Strony

Friday, May 3, 2013

@PopGoesTheBlog, czyli era Twittera

Być może w tej chwili przesadzam, ale chyba słowo 'Twitter' u większości Polaków nie wywołuje większych emocji. U tych, których znam i wywołuje u nich jakieś emocje, są one skrajne. Niektórzy uważają, że to największy wynalazek w historii komunikacji masowej (no dobra, jedna osoba tak uważa - niejaki Mavoy), inni, że to jakaś moja fanaberia, a im do szczęścia wystarcza Facebook. Mi też jeszcze dwa lata temu idea wyrażania myśli w 140 znakach wydawała się przerażająca, jednak uznałem, że warto byłoby poćwiczyć zwięzłość wypowiedzi (ten blog jest chyba dowodem, że miałem rację :) i...wpadłem. Wiem, że już raz tak napisałem o czymś na tym blogu, bodajże o nieodżałowanym mademyear, ale inaczej nie jestem w stanie tego wyrazić.

Wpadłem z dwóch powodów. Po pierwsze - brak możliwości oglądania dołączonych do postów zdjęć bez osobnego kilknięcia pozwala mi szybciej docierać do interesujących wiadomości. Nie tylko na temat muzyki, Twitter to również dla mnie bezcenne źródło potrzebnych w życiu zawodowym informacji energetycznych i politycznych. (Mam też wrażenie, że nawet mimo sprzężenia wielu profili FB z TT newsy spływają znacznie szybciej na tym drugim). Po drugie - nie musisz się tam obawiać, że Twoja zaczepka pod adresem nawet nieobserwującej Cię osoby trafi do nigdy nieodwiedzanego folderu 'Inne wiadomości'. Oczywiście prawdopobieństwo zauważenia wzrasta w przypadku interakcji z relatywnie mało znanymi osobami, jednak sama myśl, że nie musisz babrać się z kimś w jednej piaskownicy, żeby zostać przez niego obserwowanym, jest krzepiąca.

Oczywiście ten względny brak barier międzyludzkich jest nagminnie wykorzystywany przez różnego rodzaju spamerów, jednak od czasu do czasu można trafić na prawdziwą perełkę. Dlatego nie będę się rozpisywał na temat muzyki takich zespołów, jak Bauer (nie mylić z Baauerem), Mutineers czy Seattle Yacht Club. Załóżcie konto na Twitterze, napiszcie, że lubicie indie, wrzućcie kilka linków, po tygodniu powinni się zjawić :P Skupię się na artystach, którzy zauważyli mnie na Twitterze i trafili w moje gusta. W drugiej części posta, która ukaże się za kilka dni, wspomnę o kilku projektach, w których wypadku impuls do nawiązania kontaktu wyszedł o mnie. O kilku z nich nie miałem jeszcze okazji wspomnieć na blogu, kilku innych od czasu mojej ostatniej wzmianki o nich przygotowała nowy materiał, więc wypadałoby Wam o nich przypomnieć.

Na początku mojej Twitterowej "kariery" na koncie @PopGoesTheBlog chyba niewystarczająco sprecyzowałem swoje muzyczne preferencje, ponieważ próbowali mnie sobą zainteresować głównie wykonawcy z kręgów folkowo-akustycznych, z których najbardziej spodobali mi się Matthew And Me. Moim pierwszym synthpopowym obserwującym został pochodzący z RPA (jak St. Lucia :), a obecnie zamieszkały w Edynburgu Chris Hunter. Nagrywa on pod wiele mówiącym pseudonimem Posh Boy. W wieku 18 lat może się już pochwalić nagraniem albumu Excitation, który można zakupić w serwisie Bandcamp. Oddał w nim swoją fascynację dźwiękami lat 80. i 90. (jako ulubionych artystów obok Pet Shop Boys wymienia m.in. Depeche Mode, Hurts i tanecznego producenta Bobby'ego Orlando). Obok kwestii muzycznych ujął mnie swoją młodzieńczą bezkompromisowością, m.in. podpisuje się pod mówioną partią swojego imiennika z kawałka Paninaro :) I owszem, to on śpiewa w zamieszczonym poniżej nagraniu.



Na PSB i DM wychował się również Craig Simmons, bardziej znany jako Space March. Każdy czytelnik tego bloga na pewno już wie, że Australia to prawdziwa kopalnia electro na poziomie, w tym wypadku wyjątkowo mocno inspirowanego latami 80. (ja tu jeszcze słyszę echa OMD...) Cztery piosenki Craiga można ściągnąć z jego strony WWW, a na jego profilu FB można składać propozycje utworów New Order, które mógłby wykonać. Na razie prowadzi True Faith, ale miło mi, że dwie osoby pamiętały też o projekcie Electronic :)



Pewnie nie tylko zdaniem Muzykoblogera pop to przede wszystkim intrygujące wokalistki. Los zetknął mnie z jedną z nich na samym początku kariery, m.in. zanim zdecydowała się ujawnić światu swoje personalia (jak niebawem się przekonacie, takich tajemniczych niewiast jest sporo!) Na razie musi nam wystarczyć wiedza, że pani mieszka w angielskim Brighton i występuje pod pseudonimem Salt Ashes. Niedawno chwaliła się na Twitterze, że podpisała kontrakt na pierwszy singiel, wiadomo również, że zagra w lipcu u boku m.in. Delphic, Friends i Noisettes na LeeFest w południowej części aglomeracji Londynu. Trochę żałuję, że mnie tam nie będzie, bowiem na SoundCloud i YouTube można w tej chwili posłuchać tylko czterech piosenek artystki, w tym coveru Black Celebration Depeche Mode (them again!) Podobnie jak Posh Boy, powinna się spodobać zarówno fanom mrocznej elektroniki, jak i bardziej tanecznych dźwięków. Pisała już o niej szwedzka gazeta "Metro" i muzyczna kolumna serwisu Huffington Post.




Jeżeli muzyka tych wykonawców wydaje się Wam zbyt zachowawcza, być może przypadnie Wam do gustu mój jak na razie jedyny muzyczny "followers", który otwarcie poprosił mnie o zareklamowanie na blogu i to aż dwa razy. Daniel J. W!shington pochodzi z Pensylwanii, ale obecnie mieszka w Los Angeles. Wspominam o tym nie bez kozery, ponieważ jego muzyka moim zdaniem brzmi dość brytyjsko, trochę jak Enter Shikari z The Streets za mikrofonem. Sam celnie określa ją na Bandcamp, gdzie znajdziecie jego EP Qalqulated, jako anti-pop i folktronicę. Jeśli szukacie w muzyce odrobiny szaleństwa i ostrych kontrastów, chyba warto dać mu szansę.



Po pewnym czasie spotkała mnie spora niespodzianka. Przekonałem się, że jednym z agresywniej promujących się na Twitterze młodych zespołów jest...lubiane przeze mnie angielskie trio The Good Natured! Poznałem ich dzięki blogowi Muzyczne Wędrowanie chyba jeszcze pod koniec 2011 r. i od tego czasu cierpliwie czekam na debiutancki album tej formacji, który będzie nosić tytuł Prism i ukaże się w tym roku. Na razie trwa promocja singla 5-HT, zespół udostępnił też do darmowego pobrania utwór Lovers. Bardzo im kibicuję, nie tylko ze względu na seksowną chudzinę Sarah McIntosh :), ale przede wszystkim dlatego, że świetnie oddają ducha gitarowej nowej fali.



Informowanie o muzycznych nowościach i przypominanie o brzmieniach retro na Twitterze chyba nieźle mi idzie, skoro zainteresowało m.in. gitarzystę Ladyhawke i Youth Group, trębacza coraz popularniejszych Capital Cities, menedżera Sii, notowany m.in. na cenionej przeze mnie liście Rincewinda grający indie-electro zespół Fire in the Hamptons oraz nominowanego w 2008 r. do Grammy w kategorii "najlepsze wykonanie alternatywnej muzyki urban" Viktera Duplaix



Jeśli zainteresowała Was ich muzyka, możecie zagłosować na nich w ankiecie, w której stawką jest udział w Hangout Music Festival.



Cieszę się także z kontaktu nawiązanego z polsko-amerykańską kapelą Bardzo Bardzo. To pierwszy (mam nadzieję, że nie ostatni!) zespół, który zaoferował mi wysłanie pocztą swojego CD do zrecenzowania. Mam nadzieję, że z pomocą outrave.pl uda mi się choć trochę rozpropagować ich wpadające w ucho indie granie. 



Ze względu na ogrom obowiązków związanych z finiszem prac nad doktoratem, nie miałem jeszcze możliwości odsłuchania dokonań moich wszystkich Twitterowych obserwatorów, dlatego możecie niedługo spodziewać się dalszego ciągu tego posta ;)

No comments:

Post a Comment