Strony

Sunday, November 27, 2011

Monografia: Mew, czyli triumf człowieka


Uff! Ależ dzisiaj były emocje w finale "Mam talent!" Udzieliły się całej mojej rodzinie. Bardzo dobry skład pierwszej trójki i moim zdaniem zasłużony zwycięzca.
Kacper Sikora wyróżnia się głosem, ale też ekspresją (mógłby pójść w rejony Hurts). Potrafił zinterpretować po swojemu utwór, który przerabiano i remiksowano na setki sposobów. Brawa także dla akompaniującego mu gitarzysty! Drugie miejsce dla Piotra Karpieni też mnie ucieszyło, ale facet sam się podłożył, odchodząc od rocka...

Ale do rzeczy: kiedy rozpoczynałem cykl "Monografia", obiecałem w drugim odcinku coś jeszcze lepszego od Gypsy & The Cat, kolejną kocią nazwę i następnego wokalistę o wysokim głosie. Zapowiadałem także ostatni etap (pierwszej edycji) Tour de Skandynawia. Realizacja tych obietnic trochę trwała, ale dzisiaj wreszcie przyszedł czas na prezentację duńskiej formacji Mew.

Nigdy specjalnie nie wgłębiałem się w ich historię, ale już widzę, dlaczego ich tak lubię. Okazuje się, że producentem ich dwóch płyt był...Rich Costey, który odpowiada też za brzmienie debiutu Australijczyków oraz m.in. ostatnich płyt Interpol, Jane's Addicition, dwóch ostatnich Muse i drugiej Franz Ferdinand. No, no, a do tej pory wydawało mi się, że moim cichym faworytem wśród współczesnych producentów jest Steve Osborne, który pracował m.in. z A-Ha nad Foot of the Mountain, a wcześniej ze Starsailor i z innymi kapelami tego typu.

Zespół powstał w 1994 r. w Hellerup na przedmieściach Kopenhagi. Na początku nazywali się Chien Orange, ale kartkując słownik języka angielskiego trafili na hasło "miauczenie" i spodobało im się jego brzmienie :) (NA PEWNO nie nazwali się na cześć Pokemona, "kieszonkowe potwory" narodziły się w 1996) Pierwotny skład tworzyli: Jonas Bjerre - wokalista, gitarzysta i reżyser wyświetlanych na koncertach animacji, Bo Madsen aka "ten z wąsikiem" - gitarzysta udzielający się też w chórkach, Silas Utke Graae Jørgensen - magiczny sa..., wróć!, perkusista i basista Johan Wohlert. Ten ostatni odszedł z grupy w kwietniu 2006 r., krótko przed narodzeniem syna, którego matką jest Pernille Rosendahl, już wtedy była wokalistka formacji Swan Lee. Para nagrywa razem muzykę jako duet The Storm. Lekko kojarzy mi się ona z Virgin, ale to jednak inny poziom... Od tego czasu pomagają im klawiszowiec Nick Watts (wcześniej Headswim) i basista Bastian Juel (wcześniej:...Swan Lee), ale obydwaj nie uzyskali statusu stałych członków.

Debiutancka płyta (wtedy) kwartetu pt. A Triumph of Man ukazała się w Danii w 1997 r. Gdyby znajdowały się na niej jedynie utwory instrumentalne, byłbym w stanie uwierzyć, że jest to dzieło jakiejś polskiej kapeli, np. Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach. Materiał w całości utrzymany jest w depresyjnym nastroju, pewną beztroską wyróżnia się piosenka I Should Have Been A Tsin Tsi (For You), czyli w wolnym tłumaczeniu "powinienem być Twoją melisą" :) To także na tym krążku po raz pierwszy pojawiła się nietypowo podchodząca do ogranego tematu kompozycja She Came Home for Christmas, której mogłoby jej pozazdrościć wiele emo-popowych składów.

Potem w dyskografii Mew wytworzył się spory chaos, ponieważ w 2003 r. ukazała się płyta pt. Frengers (to tu w tej historii pojawia się Costey), która powtarzała sporą część nagrań ze starszego o trzy lata Half the World Is Watching Me. Wytłumaczenie tego faktu jest dość prozaiczne - zespół uzyskał międzynarodowy kontrakt z Sony i chciał pokazać światu, co do tej pory miał do zaprezentowania najlepszego. Zresztą nie były to całkowite powtórzenia - odstąpienie od bycia własnym producentem sprawiło, że kawałki straciły na typowym dla chłopaków absurdalnym poczuciu humoru, za to zyskały poloru. Piosenka King Christian w oryginale brzmiała wodewilowo, w wersji znanej z YouTube (bardzo pouczający teledysk!) - wręcz dyskotekowo. 

Właściwie wszystkie utwory z Half the World... to dla mnie klasyki, w czym pomogły m.in. gościnnie występujące panie - uznana szwedzka wokalistka Stina Nordenstam w lekko niepokojącym Her Voice Is Beyond Her Years i 14-letnia (!) Amerykanka Becky Jarrett w czarującym staroświeckim romantyzmem Symmetry. Zaś Comforting Sounds wzięła niedawno na warsztat coraz popularniejsza w Wielkiej Brytanii Birdy (niestety jej interpretacji można posłuchać jedynie na ostatniej płycie w wersji deluxe).

Jak widać, panowie mają nie tylko talent, ale też poczucie humoru. Co do tytułu Frengers, sami muzycy wyjaśnili w książeczce, że jest to połączenie słów "friends" i "strangers", oznaczające coś pomiędzy :). W podobny sposób powstała nazwa duńskiej grupy Saybia: (to) say + phobia. Za to do tej pory nie wiadomo, dlaczego 156? Najczęściej pojawiająca się interpretacja to numer paragrafu w duńskim kodeksie karnym na temat włamania...

Jeżeli do tej pory Wam się podobało, mam bardzo dobrą wiadomość. Potem było jeszcze lepiej: mniej żartobliwie, za to bardziej szlachetnie, szczególnie z punktu widzenia wpływowego na początku lat 90. stylu shoegaze. Już w 2005 r. pojawił się powstały pod okiem już wtedy nieco zapomnianego, ale mającego w CV między innymi Superunknown, kilka płyt Red Hot Chill Peppers, Hole i Marylin Manson Michaela Beinhorna CD And the Glass Handed Kites. To z niego pochodzi jedna z najpiękniejszych ballad zespołu: The Zookeeper's Boy i zdaniem samych muzyków wyjątkowo seksowny kawałek Special (moim zdaniem świetny byłby jego mash-up z "Grandą" Brodki). W dwóch utworach gościnnie zaśpiewał J Mascis z kultowej formacji Dinosaur Jr (Why Are You Looking Grave i An Envoy to the Open Fields). Na zespół posypał się deszcz wyróżnień, m.in. cztery Duńskie Nagrody Muzyczne i statuetka Najlepszego Duńskiego Wykonawcy w plebiscycie MTV Europe.

Obawiałem się, że z tak wysokiego konia można jedynie spaść. Zniechęcało mnie odejście basisty, długi tytuł nowego krążka, który ukazał się w sierpniu 2009 r., który jest jednocześnie tekstem jednego z nagranych interludiów: No More Stories Are Told Today, I'm Sorry They Washed Away // No More Stories, The World Is Grey, I'm Tired, Let's Wash Away. A gwoździem do trumny była pierwsza minuta singla Introducing Palace Players, która brzmiała jak soundcheck. Ale to, co się dzieje w następnych minutach to prawdziwa indie bajka... Z perspektywy czasu widząc hawajskie tytuły trudno się nie uśmiechnąć i nie pomyśleć o Friendly Fires, ale naprawdę żałuję, że tak długo zabierałem się za tę płytę. Zasłużenie był to pierwszy numer 1 zespołu w jego ojczyźnie po dwóch numerach 2, chociaż w przeciwieństwie do poprzednich albumów nie pokrył się tam platyną, jedynie złotem. Od czasu Frengers ich dokonania wysoko plasują się także w rankingach sprzedaży w Norwegii i Finlandii, a aż siedem razy gościli w singlowej pierwszej setce w Wielkiej Brytanii (najwyżej Special - na 46).

Jak pewnie wywnioskowaliście, muzycy przez prawie 20 lat kariery (słuchając Jonasa trudno uwierzyć, że to 35-latek...) poznali wielu interesujących kolegów z branży. Supportowali Nine Inch Nails i R.E.M., ale najbardziej powala skład projektu Apparatjik, który tworzą: Jonas, gitarzysta A-Ha Magne Furuholmen, basista Coldplay Guy Berryman i producent Martin Terefe. Panowie pod tym szyldem (16 dni temu ukazała się druga płyta, na razie jako aplikacja na iPada) naprawdę zaszaleli, ale nagrali sporo ciekawych rzeczy spod znaku zatrącającej o industrial elektroniki.

Podsumowując: moim zdaniem Mew to jazda obowiązkowa dla wszystkich fanów indie i shoegaze, a nawet śmiem powiedzieć rocka progresywnego w jego bardziej nowoczesnej odsłonie bez względu na to, czy najbardziej cenią w sobie muzyce ekscentryzm i nieprzewidywalność (na temat interpretacji ich tekstów można by pisać prace dyplomowe), czy też przebojowość lub emocjonalność. Mam nadzieję, że nagrają jeszcze sporo płyt (w zeszłym roku ukazała się jeszcze składanka Eggs Are Funny) i nie poprzestaną na jednym, dość frajersko przeze mnie opuszczonym, a z tego co słyszałem, bardzo dobrym koncercie w Polsce (zeszłoroczny OFF Festival).

5 comments:

  1. Nigdy nie słyszałam o tym zespole, przesłuchałam te numery i też nic. W latach 90 - tych byłam już świadoma muzyki i naprawdę ich nie pamiętam. Wtedy rynek był zalany prze BSB i Spice Girls, gdzie ta formacja się chowała? :)
    Teraz mam fazę na Mike'a Pattona, ale Mew muszę posłuchać. :)

    ReplyDelete
  2. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  3. W tym, co piszesz jest dużo prawdy. Niby w latach 90-ych też nagrywano jakiegoś rocka, ale mój jedyny kontakt z tym w podstawówce to był chłopak, który siadał pod oknem (mieszkałem koło stadionu, więc dookoła było pełno ławek) i uczył się grać na gitarze na "Rape Me" Nirvany i "Under the Bridge". Nigdy nie wyszedł poza refren :) No i jeszcze Metallica, bo czasem była na plakatach z Bravo, które wisiały na każdej ścianie w szkole :) Wtedy słuchało się głównie polskiej muzyki i...właściwie tak zostało, tylko, że teraz młodzi nie słuchają Mafii, tylko Grubsona i Sokoła :P

    Zresztą ten zespół nadal jest praktycznie nadal nieznany w Polsce. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby trafić na jakąś ich piosenkę w autorskiej audycji w radiu (ich fanem jest m.in. Artur Orzech i Marcin Bisiorek z Eski Rock). Mam nadzieję, że przekonali kogoś do siebie koncertem na Offie. Ja zwróciłem na nich uwagę tylko dzięki koleżance z forum muzycznego - teraz bardziej ich lubię niż ona :)

    ReplyDelete
  4. A Mafia jeszcze istnieję? Pytam serio, bo nie wiem. Dla mnie Mafia to tylko krążek "Gabinety". I numery "Ja moja twarz", Noce całe". Później już było coraz gorzej :)
    I zazdroszczę tego kumpla, bo miałeś dużo szczęścia ja niestety bardziej jestem pokoleniem BSB i na ścianach wisieli panowie. :) Ale wstyd! Ale Kelly Familly ani Just 5 nie słuchałam. I to niech świadczy na moją korzyść :D

    ReplyDelete
  5. Zespół Mafia jeszcze istnieje. Mają już czwartego wokalistę, a wydali ledwo pięć płyt :P Kilka lat temu mieli na liście Trójki ładną, ale bardzo pesymistyczną piosenkę pt. Życie takie jest. Ostatnio zajmują się m.in. akompaniowaniem Izabeli Trojanowskiej.

    Fani grunge'u z mojego Sztutowa traktowali swoją ulubioną muzykę bardzo poważnie. Wywiesili nawet karteczkę na gazetce szkolnej, na której skrytykowali nazywanie się fanami przez dzieciaki, które słuchały grunge'u tylko ze szkolnego radiowęzła, a w domu popu.

    Ja poznawałem muzykę tylko z 30 Ton, Pętlowej Listy Przebojów TVP 3, na której były tylko polskie piosenki, ze Smerfnych Hitów :) i plakatów na szkolnych korytarzach. Jedynym wyjątkiem były właśnie dwie kasety Kelly Family, bo w telewizji tak tłukli ich klipy, że spodobali się mojej mamie :) Dzisiaj pewnie nie chce już o tym pamiętać ;), bo przecież była to muzyka tak prosta, aż prostacka.

    Ale nie mamy się czego wstydzić - nie wszyscy mieli satelitę, nie mówiąc o Internecie, więc Bravo i Popcorn były potęgą :) Zawsze możemy się pocieszać, że w Polsce boysbandy i girlsbandy szybko wyszły z mody, a w Wlk. Brytanii wciąż rządzą :)

    ReplyDelete