Wake Up

Słodziutka, superprzebojowa płyta, ale infantylne wokale po kilku przesłuchaniach zaczynają odpychać.

Ten album z kolei mimo kilku zabójczych kompozycji był dla mnie trochę zbyt flegmatyczny, aby przebić się przez inne propozycje z kręgu electro.
Solidne, urozmaicone single, reszta hałaśliwa i jakby bardziej chaotyczna niż na poprzednich albumach.

Album niebywale fetowany na lubianym przez mnie forum mycharts.pl, ale także w tym wypadku pod koniec roku ku swojemu zdziwieniu pamiętałem wyłącznie single.

Ciekawe połączenie inspiracji Niki & The Dove, Lykke Li, The Naked and Famous etc., jednak przykuło moją uwagę tylko w kilku fragmentach.

55. The Strokes – Comedown Machine

Przyjemna przejażdżka po kilku pop-rockowych stylistykach z przeszłości.

Przez wiele miesięcy widziałem w niej przede wszystkim ekscentryczkę, w tym roku wreszcie dostrzegłem wykonawczynię udanego electro popu.

Pomysł jak u Mariny & the Diamonds - historię miały opowiadać nie tylko piosenki, ale też wideoklipy. Tytuł ironiczny, muzyka tak chwytliwa jak kiedyś, stąd sukces komercyjny, ale obawiam się, że w tym stylu mogą już tylko zjadać własny ogon.

Po ponad 30 latach tyleż owocnej, co nierównej kariery, w liverpoolczykach nie zamarła dusza artystów i innowatorów. Płyta do posłuchania i przemyślenia, nawet za cenę początkowego podrapania się po głowie.

51. Original Soundtrack - The Great Gatsby

Dziwny jest ten świat i wciąż jest w nim wiele zła. Lecz ludzi dobrej woli jest więcej!

***

Współczesny synth-pop można podzielić na dwie kategorie: nostalgiczny (skrót myślowy od ejtisowopodobny) i taneczny. Ten duet pozostaje liderem drugiej kategorii. Co ciekawe, w tym roku słuchałem jeszcze jednego albumu pod tym tytułem - Team Ghost, czyli zespołu współtwórcy M83.


Michałowi Królowi wciąż najbliżej jest do polskiego Naughty Boya, czy jak kto woli alternatywnego Davida Guetty. U niego również sukces płyty zależy głównie od vocali gości, a to zawsze śmietanka polskiej sceny niezależnej - Paulina Przybysz, Tomasz Organek z Sofy, Natalia Lubrano...

48. Biffy Clyro – Opposites

Płyta wzbudzająca skrajne emocje. Dotarła na szczyt brytyjskich notowań, ale znam też takich, których daliby jej notę 1/10. Ja pozostaję fanem ekspresyjnego rocka Szkotów, nawet w tak dużej dawce.

To pewnie dla wielu spora niespodzianka, jednak po kilku podejściach uznałem, że irlandzka kapela ma wszelkie atuty, aby błyszczeć w rockowym airplayu. Mają coś z The Coral i innych fajnych ekip sprzed kilku lat.

46. Uniqplan – Wilderness

Debiutowi warszawiaków jeszcze trochę brakuje do ideału. Wytyczyli na tym albumie kilka kierunków, w których być może pójdą. Warto czekać, aż przekonamy się, który ostatecznie wybiorą.

Płyta prawie nie promowana poza Australią, a szkoda, ponieważ Brooke Addamo dobrze odnajduje się we wielu stylistykach i przekonująco przekazuje różnorakie stany emocjonalne. Być może nawet Lana Del Rey byłaby w stanie coś wynieść z zapoznania się z tym materiałem, chociaż to zależy od tego, na ile toleruje elektronikę w muzyce. Przez moment wydawało się, że to będzie moja płyta roku, czyli chyba poziom albumów w 2013 był całkiem niezły...

Złotowłosa z ABBY powraca z autorskim repertuarem. Jej perlistego głosu wciąż słucha się z ogromną przyjemnością, tym bardziej, że zdecydowana większość piosenek to pop na wysokim poziomie, chwilami dość taneczny.

Ułatwiłem sobie zadanie i potraktowałem obydwie (bardzo w końcu różne płyty) jako "całościowe przeżycie" :), dzięki czemu jeden z "patronów" Jessie Ware Polska znalazł się w zestawieniu. Nie ukrywam, że nadal Timbaland nie jest moim ideałem producenta, dlatego najbliższe mi są fragmenty tego projektu, które najmocniej zatrącają o konwencjonalną balladę.


Przynajmniej dla mnie zaskakujące wcielenie kanadyjskiego duetu. W kategorii "przebojowy pop" jeden z pewniaków roku, gdyby kompozycje były choć nieco bardziej urozmaicone, krążek zaszedłby wyżej.

41. Disclosure - Settle

Kilka singli i utwory z udziałem moich ulubionych wokalistów (Jessie Ware, Jamie Woon, Ed MacPharlane z Friendly Fires) miażdżą, niestety połowa płyty testuje moją wytrzymałość. Póki co bez powodzenia.

40. Holy Ghost! – Dynamics

Niebywale stylowy duet. W czasach, kiedy większość syntezatorowych ejtisomaniaków odwołuje się do stylistyki niskobudżetowego science-fiction, oni wydają się bardziej pasować do filmów o intrygach maklerów i policyjnych tuzów. It Must Be the Weather to małe arcydzieło o rozterkach wieku średniego, o rozmachu godnym ballady Backstreet Boys.

39. Oh Land – Wishbone

Dowód, że nawet w Danii w tym roku granice między dobrym mainstreamowym R&B a muzyką alternatywną były bardzo płynne. W końcu był to rok "Blurred Lines" ;)

38. Fismoll – At Glade

Nie miałem w tym roku zbyt wiele ochoty na folk, ale młody poznaniak to talent na skalę międzynarodową.

37. John Legend – Love In The Future

Z roku na rok tak klasycznie brzmiące R&B co raz mocniej na mnie działa, a takich muzyków-dżentelmenów jak Legend wielu przecież nie ma.

36. The Mary Onettes – Hit the Waves

Jeden z dwóch szwedzkich zespołów indie, jakimi zachwycam się od kilku lat i niecierpliwie czekałem na ich tegoroczne płyty. Obydwa mnie nie zawiodły, dostarczając solidną dawkę właściwej dla tego kraju dźwiękowej łagodnej melancholii, jednak bardziej zachwycił mnie ten nieco mniej gitarowy.

35. Cut Copy – Free Your Mind

Rok, w którym tak dobra płyta znajduje się dopiero na 35 miejscu podsumowania, musiał być dobry! Australijczycy z każdym rokiem w coraz lepszych proporcjach mieszają swoje dwa największe atuty: taneczność i psychodelię.

34. Volcano Choir – Repave

Majestatyczny folk z udziałem samego Justina Vernona (Bon Iver).

33. Crystal Fighters – Cave Rave

Mam nadzieję, że nie zabrzmi to protekcjonalnie, ale muzyka tego zespołu (szczególnie harmonie wokalne) pasowałyby mi do kreskówki o przygodach beztroskiego osiołka ;) Na Cave Rave zaprezentowali dość wygładzone brzmienie w porównaniu z poprzednimi dokonaniami, ale to tylko uwypukliło, jak dobre piosenki piszą.

32. The Naked and Famous – In Rolling Waves

Ta formacja również wyzbyła się sporej części wariactwa, którym ujęła słuchaczy ponad trzy lata temu. Pozostał "jedynie" mroczny klimat ich muzyki. Ale podobnie jak w przypadku Crystal Fighters, pozostały dobre piosenki.

31. Woodkid – The Golden Age

Yoann Lemoine to tak oryginalny artysta, że nadal nie do końca ogarniam jego fenomen, a patrząc na admirację moich wielu znajomych, w tym kręgu to już prawdziwy fenomen. Jak widać, jego dźwiękowy przepych robi na mnie coraz większe wrażenie.

30. Quadron - Avalanche

Znowu Dania i znowu wysmakowane R&B! Nie włączać bez koktajlu w dłoni i butów do tańca na nogach!

29. The 1975 – The 1975

Zespół z Manchesteru zaczynał w klimatach bliskich punkowi, ale do czasu wydania płyty mocno się wygładzili. Nie zdziwiłbym się, gdyby ich wokalisty nie skusiły niedługo uroki "jeśkomuzy" (electro-soulu). Na razie otrzymaliśmy atrakcyjny soundtrack na wycieczki do pubu w gronie przyjaciół.

28. Big Black Delta – Big Black Delta

Dzieło muzyka grupy Mellowdrone Jonathana Batesa znalazło amatorów chyba tylko na forum mycharts.pl. A szkoda, ponieważ to bardzo apetyczna porcja dźwiękowego szaleństwa. Coś dla tych, którzy nie boją się hałasu, humoru i niekonwencjonalnych rozwiązań.

27. Blood Orange – Cupid Deluxe

Wszyscy blogerzy trąbią, że to wielki talent i nadzieja nowoczesnego R&B, świetny producent i wokalista? Mają rację. Tą wieczorno-wyciszającą płytą udowodnił to po raz kolejny i na pewno nie ostatni.

26. Fotonovela – A Ton of Love

Byłem przekonany, że w zestawieniu znajdzie się album synthpopowego projektu na literę F wydany w grudniu, ale obstawiałem, że będzie to krążek Futurecopa! Ten jednak broni się prawie wyłącznie singlami, gdy tymczasem dzieło Greków to kopalnia uwodzicielskich retrobrzmień o lekko gotyckim zacięciu.

25. The Weeknd – Kiss Land

Według wielu krytyków Kanadyjczyk już się "skończył". Na mnie nadal serwowane przez niego połączenie chłodnej elektroniki z soulowym machismo bardzo działo. Przynajmniej kilka z tych utworów na pewno będzie figurować w jego koncertowej setliście pewnie jeszcze za kilkanaście lat.

24. John Newman – Tribute

Zdążyłem się już nasłuchać, że to mało urozmaicony album. Trudno się kłócić z takimi zarzutami, jednak mi nie przeszkadza, że wszystkie te chwytliwe melodie ujrzały światło dzienne już teraz. Newman to prawdopodobnie na tyle rozsądny artysta, że jest świadomy konieczności urozmaicenia repertuaru w przyszłości, choć z drugiej strony brzmienia w stylu Marka Ronsona mogą być popularne w Wielkiej Brytanii jeszcze przez kilka lat, więc może nie musi...

23. Naughty Boy – Hotel Cabana

Płyty producenta o pakistańskich korzeniach słucha się trochę jak dźwiękowego CV, którego autor chciał udowodnić, że jest w stanie nagrać pop i R&B we wszelkich odcieniach (także bliskich rockowi). Dzięki temu podczas jej słuchania trudno się znudzić.

22. The Neighbourhood – I Love You.

Krążek o niesamowicie wciągającym klimacie, bliskim stylistyce filmu noir, ale strawnym dla dzisiejszej młodzieży. Jeden z tych indie rockowych zespołów, które w tym roku moim zdaniem najbardziej zasłużyły na (względny) sukces komercyjny.

21. Natalia Natu Przybysz – Kozmic Blues

Najbardziej obok Volcano Choir i może Quadron niesinglowy materiał w zestawieniu. Co jeszcze ciekawszy, poza jednym wyjątkiem złożyły się na niego wyłącznie przeróbki utworów legendarnej Janis Joplin. Jako licealista sarkałem na popularność Sistars, jednak na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie się oprzeć urokowi głosu znanych sióstr (patrz też pozycja 49).

20. Various Artists – Saint Heron

Składanka prezentująca nowe nagrania twórców związanych z labelem prowadzonym przez Solange noszącym właśnie taką nazwę. Oprócz szefowej znaleźli się na niej m.in. Cassie, Sampha i Jhene Aiko. Tak powinien brzmieć soul XXI w. i...tak brzmi! Modnie tajemniczo, ale też po staremu zmysłowo.

19. White Lies – Big TV

Spadek o 17 lokat w porównaniu z rankingiem za 2011 rok wydaje się bolesny, jednak patrząc na "obsuwy" innych bohaterów tamtego wpisu i pozycje (lub brak) wielu komercyjnych zwycięzców miejsce w Top 20 można raczej uznać za sukces. Londyński zespół niczym mnie nie zaskoczył w tym roku, ale może to i dobrze, ponieważ ich styl od dawna mi pasuje, a poziom kompozycji pozostaje wysoki.

18. St. Lucia – When The Night>

Brooklyński południowoafrykańczyk postanowił nie utrudniać sobie zadania i oparł debiutancki longplay na mocnych strzałach z wcześniejszej epki. Nie byłoby go tutaj jednak, gdyby nowy materiał nie dorównywał temu nieco starszemu. Mało kto obecnie potrafi tak umiejętnie doprawiać tropikalne rytmy odpowiednio dozowaną nutą mroku. J. P. Grobler przebił pod tym względem nawet The Presets.

17. AlunaGeorge – Body Music

Bardzo adekwatny tytuł. Płyta jednego z czołowych projektów łączących w Wielkiej Brytanii R&B z muzyką taneczną wprost ocieka seksapilem.

16. Arcade Fire – Reflektor

Niesłychanie ambitny krążek, którego nie da się ogarnąć w trakcie jednego przesłuchania (przynajmniej mi się nie udało), ale bezwzględnie warto dać mu kolejne szanse. Nigdy nie byłem wielkim fanem kanadyjskiej formacji, ich muzyka wydawała mi się zbyt duszna, aby regularnie znosić jej większe porcje, jednak Arcade Fire to nie tylko górnolotne pomysły. Jeżeli istnieje wspominana czasem przez Kubę Wojewódzkiego "muzyka dla tańczących inaczej", tak właśnie ona brzmi.

15. Postiljonen – Skyer

Coś ze Szwecji dla fanów M83. Syntezatorowe piękno w czystej postaci.

14. Fitz and the Tantrums – More Than Just a Dream

Usłyszałem pierwszy raz singiel - pomyślałem: London keeps swingin' jak w starych dobrych latach 60. Sprawdziłem skąd są (z Kalifornii) i posłuchałem całej płyty - pomyślałem: Maroon 5 wyrósł poważny rywal, ale nie mają jurora w The Voice, nic z tego nie będzie. Sprawdziłem wyniki Out of My League na amerykańskich listach airplay - myślę, że może im się udać!

13. London Grammar – If You Wait

Niektórzy sięgnęli po tę płytę dla jej poważnego nastroju (i oczywiście dla głosu Hannah), inni po przesłuchaniu byli w stanie zapamiętać tylko ten nastrój. Ale nie było sporego sukcesu na listach, gdyby nie dałoby się z tej fortepianowej zadumy wyłowić melodii. Mi się na szczęście w porę to udało.

12. Small Black – Limits of Desire

Jedni z czołowych przedstawicieli chillwave ze znakomitymi rezultatami przeszli w "czyste" retro electro, zatrącający wręcz, jak w załączonym wyżej kawałku, o AOR lat 80 (!)

11. Grises – No se alarme senora, soy soviético

Wynalazek z clubchart.cz. Solidna dawka post-punkowej energii z Hiszpanii. Uważam, że język Cervantesa świetnie pasuje do takiej muzyki.

10. Strange Talk – Cast Away

Panowie z reklamy Tymbarka. Australijskie imprezowe electro bez żadnej dodatkowej filozofii. Tańczysz od pierwszej do ostatniej sekundy.

9. Shout Out Louds – Optica

To ten drugi z odkrytych przeze mnie w drugiej części poprzedniej dekady szwedzkich zespołów indie, na których płyty cierpliwie czekałem i nie żałuję. Ten naród to naprawdę mistrzowie słodkogorzkiego popu - niezależnego i nie tylko.

8. Empire of the Sun – Ice on the Dune

Kolejny australijski team (nie mylić z nowozelandzkim Teamem), który w tym roku postawił na dyskotekę - kosztem psychodelii, za którą cztery lata temu chwalili ich (lub wyśmiewali) krytycy. Moim zdaniem to był dobry wybór - melodyczne mistrzostwo świata (i okolic?)!

7. Rhye - Woman

Na początku roku podsumowałem ten album słowami "płyta bardziej ejtisowa niż się spodziewałem". Wiecie, że w moich ustach to duży komplement :) Ale kanadyjski duet znalazł się tutaj nie tylko dlatego (i dzięki reklamie Jessie Ware i pewnej koleżanki :) Przede wszystkim dlatego, że taką zwiewną, romantyczną muzykę trzeba doceniać! PS. Robin Hannibal z Rhye udziela się też w Quadron.

6. Prefab Sprout – Crimson / Red

Dla niektórych pewnie ten krążek to nudy na pudy, ale Paddy McAloon to jedna z nielicznych osób na świecie, która jest mnie w stanie skłonić do wsłuchiwania się w kunsztowne teksty swoich piosenek. Po 13 latach przerwy borykający się z częściową utratą słuchu i wzroku muzyk nagrał na tym albumie partie wszystkich instrumentów (!). Wielu młodych folkowców mogłoby mu pozazdrościć inwencji.

5. Chvrches – The Bones of What You Believe

Płyta, która ma tylko dwie wady - jest troszeczkę za długa (o wielu albumach wymienionych niżej można by powiedzieć to samo) i nie jestem pewny, czy to trio potrzebuje dwóch wokalistów, mając w swoich szeregach taki skarb, jak Lauren Mayberry. Poza tym - synth-popowa uczta.

4. Pet Shop Boys – Electric

E-lec-tric e-ne-rgy!, czyli PSB - EDM 1:0. Jest rozmach, jest taneczność, jest przebojowość, jest poczucie humoru, a przede wszystkim odpowiednie wyważenie inspiracji tradycją i nowoczesnością. Niby to krążek w gruncie rzeczy utrzymany w stylu, w jakim grają od lat, jednak duet wciąż ma MNÓSTWO do powiedzenia w tym gatunku. Zastanawiałem się nad przyznaniem w tym roku miejsca 3 ex aequo, ponieważ album, który ostatecznie znalazł się oczko wyżej, też nie jest idealny, jednak mimo wszystko trzeba wyżej ocenić płytę z dwoma odstającymi kawałkami na 13 (wliczając i tak powszechnie znane bonusy), niż z dwoma takimi (Bolshy - bardziej dobry żart niż dobra piosenka i Shouting in the Evening) na 9.

3. Haim - Days Are Gone



Kalifornijskie trio to jeden z nielicznych młodych zespołów indie, które posiadają własny, niepowtarzalny styl - mieszaninę folku, popu i R&B z delikatnym latynoskim posmakiem. Jeżeli do tego dodać szczęście do przebojowych melodii i utalentowanych współpracowników (Jessie Ware! Twin Shadow!) otrzymujemy przepis na niepospolitą płytę. Ktoś może powiedzieć, że nie da się pisać w nieskończoność sentymentalnych utworów o młodzieńczych rozterkach sercowych, ale My Song 5, który wciąż nie za bardzo łapię i Send Me Down sugerują, że za słodkimi twarzami kryje się odwaga eksperymentowania...

2. Neon Neon – Praxis Makes Perfect


Może synth-popowe concept albumy o niepospolitych ludziach to wąska nisza, jednak Gruff Rhys i Boom Bip po raz kolejny udowodnili, że są w tym specyficznym fachu niekwestionowanymi mistrzami. Bohaterem albumu jest Włoch (Giangiacomo Feltrinelli, więc musiało być elegancko. Gdyby nie to, że pod koniec mocno siada tempo narzucone przez kilka prawdziwych popowych killerów, byłby numer 1...

1. V V Brown - Samson & Delilah


Zaskoczeni? Ubiegłoroczny album pani od Shark of the Water nie był zbyt mocno promowany, ponieważ wydała go własnym nakładem. Brzmienie również jest inne: mroczniejsze, bardziej podniosłe. V V chyba nie obraziłaby się za epitet "czarna Florence". Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych ta propozycja może okazać się ciężkostrawna, jednak jeżeli ma się trochę wolnego czasu wieczorem, warto sprawdzić i zanurzyć się w tych dźwiękach. I naprawdę uważam, że to jedyna tegoroczna płyta, która trzyma równy poziom od początku do końca.

Płytowe rozczarowania roku? Tradycyjnie przede wszystkim brak nowych wydawnictw kilku ulubieńców, ale w ostatnich tygodniach przebudzili się m.in. U2, Mew i Jess Mills, więc nie ma co narzekać. Zawiodła mnie zmiana stylu Editors - poprzedni mi bardzo odpowiadał, a amerykanizacja brzmienia wydaje mi się bez sensu, bo na karierę za Oceanem w ich wypadku już chyba trochę za późno... Mimo że od czasów Playing the Angel wypadli z kręgu moich zainteresowań, nie zgadłbym też, że w moje gusta aż tak nie trafi tegoroczny krążęk Depeche Mode. Nie ma Night Time, My Time chwalonej przeze mnie w lutym Sky Ferreira - na tle innych młodych wokalistek z czołówki Pitchforka to oryginalna, wyjątkowo gitarowa płyta, ale chyba brakuje mi odsłuchania w muzyce lat 90., żeby ją docenić. Niektórych pewnie dziwi brak Daft Punk i Phoenix, ale we francuskie rytmy zawsze było mi trudno się wgryźć (jak pamiętacie z czasów Radia Iwelynne, występ Justice na Open'erze też nie wprowadził mnie w euforię). Jestem też pewnie jedną z nielicznych osób, którym bardziej podobała się poprzednia płyta Arctic Monkeys niż ostatnia. Utwory z AM nie gryzą mnie w ucho, ale poza pierwszym i ostatnim wydają się mi się dość podobne do siebie.

W 2013 r. niewiele EP-ek powaliło mnie na kolana. Za całokształt wyróżniłbym trzy (porządek alfabetyczny):

Annie - A&R

Niezniszczalna Norweżka to dla wielu powrót roku. Z powodów technicznych w poprzedniej dekadzie nie znałem jej muzyki, tylko entuzjastyczne recenzje, dlatego nowe wydawnictwo nie wzbudziło we mnie nostalgii, lecz tylko i aż podziw dla swoich wręcz idealnie skrojonych, ciepłych rytmów retro electro. Aby uchronić się przed zarzutem monotonii Invisible pokazało, że ta pani to nie tylko wcielona słodycz...

Cosmo - Cosmo

Bo wszyscy (londyńscy) muzycy to jedna rodzina! W tym wypadku jej głową był gitarzysta The Maccabees Felix White, a członkami - Florence Welch, Jessie Ware i Jack Peñate. Spotkanie gwiazd zaowocowało prawdziwie bajeczną i niesamowitą muzyką, brzmiącą trochę jak soundtrack przygód królowej Meluzyny :)

Misia Ff - Epka

Śpieszmy się kochać zespoły indie, tak szybko się rozwiązują! Spośród obecnych na ubiegłorocznym OFF Festiwalu, The Walkmen zdążyli się już na nowo połączyć, na très.b pewnie poczekamy, ponieważ Misia Ff ma papiery na karierę przynajmniej na skalę Polski. Dobry głos, urocza prezencja, kompozycje też się wyróżniają - warto posłuchać nie tylko, jeżeli jest się fanem alternatywy.

Wow. Piosenki takie udane. Misia taka elegancka. Szanowanko. Wow.

Fanów gitarowego grania pewnie również ucieszyła styczniowa EP-ka moich ulubieńców z New Order - Lost Sirens.

Jeszcze w tym tygodniu zapraszam na interesujący wpis statystyczny!

1 comment:

  1. Osobiście przyznam, że nasz rodzimy Fismoll zasłużył jak najbardziej na miejsce w tym rankingu, biorąc pod uwagę to że na żywo brzmi jeszcze lepiej niż na płycie! Szkoda, że Holy Fire jest tak nisko :( osobiście uwielbiam tą płytkę. Crystal Fightersów też warto było umieścić. Nie znam wielu z tych albumów, przynajmniej będę miała co robić w wolnej chwili! Przy tym mam wrażenie, że jestem mocno do tyłu jeżeli chodzi o rozległość muzyki.

    ReplyDelete