Strony

Wednesday, December 31, 2014

Wielka Brytania - złoto, srebro, platyna #56 (05. 09. 2014)


platynowy singiel od 4 VII 2014

aktualności

To był dobry dzień dla rocka inspirowanego bluesem. Srebrem pokrył się imienny album okrzyknięty najszybciej sprzedającym się rockowym brytyjskim debiutem od 3 lat (czy to naprawdę tak duże osiągnięcie?) imienny album Royal Blood, a złotem - Turn Blue The Black Keys (2 miejsce wiosną), co jest czwartym takim sukcesem duetu, który ostatnio polubił koncertowanie w Polsce. W bardziej folkowych klimatach chronologia singlowych certyfikatów dla Imagine Dragons przypomina trajektorię ich obecności na playliście np. RMF. Czwarta taka nagroda przypadła On Top of the World (34 pozycja wiosną 2013). Nikogo chyba nie dziwi kolejny certyfikat Eda Sheerana :) - tym razem singlowe "srebro" za Don't

W tym fatalnym dla longplayów tygodniu srebro zgarnął zespół, o którym było wiadomo, że sięgnie przynajmniej po taką nagrodę, czyli Clean Bandit z New Eyes (3 miejsce w czerwcu). W kręgu muzyki stricte popowej złoty singiel odebrała Ariana Grande za nagrane z udziałem Iggy Azalei Problem (szczyt latem). Srebro trafiło do DJ Snake'a i Lil' Jona (wcześniej platyna za featuring w Yeah! Ushera) za wyjątkowo agresywne (także w teledysku) Turn Down For What (23 wiosną, co ciekawe - numer jeden na Malcie).

zaszłości

W tej części pozostaniemy na pograniczu muzyki popularnej, ponieważ srebrem pokrył się album Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street (38 w 2008), czyli de facto ścieżka dźwiękowa do filmu Tima Burtona, z tym, że sygnował ją swoim nazwiskiem laureat m.in. Nagrody Pulitzera Stephen Sondheim, dla którego była to pierwsza obecność na UK Charts (w wieku prawie 80 lat!) Jeszcze bardziej retro zrobiło się w związku ze srebrnym singlem dla nieżyjącego od ponad 40 lat Louisa Armstronga za legendarny standard What a Wonderful World (miesiąc na szczycie zimą 1968 jako podwójna strona A z Cabaret). Wcześniej dzięki reklamie piwa Guinness w 1994 złoty status uzyskał równie sławny utwór We Have All the Time in the World (3 jesienią 1994), który miał premierę w filmie W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości o przygodach Jamesa Bonda w 1969. Wylansowana na tej podstawie składanka pod identycznym tytułem (10 w 1994 - najwyższa pozycja od czasów At the Crescendo - 4 latem 1956) również pokryła się złotem, podobnie jak bliżej nie zidentyfikowane The Very Best Of z 1997. Artysta, który zaczynał karierę jako trębacz, gdyby żył, cieszyłby się jeszcze z dwóch srebrnych płyt.

suplement

Wykonawcy, których komercyjny potencjał trochę przeceniłem tworząc wcześniejsze suplementy, dlatego zgodnie z umową prezentuję podsumowania ich kariery dziś:

Blondie jak mało która nowofalowa kapela dominowali na liście sprzedaży singli w latach 1978-80 zgarniając złote single za Denis (2 zimą 1978), Heart of Glass (miesiąc na szczycie w karnawale 1979), Sunday Girl (3 tygodnie na pole position wiosną 1979), Atomic (2 tyg. zimą 1980) i The Tide Is High (również 2 jesienią 1980), a później Maria (szczyt w moje urodziny w 1999:) Ze srebrnych po latach najlepiej pamiętane są Call Me (nr 1 wiosną 1980) i Rapture (5 zimą 1981), ale przypomnijmy też Picture This (12 w 1978), Hanging on the Telephone (5 jesienią 1978), Dreaming (2 jesienią 1979) i Union City Blues (13 w 1979). Daje to passę 10 scertyfikowanych singli pod rząd (i 11 z pierwszych 12 w top 75)! 

Oczywiście przełożyło się to na odpowiednią liczbą platynowych albumów: Plastic Letters (10 w 1978, 54 tyg. w top 75), Parallel Lines (miesiąc na szczycie jesienią 1978, 106 tyg. w top 75), Eat to the Beat (szczyt jesienią 1979), Autoamerican (3 jesienią 1980), Atomic/Atomix - The Very Best of Blondie (12 w 1998) i Greatest Hits (48 w 2005), a Best of Blondie (4 jesienią 1981, 40 tyg. w top 75) pokryło się platyną dwa razy. Grupa Debbie Harry ma też w swojej kolekcji trzy złote płyty (m.in. za No Exit - 3 zimą 1999, od tego czasu najwyżej na liście, do 16 miejsca, zawędrował w tym roku krążek Blondie 4(0) Ever) i dwie srebrne. Dyskografię uzupełnia platynowe DVD Live (koncert z 1978) i złote Greatest Video Hits z 1981.

Mimo trwającej kilkanaście lat kariery Morrissey może się pochwalić tylko jedną platynową solową płytą - swoim wyczekiwanym po 7 latach przerwy powrotem You Are The Quarry (2 pozycja wiosną 2004). Złotem pokryły się jego numery jeden: Viva Hate z wiosny 1988, o sześć lat młodszy Vauxhall and I (wypadł z top 75 już po 5 tygodniach!) i Ringleader of the Tormentors (z wiosny 2006) oraz Suedehead: The Best (26 w 1997). Pięć płyt poprzestało na srebrze. Podczas nagrywania w 2005 złotego DVD Who Put the M in Manchester? widocznie publiczność była grzeczniejsza niż w Warszawie... Były lider The Smiths dziesięć razy trafiał do singlowego Top 10 (w 2004 z Irish Blood, English Heart i w 2006 z You Have Killed Me nawet do Top 3), jednak grono nabywców było ograniczone tylko do wąskiej grupy fanów.

Pet Shop Boys - potrójnie platynowa płyta Actually (2 miejsce jesienią 1987, 59 tyg. w top 75), podwójnie platynowe Introspective (2 jesienią 1988), platynowe - Please (3 lokata wiosną 1986, 82 tyg. w top 75), Disco (15 w 1986, 72 tyg. w top 75), Behaviour (2 jesienią 1990), Discography (3 jesienią 1991), Very (szczyt jesienią 1993) i Popart - The Hits (18 w 2009, wcześniej 30 w 2003). Niestety z czasem to, co sam Neil Tennant nazwał "imperialną fazą" się skończyło i zaczął się etap 2 złotych oraz 5 srebrnych certyfikatów, który jak na razie zakończył się w 2010 r... W tym czasie zmieściło się jeszcze złote DVD za Popart - The Videos z 2003, dwa złote single (West End Girls - dwa tygodnie na prowadzeniu jesienią 1985 i Always On My Mind - miesiąc na przełomie 1987 i 1988) i trzy srebrne (It's A Sin - 3 tygodnie "rządów" latem 1987, Heart - także 3 tygodnie wiosną 1988 oraz What Have I Done to Deserve This? z Dusty Springfield - 2 latem 1987).

Tears For Fears - potrójnie platynowa płyta Songs from the Big Chair (2 miejsce na przedwiośniu 1985, 82 tyg. w top 75), podwójnie platynowa składanka Tears Roll Down (Greatest Hits 82–92) (2 siedem lat później), platynowe The Hurting (numer jeden na przedwiośniu 1983, 65 tyg. w top 75) i The Seeds of Love (numer jeden jesienią 1989), srebrne: Elemental (5 wiosną 1993) i The Collection z 2003. Wydaje się, że to niewiele, jednak te albumy wylansowały cztery srebrne single: Mad World (3 jesienią 1982), Change (4 zimą 1983), Shout (4 na koniec 1984) i Everybody Wants To Rule The World (2 wiosną 1985).

Wet Wet Wet - O wiele więcej niż gwiazdy jednego przeboju, chociaż oczywiście Love Is All Around dosłużyło się tytułu podwójnej platyny (w 1994 15 tygodni na szczycie spośród 37 na liście!), ale były jeszcze srebrne dla charytatywnego coveru With a Little Help from My Friends (miesiąc na szczycie wiosną 1988) i Julia Says (3 wiosną 1995), za to nie powiodło się Goodnight Girl mimo aż miesiąca na pierwszym miejscu zimą 1992. Wszystkie dotychczas "certyfikowane" w Wlk. Brytanii płyty zespołu osiągnęły przynajmniej platynowy status, jak The Memphis Sessions (3 jesienią 1988), High on the Happy Side (2 tygodnie na szczycie zimą 1992), 10 (2 wiosną 1997) i The Greatest Hits (13 w 2004). Podwójnej doczekało się Holding Back the River (2 jesienią 1989), potrójnej - Picture This (3 tygodnie prowadzenia wiosną 1995, 45 tyg. w top 75), poczwórnej - End of Part One: Their Greatest Hits (5-tygodniowe rządy na koniec 1993, 67 tyg. w top 75), a 5-krotnej - debiutanckie Popped In Souled Out (numer jeden jesienią 1987, 72 tyg. w top 75). Do tego dochodzi złote DVD za Picture This - Live At Wembley Arena z 1995.

platynowy singiel od 4 VII 2014

Monday, December 29, 2014

Ranking: Top 100 moich ulubionych singli z 2014, czyli w poszukiwaniu "indie nowej przygody"

Chromeo umieścili w setce dwa utwory, a Dave 1 pojawia się jako wokalista nawet w trzech

Przygotowywanie singlowego podsumowania 2014 roku było dla mnie o tyle trudne, że na obecnym etapie słuchania muzyki jestem już mocno świadomy istnienia kilku ulubionych estetyk, co trudno przekuć na fascynujący post. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że w tym roku wymyśliłem dla jednej z nich bardziej adekwatną nazwę niż "szynszyl pop" (druga musi na razie pozostać roboczo post-gotykiem lub muzyką z Indie Globe). Można by długo dyskutować, czy jest ona czysto elektroniczna, czy jest w niej miejsce na gitary, czy wymaga wysokiego męskiego (chłopięcego) głosu, czy też zezwala również na kobiece. W każdym razie wydaje mi się, że takie zawieszone w pół drogi między 80s popem a konwencją boysbandu (ewentualnie pop-punku) utwory zasługują na etykietkę "indie" lub "electro nowej przygody", ponieważ ich euforyczność budzi emocje, które w filmach zazwyczaj towarzyszą znalezieniu skarbu lub przygotowaniom do bitwy. Prawdopodobnie z tym podgatunkiem, jest tak, jak z playlistą ś.p. Radia Iwelynne ("posłuchasz, to zobaczysz"!), jednak gwarantuję Wam, że po zapoznaniu się z całym topem i poczekalnią będziecie ekspertami w tym temacie :)

Podobnie jak w ubiegłym roku zaczynam od "nieszczęśliwej pięćdziesiątki". Wydaje mi się, że jest nawet lepsza od tej z 2013, ponieważ większość z tych piosenek, ma tylko jedną wadę - brakuje im jakiejś ekscentrycznej rysy pozwalającej wyróżnić się wśród innych klasowych indie pop/rockowych produkcji. W niektórych przypadkach znalazły się tak nisko tylko dlatego, że przegrały z innymi, dość podobnymi singlami tych samych wykonawców.

104. I Am A Camera - Lost In Love
105. Night Drive – Young Rivals
Obowiązkowa jazda dla wszystkich tęskniących za latami 80.!
Niestety Lanie nie udało się czwarty rok z rzędu zameldować w pierwszej setce. Jako fan produkcji Jima Steinmana wolę ją w orkiestrowym wykonaniu niż bluesowym, a na razie czekam cieszę się z I Can Fly i czekam na kolejny album, który prawdopodobnie ukaże się już niedługo.
O Shurze i tej kompozycji pisałem niedawno na Outrave. Mam przeczucie, że w przyszłorocznym rankingu ma szansę zajść wyżej.
Brytyjski soulowy wokalista o Bardzo Poważnym Głosie, który dzięki kawałkowi Walk powoli staje się gwiazdą.
Dobra piosenka ze szkoły "Get Lucky", ale czy nie wydaje się Wam trochę podobna do "Kobiety są gorące"? :)
Im więcej odsłuchów, tym mniej wyczuwam w tej piosence świeżości, a więcej drażniącego mnie przymilnego sentymentalizmu, ale musiała się tu znaleźć ze względów historycznych, jako symboliczny kres ery Animals i Tsunami.
Wzorcowe "electro nowej przygody".
Nie mogło się bez nich obyć, ale nie mam pojęcia, jak sobie poradzą w rankingu płyt. Żebym tylko umiał na tyle dobrze wyrazić słowami sympatię do nich, żeby starczyło kiedyś na pełen wpis...
Mocno mi przypomina You're My Favourite Waste of Time Owena Paula połączone z Have You Ever Seen the Rain, ale duże pozytywne zaskoczenie.
Clare Maguire, jaką lubimy najbardziej!
Przyjemne letnie disco z elementami R&B autorstwa świetnego remiksera i kolegi Jessie Ware z wytwórni.
Duszny klimat Miami pełną gębą.
O wiele lepsze od drażniącego Gecko (Overdrive). Dziewczyna nie ma głosu, który zachwyci każdego, ale chce się czekać na więcej w podobnej aranżacji.
Sam Smith - jeden ze zwycięzców roku i człowiek o wielu twarzach.
Dość melancholijne jak na "electro nowej przygody", ale jak najbardziej mieści się w ramach gatunku.
Trochę szaleństwa w wykonaniu skrzypka Of Montreal. Czyżby do zobaczenia na OFF Festivalu? Znam zwolenników takiego rozwiązania.
143. RÜFÜS – Sundream
Pobrzmiewa to rasizmem, bo przecież mamy do czynienia z rodowitym Dominikańczykiem, ale emocje jak z latynoskiej telenoweli :)
Weterani nie tracą ducha, brałem również pod uwagę singiel Moving On.
Tu też na wokalu Twin Shadow oraz niejaki D'Angelo Lacy, tytułujący się też "Czarnym Gatsby'm" (sic). Zespół zdążył w tym roku zmienić nazwę (zaczynał jako Bagheera, więc podejrzewam interwencję spadkobierców Kiplinga lub Disneya).


Pozycja "airplayowa". Muzyk, którego dwa utwory znalazły się w pierwszej 150-ce najczęściej słuchanych przeze mnie w tym roku, nie mógł zostać pominięty. Say, Say jest bardziej przebojowy, za to prezentowane nagranie przyciąga dekadencką beznamiętnością.


Podobny przypadek do Bachelora z tym, że soundcloudowe single szwedzkiego projektu nu disco zawędrowały w moich statystykach znacznie wyżej. Warto sobie odświeżyć bliżej wakacji.


Swego czasu pominąłem ich singiel o bardzo długim tytule :), potem rankingowego pecha miał wyprodukowany przez Norwegów numer ich rodaków z CASCAM (gdzież oni?). Nie chciałem trzeci raz powtórzyć tego samego błędu, chociaż to już nie trochę nie ten poziom muzycznego przetwarzania psychiki nastolatków.

97. Kele - Doubt

Wielu ma byłemu liderowi Bloc Party za złe, że bawi się w solową twórczość elektroniczną. Jako wielki fan Flux tego nie krytykuję, aczkolwiek czekam na ponowne wzniesienie się Okereke na emocjonalne wyżyny Devotion.


Australijski dance wychwycony przez Muzyko(b)logera. Niewątpliwie natarczywy, ale ma swój urok.


Ostatnia "czysto airplayowa" pozycja. Pogodnych kawałków w stylu Setting Sun jest wiele (choć niekoniecznie tak dobre, stąd miejsce w top 150), Let the Night wygrywa - jakkolwiek oksymoronicznie to zabrzmi - nastrojem pogodnej nostalgii, który pasuje do formacji bawiącej klubowiczów już od ponad dekady.


Nazwa TSU kojarzyła mi się z hardcore'm (chyba wina podobieństwa do Hollywood Undead), jednak zespół z Leeds nagrał rzeczywiście słoneczny album, który promował ten pełen typowej dla młodych mężczyzn dezynwoltury w warstwie wokalnej singiel, do którego pasował nocno-miejski teledysk.


W obronie przed zapomnieniem Brytyjka ima się różnych środków, często mocno eksperymentalnych. To jej podszyte lekką nerwowością najbardziej przebojowe dzieło z tego roku.


Najbardziej znany wykonawca lansowanego przez niektóre media jako kontynuacja/parodia (?) chillwave nurtu vaporwave. Nie jestem do końca pewny, czy tytułowa Coyne to bohaterka kanadyjskiego serialu DeGrassi (zaczynał w nim Drake), czy nieżyjąca już "południowoafrykańska Kazimiera Szczuka".


Zarażający optymizmem numer załogi z Filadelfii, jednak w na tyle cukierkowy sposób, że nie było szans na wyższą pozycję.


Electro-soulowa romantyczka wreszcie doczekała się oficjalnego singla. Nie zaprezentowała w nim niczego nowego, ale należy jej się docenienie za wypracowanie pełnego klasy stylu.


Melancholijna wariacja na temat "electro nowej przygody", jak widać po teledysku - przygotowana ze skandynawskim poczuciem humoru. Gratka dla sentymentalnych fanów 80s.


Jeden z moich ulubionych australijskich zespołów electro, tu w lekko psychodelicznym wydaniu.


Uważam Stars za jeden z najlepszych kanadyjskich zespołów indie, jednak na obecnym etapie starcza im weny tylko na poruszające emocje single. Dobre i to.


Wokalistka wciąż z szansami na dołączenie do brytyjskiej czołówki, także w wymiarze komercyjnym. Tym do tej pory najbardziej mnie przekonała.


Głos Ladytron solo. Czy jest tak jak sugerowałaby polska wymowa jej nazwiska? Moim zdaniem jest całkiem sugestywnie.


Czasem warto sięgnąć nawet po rekomendacje z Czech :) To dość znany w tym kraju zespół, ponieważ założył go lider rozpoznawalnego Charlie Straight (m. in. nagroda MTV).


Zespół, który na szczęście z latami się nie zmienia, a co za tym idzie, nie traci swoich walorów.


Kolejny album The Black Keys - kolejna porcja muzyki do potupania :)


Album Too True prezentuje bardzo równy poziom, w sumie każdy utwór mógłby być singlem, ale trzymamy się tego, co ustaliła wytwórnia.

80. Dornik - On My Mind

Zabawna historia. Jako objętościowy sknera miałem zapisane w notatkach tylko tytuły singli-kandydatów, a zapomniałem, że taki tytuł miała piosenka SomethingALaMode. Po czym przesłuchałem Dornika i...uznałem, że bardziej należy mu się miejsce na liście. Wszystkie jego dotychczasowe utwory tworzą spójny wizerunek subtelnego porywacza, jakich wielu było już w historii tego gatunku.

79. Panasewicz - Między nami nie ma już

W 2014 r. nawet Janusz Panasewicz chwilami zatrąca o indie. Reszta płyty oczywiście przewidywalna.

78. Alex Clare - War Rages On

Ta wojenna otoczka mnie trochę drażni, ale piosenka zasługiwała na lepszy los komercyjny.


Jak zwykle w przypadku tego zespołu cudowna retrohipisowska nastrojowość.

76. Broods - Mother and Father

Jedna z lepszych w tym roku piosenek w kategorii "indie popowy duet damsko-męski".

75. The War on Drugs – Red Eyes

Wprowadzenie do jednej z najbardziej wciągających rockowych historii tego roku.

74. Prides - The Seeds You Sow

Szkocki zespół o dużym wigorze i potencjale, moim zdaniem ma szanse deptać po piętach Bastille

73. The And - Fade in Time
Polski projekt, który wcześniej hołdował stylistyce bliższej R&B, ale po kilkunastu przesłuchaniach zainteresował mnie też w bardziej monumentalnej odsłonie.


Przyznam się, że w tym miejscu miało być coś, co musiałem zdyskwalifikować:), za to jest potężna "grzałka", jakby powiedział Marek Niedźwiecki, w Zeppelinowskim stylu.

Nie jest to tak klimatyczny utwór jak Neptune, czy tak intrygujący jak Softkiss, ale moim zdaniem zespół wciąż trzyma formę.


W dawnych czasach oskarżano śp. Donnę Summer, że nagrywa "orgiastyczne suity". Piosenkarka ponoć pod koniec życia tego żałowała, jednak jak widać naśladowczyń nie brakuje. Co ciekawe, piosenka we wstępnej wersji nazywała się Love Anxiety.



Kolejny dobry rok w karierze The Pierces, które były blisko umieszczenia trzech piosenek w setce.


Zaskakująca metamorfoza. Choć może nie tak bardzo, biorąc pod uwagę, że muzyka jest chłopakom nadal najbliższa, a z dawnym stylem i image'm trudno byłoby utrzymać się im na topie. Dostaliśmy więc niemiecki odpowiednik Empire of the Sun - tyle, że z większą liczbą członków.


Jeden z czołowych przedstawicieli tzw. hipsterskiego R&B utrzymał w 2014 r. poziom, do którego nas przyzwyczaił.


Kanadyjka umieściła w tym roku na mojej prywatnej liście trzy utwory, co było jednym z lepszych wyników. Po dłuższym zastanowieniu wybrałem ten pierwszy, a dlaczego uważam, że ze wszystkich tanecznych zdobywców singlowego numeru jeden w tym roku ma ona szansę na najdłuższą karierę, pewnie napiszę już przy okazji rankingu płyt.


Czyli jak legendarny producent Arthur Baker odkurzył swoje demo z lat 70. z pomocą Dave 1 z Chromeo i Ala P z MSTRKFT.


To już prawdziwi indietroniczni Modern Talking. W tym roku wydali dwa (!) longplaye, a to najbardziej przekonująca odsłona ich rzadko ujawnianego melancholijnego oblicza.


Na tym etapie chciałoby się już wszystkim przyznać pierwsze miejsce ex aequo... Dajcie się porwać dwóm australijskim wąsaczom na parkiet eleganckiego dancingu.


Kolejny młody brytyjski zespół, który ma szanse niedługo deptać po piętach Bastille. Nawet jego nazwa kojarzy się tak antycznie, jak tytuł Pompeii :)


Wydawało mi się, że w 2014 r. nie ma już szans, aby ekipa Ryana Teddera mnie czymś zainteresowała, jednak się myliłem. Może dlatego, że utwór jest nieświadomie zabawny - w każdej sekundzie słuchać jak jego autor się poci, aby stworzyć kolejny hit, który sfinansuje jego styl życia :) (co nie zmienia faktu, że emocje, o których mówi tekst, nie są mi obce)


Wbrew obiegowym opiniom tzw. mainstream rock nie został całkowicie "zjedzony" przez łagodniejsze indie. Nie mam niestety tyle czasu, aby poświęcać mu równie wiele uwagi niż electro, jednak doceniam próby wyzwolenia się byłych muzyków Lostprophets od łatki współpracowników zdegenerowanego eks-lidera.


Jak pewnie jeszcze wszyscy pamiętają, Nowozelandka miała w Polsce umiarkowany airplayowy hit w folkowej stylistyce, teraz z moim zdaniem miernym efektem próbuje sił w R&B, na szczęście przynajmniej energetyczny singiel dobrze spełnia swoje promocyjne zadanie.


Przez większość roku inna Nowozelandka więcej gadała niż robiła, na szczęście nie zepsuła powierzonego jej zadania zadbania o ścieżkę dźwiękową trzeciej ekranizacji Igrzysk śmierci. jej część ścieżki nadaje nowy wymiar jednemu z ulubionych sloganów Kuby Wojewódzkiego - "muzyka dla tańczących inaczej".


Czy próba wyprowadzenia Katy B z garage'u i zrobienia z niej gwiazdy popu miała sens? Na pewno trochę kolidowała z panującymi trendami, jednak nie ma wątpliwości, że jej album kupiło na razie znacznie więcej ludzi niż Kieszy... Little Red zawdzięczamy m.in. tę ekspresywną i nadal całkiem elektroniczną balladę.

57. Prince feat. Zooey Deschanel – FALLINLOVE2NITE
O link pytajcie Nelsona...

Takie zestawienie dwojga artystów może wydawać się egzotyczne, jednak wyszedł z niego bardzo urokliwy i nowocześnie brzmiący funk.

56. Last Blush - Stay Alive

No i to byłoby tyle, jeśli chodzi o single polskich wykonawców w tym roku. Myślałem, że duet, który miałem kiedyś okazję podziwiać na żywo, poszedł w bardziej eksperymentalne klimaty, ale na szczęście nie zapomniał o porażająco melodyjnym electro.

55. Charli XCX - Boom Clap

Znowu przebój z soundtracku (tym razem Gwiazd naszych wina). Pewnie przez dłuższy czas będzie to moja ulubiona piosenka Charli, ponieważ wyjątkowo mało tu dziwaczy, a ostatnio chyba zaraziła się od Sky Ferreira "wirusem Courtney Love"...

54. Shy for Shore - Love, Again

Rezydujący w Holandii norwesko-brytyjski duet jak na razie porusza się w ekstremalnie melodramatycznej konwencji, która od czasu do czasu (mniej więcej tyle, ile trwa cykl życia jednego singla :) okazuje się tym, czego szukam w muzyce. Wątpię jednak, aby okazało się to receptą na karierę rangi podobnych przecież stylistycznie Chvrches.
53. Cape Lion - Called You Mine

Powracamy do tegorocznego tematu przewodniego, czyli "electro nowej przygody". The Sound of Arrows doczekali się w Szwecji godnych następców!

52. Cro - Traum

To chyba też pewna niespodzianka, ponieważ zarówno rap, jak i język niemiecki rzadko wpadają mi w ucho, jednak sądzę, że zasłużenie był to przebój lata za Odrą.

51. Rhodes - Your Soul

Jest moc, może jeszcze będzie sukces na miarę Hoziera.


Zwycięzca brytyjskiego X Factora ostatnio wytrwale pracował na pozycję enfant terrible, jednak gdyby nagrał więcej numerów w tym stylu moim zdaniem, byłby w stanie zagrozić bardziej cenionym przez krytykę solistom.


Producenci postawili sobie za cel przybliżyć na drugiej płycie Jessie Ware masom, które nie mają do czynienia z electrosoulem i jak już wspominał na swoim blogu Mavoy, trochę przedobrzyli. Dobrze, że status singla uzyskał jeden z najbliższych wzorcowi przebojowości tracków, w dodatku ozdobiony chwytającym za serce teledyskiem. Chętnie w przyszłorocznym rankingu widziałbym emocjonalne Pieces.

PS. Oczywiście niekonsekwentne jest umieszczenie w rankingu Y&IF, które ma już teledysk, ale trafi do sprzedaży dopiero w styczniu, a w poczekalni Rather Be, które było w takiej samej sytuacji w grudniu 2013. Tak jak pisałem, chodziło o podkreślenie historycznego znaczenia otwarcia dobrego komercyjnie roku dla szeroko pojętego garage'u, jednak jeżeli kogoś to drażni, może wyobrazić sobie w tamtym miejscu Extraordinary albo Real Love, klasyfikacja tego nie odczuje.


Szkocka kapela na właściwym miejscu, czyli w wariackim projekcie stworzenia na nowo soundtracku filmu Drive. Niedługo napiszę więcej o tym pomyśle Zane'a Lowe na SoundUniverse.


Lata mijają, a mi się nadal wydaje, że ze wszystkich męskich gwiazd popu Olly ma ze mnie najwięcej, więc trafia do mojej setki singli roku już po raz trzeci!


Znowu Work Drugs, znowu electro nowej przygody. Cała naprzód!


Jedna z największych gwiazd roku chyba zmieniła zdanie i poświęciła się promocji Like I Can, jednak warto sobie przypomnieć, że król ballad potrafi się też świetnie odnaleźć w typowo letnim klimacie.


Chwilami brzmi jak kalka Haim, ale kalifonijski zespół jeszcze nigdy nie był tak elektroniczny.


Mało znany skład z Finlandii niczym ze ścieżki do Policjantów z Miami.


Wokalistka tak subtelna i ugrzeczniona, że czasem ledwo ma się świadomość, że w ogóle gra muzyka. Dobrze, że nie w tym kawałku, który nawiązuje do najlepszych tradycji brytyjskiego kobiecego popu, np. Gabrielle.


Gwiazdorski duet i jego pochwała czasu wolnego.


Zwodniczo stadionowy singiel członka grupy fun. poświęcony pamięci zmarłej siostry.

(wideo niestety niedostępne w Polsce)

Markus jak zwykle z powerem i zgryźliwie o rzeczywistości, ale w 2012 bardzo wysoko powiesił sobie poprzeczkę.

38. Kodaline – Honest

Kilka singli irlandzkiej formacji z czasem mnie przekonało, ale nie spodziewałem się, że nowy zawędruje tak wysoko. Refren miażdży, a przez resztę utworu też sporo się dzieje.

37. TV on the Radio – Happy Idiot

Jedna z czołowych kapel indie ostatnich lat, o tym, że wcale nie jest słodko zostać świrem...

36. Coldplay - Midnight

Ostatni album przynosi więcej pytań niż odpowiedzi jednak ten stworzony przy pomocy Jona Hopkinsa kawałek stanowi ciekawą prognozę na przyszłość.

35. Wolf Gang - Black River

Brytyjscy nowofalowcy odkryli w sobie duszę kowbojów i przyjemnie wypełniają przerwę w działaniu The Killers.

34. Lenny Kravitz - The Chamber

Kolejna pozycja w rankingu, która mnie zadziwia, ale jest absolutnie szczera. Gitarowy weteran zadziwiał w 2014 nie tylko temperamentem, ale też tym, jak jego muzyka łatwo wpadała w ucho i tam zostawała. Przy takim wigorze nawet przerysowany tekst nie drażni.

33. Sigma - Nobody to Love

Pomysł wykorzystania wokalnych sampli z Bound 2 Kanye'go Westa (przypominam, że śpiewał Charlie Wilson z Gap Band) był tak banalny, że ktoś musiał na niego wpaść :) Rezultat jest siłą rzeczy dość komiczny, ale wciąga.

32. The Pierces – Kings

Pierwszy singiel z płyty Creation - tyleż posągowy, co posępny i pachnący leśnym ogniskiem.


Jeden z bardziej przebojowych pop-rockowych numerów roku w wykonaniu gwiazd późnego Britpopu.


Ta grupa osiągnęła jeszcze większe sukcesy w swojej ojczyźnie, a ich utwór znalazł się tu głównie dzięki pewnej dozie podobieństwa do What Happens Tomorrow Duran Duran.


Piosenka wobec której nie mogłem przejść obojętnie, ponieważ wzorowo oddaje ducha muzyki Pet Shop Boys (i wokalną manierę Neila!)


Z The Bones of What You Believe naprawdę dało się wybrać multum singli. Musi we mnie tkwić dziecko epoki emo, że tak mocno do mnie przemówił utwór z takim tekstem :)


Wiem, że ten termin ma wielu przeciwników, ale cieszę się, że jedyny fragment płyty Supermodel, w którym Mark Foster uderza w szynszyle tony, został singlem. 


Kiedy pierwszy raz słyszałem ten australijski singlowy numer jeden wydawało mi się, że...zachęca do samobójstwa. Oczywiście jak łatwo można poznać po tonacji intencje twórców były zupełnie inne, a potwór z oryginalnej wersji klipu setnie mnie ubawił.


Dowód, ile piękna można czasem odnaleźć w smutku.


Komercyjna porażka tego utworu mocno podcięła moją wiarę w światowy rynek muzyczny. Czy przez biurowy teledysk i powtarzalność głównego motywu uznano go za popłuczyny po Uniting Nations? Czy bez miksowania Black Box z Livin' Joy nie można już odnieść sukcesu w dyskotekach? A SecondCity miał przecież wcześniej solowy numer jeden w Wlk. Brytanii. Niby Ali Love kręci się wciąż wokół ważnych nazwisk show businessu, ale wyraźnie brakuje mu szczęścia.


Szalenie zarażający optymizmem kawałek i dowód, że osoby o afrykańskich korzeniach sprawdzają się nie tylko w R&B, bo Adio Marchantowi na pewno bliżej do indie.


To zabawne, ale w 2013 często słuchałem tego utworu, za to nie przemawiał do mnie singiel The Wire, który z kolei złapał mnie po koncercie dziewczyn na Open'erze. W każdym razie Days Are Gone ma reprezentację w rankingu już przez drugi rok z rzędu.


Nawet zespół rockowy z takimi sukcesami musi nagrać coś do tańca/skakania, żeby trafić do mojego topu :) Może to nie poziom egzaltacji Muse, ale formacja tworzy tu na swoich warunkach apokaliptyczny obraz, który znamy z kilku jej wcześniejszych przebojów.


Pop lat 60. jest wciąż tak mocnym źródłem inspiracji dla muzyków, że trudno było nie znaleźć czegoś w tym stylu również w tej wyliczance. Akurat w tym roku wyjątkowo spodobała mi się kąśliwa i niepozbawiona społecznego zacięcia piosenka z o dziwo dopiero pierwszego solowego albumu liderki niemal legendarnych już The Pretenders.


Jeszcze raz Embrace - tym razem ze świdrującym pierwszym singlem z tegorocznej imiennej płyty.


A teraz coś z zupełnie innej beczki :) Bardzo wieczorna piosenka, zdobna "ponadczasową" produkcją Robina Hannibala. Dużo się o tym mówiło w kontekście Jessie Ware, ale dla mnie to jest współczesna Lisa Stansfield. I duża nadzieja na kolejny rok.


Umalowany pan, tekst o krwi aniołów i szafocie, ciśnie się na usta słówko "emo", jednak łatwo wyczuć inspirację latami 80. Najzabawniejsze jest to, że kiedy poznałem ten utwór byłem pewny, że zespół się rozpadł i to jakiś odrzut, tymczasem był to singiel z nowej płyty :)


Rok 2014 rokiem deep hose'u/garage'u/niepotrzebne skreślić. To nieco kuriozalne, że ten utwór zaszedł tak wysoko, skoro był drugim brytyjskim numerem jeden Glynne, której tu prawie nie słychać (!), ponieważ dominuje sample z utworu z 1989 w stylu new jack swing, o którego wykonawcach nie mogę nic znaleźć, choć mają konto na Vevo (!) Ale równocześnie przykład, jak przy pomocy minimalnych środków można wykreować romantyczną atmosferę.


Dawno nie było electro nowej przygody, prawda? :) Niektóre zespoły wykonujące ten nie wiadomo czy istniejący gatunek, nagrały w tym roku swoje opus magnum. To jeden z nich.


Nie oficer, ale na pewno dżentelmen. Pozycja trochę pod kątem wielkiego sukcesu All of Me, które uzyskało singlowy status wcześniej, ale ten utwór jest chyba mniej nachalny.


Trudno mi było powiedzieć rok temu, na ile będzie mi się chciało słuchać Chromeo w 2014, a okazało się, że to w dużej mierze był ich rok. Nie wszystkie single do mnie trafiły, ale przy takiej ich liczbie można było się spokojnie ograniczyć do cieszenia się niektórymi.


Ten utwór oczywiście wywołał spore kontrowersje, ja jednak pozostaję w obozie tych, którzy uważają, że warto było połączyć dwie megagwiazdy R&B, a efekt uważam za wzruszający.


R&B ciąg dalszy, ale oczywiście górą to z elementami elektroniki. Sample zaczerpnięto z holenderskiego późnodyskotekowego Precious Little Diamond Fox the Fox.


Jego pierwszy wielki solowy hit, którego pierwszą linijkę wiele razy przypominałem sobie w tym roku :)


To właściwie kulminacja poszukiwania indie nowej przygody. Niemcy zaszli najwyżej, ponieważ ich piosenka jest najbardziej zadziorna.(Oczywiście być może dostrzeżecie jakieś ślady IMP także w tym, co jeszcze zostało)


Przesycony emocjami powrót z okazji Greatest Hits pod bacznym producenckim okiem Trevora Horna. Więcej wigoru niż u większości młodocianych boysbandów i harmonie celujące w The Beach Boys.


Kolejna ofiara wszechobecności retro house'u na listach przebojów, który w sferze muzyki tanecznej byli w stanie przebić tylko wyjadacze z "wiertarkami". Mam nadzieję, że chłopak się nie zniechęci, bo naprawdę potrafi porwać do zabawy.


Piosenka nie tylko bardzo przebojowa i przejmująca, ale i warta refleksji. The Pierces nadal nie zawodzą.


Żartowałem, że to duet z matrioszką (podczas jego słuchania przypomina mi się... "Mistrz i Małgorzata"), ale naprawdę mamy do czynienia z efektem cyfrowej manipulacji dźwiękiem. Jak widać, muzyka ogólnie zwana klubową nawet jeśli daje po uszach, nie musi być bezduszna i bezmyślna.


Jeden z najbardziej romantycznych utworów nagranych w 2013 r. wiosną 2014 doczekał się teledysku i singlowego statusu. Niechaj dzwonią dzwony!



Mnóstwo się tu dzieje, w każdej sekundzie coś gra i stuka, ale ta galopada naprawdę porywa. Nie jest to opus magnum chillwave, ale jeżeli epitafium, to bardzo godne.



Walka o szczyt była zażarta, przegrał ją utwór mniej śpiewny od rywala, ale niesamowicie hipnotyczny - i w warstwie narracyjnej, i dzięki podkładowi, który przypomina mi epickość wczesnych Pet Shop Boys.



To było trochę jak w sztukach walki - wygrana przez wskazanie, czyli o włos. Każdy zespół ma moment w swojej historii, kiedy uderza niezwykle celnie. Grupie, która nagrywa od początku stulecia i właśnie zaliczyła zmianę personalną udało się to właśnie teraz. Podobnie jak w North Circular niewiele się tu właściwie zmienia - na początku pojawia się właściwa melodia, która z każdym momentem coraz mocniej wciąga słuchacz, do czego dochodzi trafnie ilustrowany teledyskiem podnoszący na duchu tekst. Mając na uwadze resztę albumu Authority, bardzo wątpię, żeby "klientki" powtórzyły kiedyś ten sukces, ale na pewno jeszcze długo będę kojarzył 2014 rok m.in. właśnie z nimi.


***

Niestety z braku czasu w tym roku nie wypiszę singli z 2013, jakie przemówiły do mnie w 2014, ponieważ było ich zbyt wiele. To dość naturalne, ponieważ na początku roku, kiedy rynek dopiero się rozgrzewa, trzeba czymś zapchać prywatną listę. Co najmniej dziesięć takich przypadków znajdziecie w jej podsumowaniu (m.in. przedwcześnie skrytykowaną przeze mnie na blogu Sky Ferreira, zjawiskowe, choć głównie w tym konkretnym singlu estońsko-amerykańskie Kye Kye, a nawet kilka wspomnień jeszcze z 2012). 

Muszę jednak wspomnieć kilka piosenek, które bardzo podobały mi się przed Sylwestrem, ale musiałem je zdyskwalifikować, ponieważ miały premierę w 2014, ale nie byłem w stanie zweryfikować ich singlowego statusu.

Secret Weapons - Perfect World

Chyba zupełnie amatorski i mało znany zespół z Nowego Jorku, ale muzyka jak najbardziej profesjonalna i podpadająca pod "indie nowej przygody". Wokal i stadionowe brzmienie kojarzy się z The Killers, ale całość jest bardziej szalona.

Nsolo - Breathe
Bardzo tajemniczy kompozytor/wokalista (nie wiem nawet, skąd pochodzi), ale niezwykle obiecujący. Brzmi to jak bardzo oryginalny remiks Twin Shadow.

Little Daylight - Love Stories

Gdyby to był singiel, pewnie wylądowałby około 100 miejsca, ale bardziej mi się podoba niż wszystkie ich oficjalne "promo".

Nightbox - Burning

Wyjątkowo pechowy przypadek - teledysk pojawił się dopiero w lutym 2014, ale utwór hulał już w 2013...

White Lies - Big TV

Najlepszy album track roku, promocja tego albumu zakończyła się strasznie szybko...

Brothertiger - This Must Be The Place (Naive Melody)

Bardzo sensowny cover Talking Heads.

Favela - Easy Yoke

Coś pomiędzy chill outem a folkową balladą.

VV Brown - Substitute for Love

Sama wokalistka zapowiedziała, że to będzie singiel, ale na tym się skończyło, choć byłby to bardzo sensowny wybór...

Mam nadzieję, że ranking Was zainteresował (po komentarzach widzę, że tak :). Na podsumowanie płyt musicie niestety poczekać do początku lutego, ale postaram się, żebyście nie żałowali.

Sam Smith, czyli Top 100 nie boi się NAPRAWDĘ popularnych wykonawców.

Saturday, December 27, 2014

Przemyślenia na koniec roku (cdn.)

Dobiega końca 2014 rok. Był to dla mnie rok naukowego i zawodowego spełnienia (na miarę dotychczasowych ambicji), przeprowadzki do Wielkiego Miasta, wielu udanych imprez mniej lub bardziej muzycznych:), ostatecznego wyjścia z problemów finansowych, nadziei na usystematyzowanie pasji do archiwizacji starych cmentarzy i wszechobecnych pozytywnych wibracji przyjaźni. Szkoda tylko, że kolejne Ogólnopolskie Dyktando zakończyło się porażką, ale przy przygotowaniach od przypadku do przypadku nie mogło być inaczej.

Dla bloga to też był nadspodziewanie dobry rok. Myślałem już nad jego zamknięciem z racji realizacji wszystkich najważniejszych pomysłów, jednak ostatecznie postanowiłem publikować na nim informacje o złotych płytach w Wielkiej Brytanii, którymi od dłuższego czasu zamęczałem kilka osób na stopie prywatnej. Być może opisywanie nagród z sierpnia w grudniu nie imponuje, jednak trudno nie być zadowolonym z podsumowania ponad roku (w tym zamieszania związanego z włączeniem streamingu do statystyk) w ok. 9 miesięcy. Sporządziłem już metryczki prawie wszystkich naprawdę wielkich gwiazd (autorów ok. 70% płytowych million-sellers na tym rynku) i dochodzę do momentu, w którym pozostanie mi dzielić się krótkimi notkami o aktualnościach (mam też kilka ciekawych pomysłów na suplementy). Dzięki temu bardziej będą się rzucać w oczy felietony, których pierwodruki ukazują się na portalu Sound Universe. Jestem bardzo wdzięczny jego naczelnemu za zaproszenie do współpracy, ponieważ uruchomiło to u mnie pokłady weny, których nie byłem świadomy. Mam nadzieję, że już to trochę widać.

A jaki był ten rok ze stricte muzycznego punktu widzenia? Jak to bywa w XXI wieku, upłynął pod znakiem zmagań z technologią. Straszono nas końcem złotego wieku pozyskiwania nowości, czyli wprowadzeniem opłat za korzystanie z YouTube, Soundclouda i Spotify, sukces Taylor Swift przypisywano wycofaniu katalogu z tego ostatniego serwisu (moim zdaniem to trochę przesada, ostatecznie na razie pięć autorskich płyt z 2014 pokryło się w USA platyną, a wydaje mi się, że wyniki sprzedaży są w tym kraju zaniżane, aby uciec przed podatkiem od wzbogacenia się. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że wiele zapomnianych singli otrzymuje tam jednocześnie złoto i platynę ponad rok od wydania?), a mnie likwidacja kilku nieprzestrzegających prawa autorskiego kanałów z YT przestraszyła, że nadchodzi kryzys stylistyki, którą akurat ochrzciłem "indie nowej przygody" (o co mi chodzi, wyjaśnię w poście z singlowym podsumowaniem roku).

Studiowanie bardziej poczytnych blogów o alternatywie nie pomogło, ponieważ poza electro-soulem jedyne syntezatorowe projekty, jakie promują, to "wynalazki" typu Kero Kero Bonito czy QT, które bardziej kojarzą mi się z filmikami z serii "takie rzeczy tylko w Japonii", niż porządną muzyką. Trudno powiedzieć, czy to forma sabotażu (zwiększenie szans Years & Years w plebiscycie BBC Sound of 2015 poprzez pokazanie, że nie mają konkurencji?), czy zwykła głupota. W ogóle w tym roku ostatecznie pozbyłem się złudzeń, że krytykom muzycznym warto ufać. Zazwyczaj powtarzają oni tylko w kółko dwa moim zdaniem zupełnie nieistotne dla melomana pytania: "czy to jest ironiczne?" i "czy to jest feministyczne?", co samo w sobie jest odpowiedzią na moje wątpliwości sprzed kilku lat, czy w erze kryzysu gospodarczego muzyka może być katalizatorem buntu, tak jak w latach wczesnej Thatcher.

Raczej nie będzie, ponieważ nagłaśniany jest bunt innych środowisk (np. hip-hopowe reakcje na policyjną przemoc w USA), aczkolwiek w publicystycznym dyskursie wciąż można odnaleźć nawiązania do punka (może będzie okazja wrócić do tematu za rok). Na razie jestem w stanie słuchać, co do powiedzenia na temat przedmiotowego traktowania kobiet ma wokalistka Chvrches, której wystarczy pokazać talent i podkręcić trochę rzęsy, żeby publika szalała, ale gdy krytycyzmu społecznego próbują wieszaki na modne sukienki w rodzaju Say Lou Lou, wypada to dość żałośnie... Nawet na samych szczytach list przebojów pokutowało niegłupie zresztą przekonanie, że artysta, który nie ma o co walczyć, zamienia się w biernego rzemieślnika, dlatego pojawiały się tam rzeczywiście drastyczne tematy (Hozier i przemoc wobec homoseksualistów), ale też piosenka, która przy całym dorabianiu do niej ideologii miała chyba być tylko pretekstem do bezkarnego śpiewania o d..., jakby nie wystarczyło odświeżyć pewnego hitu TLC...

Wracając do YT, wygląda na to, że muszę złożyć noworoczne postanowienie unikania kanałów ze skrótami list przebojów, ponieważ wywierają tak samo destrukcyjny wpływ na psychikę, jak słuchanie najpopularniejszych stacji radiowych. Zupełnie zabiły we mnie radość z czegoś, na co czekałem przynajmniej roku, czyli komercyjnego wybicia się klubowej stylistyki opartej na deep i soulful housie, którą często nazywam w skrócie "garage'm". Po iluś tam przesłuchaniach zamiast poczucia świeżości, że wreszcie rządzi coś innego niż big room i brostep, pozostaje świadomość przyczyn sukcesu tych nagrań, czyli wykorzystanie elementów DNA imprezowych hitów z lat 90. (na szczęście z pominięciem infantylnego quasi-rapu) oraz sampli z w miarę rozpoznawalnych utworów R&B, ewentualnie ukłonów w stronę eurowizyjnego "Epic Sax Guya" (a może pamiętanego chyba przez większość Europejczyków z dzieciństwa Benny'ego Hilla?). Mamy więc w sumie do czynienia z powtórką fali tanecznych coverów, jaką pamiętamy ze szkolnych potańcówek, tylko że teraz przerabia się przeboje o dekadę późniejsze, podkłady są trochę subtelniejsze, a całość bardziej uwzględnia gusta multikulturowej publiczności (oraz tej części Brytyjczyków, którzy nie mogą odżałować, że Stany miały Destiny's Child, a oni - Stereophonics). Sam siebie przeszedł pewien pan, który praktycznie pożyczył na swoje potrzeby przebój Black Box, co jest o tyle ironiczne, że filarom italo house'u obrywało się w swoim czasie za podstawianie modelek pod wokalistki,

Oczywiście odrębną kwestią pozostaje, czy za dziesięć lat ktoś będzie pamiętał o tych zapożyczeniach. Jest bardziej prawdopodobne, że komercyjny deep house stanie się retroodniesieniem na własnych prawach. Gwiazdy w rodzaju Kieszy czy Duke'a Dumonta nie będą też już czuły ciężaru mocno wydłużonych dzięki uwzględnianiu streamingu w statystykach staży na listach przebojów, które nawet siewcom letniej bryzy mogą przypiąć etykietkę nudziarzy. Ja niestety jak widać doszedłem do punktu, w którym trudno już mnie czymś zaskoczyć, dlatego też nie zrobił na mnie większego wrażenia wielki powrót wyjątkowo osadzonego w tradycji kierunku, jakim jest blues rock. Zawsze to jakieś urozmaicenie w okresie dominacji niezbyt lubianego przeze mnie folku w obszarze szeroko pojętej muzyki gitarowej, jednak często ma się wrażenie, że po prostu kilku młodym ludziom ktoś naopowiadał, że mają podobne głosy do Roberta Planta i pomoże im to zainteresować dziewczyny...

Krótko mówiąc: wystarczy rok bez płyty Pet Shop Boys i już mam atak depresji :) (i nawet, o zgrozo, Jessie Ware nie była w stanie mi pomóc!) Coś w tym chyba jest, bo nie ma już wielu wykonawców, którzy są w stanie rzucić w piosence swoje serce na tacę nie zastanawiając się, czy to śmieszne lub nieprzyzwoite, a jednocześnie opakować to w zgrabną melodię i inteligentny tekst. Panowie są już na takim etapie swoich karier, że jest im wszystko jedno i raczą nas swoimi wizjami piekła lub ostrzegają, czym kończy się przedkładanie ideologii nad miłość. Nie oznacza to jednak, że przez cały rok nic mi się nie podobało. Więcej na ten temat w podsumowaniach roku. Z płytami chcę się jeszcze wstrzymać przez miesiąc, ale poczekalnia rankingu singli prawdopodobnie ukaże się już jutro wieczorem!

A jeżeli chcecie pozostać jeszcze przez chwilę w świątecznym klimacie, spróbuje go Wam zapewnić Paul Young. Piosenka pochodzi ze składanki A Very Special Christmas z 1992, która była jeszcze w dużej mierze reliktem lat 80. Kolejna odsłona pięć lat później była już dziełem zupełnie innej generacji...



PS. Pisząc ten artykuł nie miałem jeszcze świadomości, że w 1999 r. niewiele brakowało, aby świątecznym numerem jeden w Wlk. Brytanii była piosenka o gówienku z South Parku lub coś podpisanego jako Cuban Boys - Cognoscenti vs Intelligentsia, znane w innych kręgach jako Hampster's Dance (maczał w tym palce współautor jednej z moich ulubionych świątecznych piosenek, ale to się wytnie :) Czyli może jednak piekło to inni?