Sunday, October 25, 2015

Muzyczna autobiografia odc. 1


Wspomnienia...

To właściwie powinien być post numer jeden lub numer dwa na blogu, ale czy w takim układzie kogoś by to zainteresowało? Fanów muzycznej nostalgii po latach 90. pewnie tak.
Poza tym chciałbym się z Wami podzielić kilkoma ciekawymi anegdotami z czasów wyrabiania się  mojego gustu muzycznego. Ten tekst pojawił się po raz pierwszy na forum mycharts.pl pod koniec 2012 r. Publikację kolejnych części uniemożliwiło przygotowanie do obrony doktoratu.

Może Was to zdziwi, ale do 13 roku życia muzyka rozrywkowa była dla mnie bardzo mało istotna. W moim domu i rodzinnym samochodzie nie było zwyczaju słuchania radia, nie było też talerza satelitarnego. Był za to normalny telewizor, a w nim różne teledyski. Sam się sobie chwilami dziwię, że tak wiele ich zapamiętałem po latach, a przecież musiałem je widzieć około 1990 roku, czyli jako trzy-czterolatek. Ale przecież wiele z nich to były obrazki do sporych przebojów: Big L Roxette, Step by Step New Kids on the Block (obydwu zespołów było pełno w TVP), Fever w wersji Madonny, Livin' on the Edge Aerosmith, Fragile Stinga z gościnnym udziałem Julio Iglesiasa, Take Me to Your Heart Ricka Astleya - kiedyś wydawało mi się, że widziałem klip z Jasonem Donovanem robiącym striptiz, ale to chyba jednak było to. Nauczycielka z Livin' to pierwsza kobieta, której widok kiedykolwiek mnie podniecił. Najmocniej, zanim w niedalekim Elblągu pojawiły się takie cuda marketingu, jak Naomi Campbell na billboardzie Triumpha.

Te teledyski pojawiały się w programach i blokach poświęconych muzyce. W następnych latach oglądałem takie filmiki głównie przed kreskówkami na TVP 2. Dominowały cztery: Dear Jessie Madonny (do dziś mnie mocno wzrusza), No More 'I Love You's Annie Lennox (wtedy interesowało mniej najbardziej.... jakiej "naprawdę" płci są baletnice - widok musiał mi się zlać z czymś bardziej kontrowersyjnym), The Carnival Is Over Dead Can Dance i klip najprawdopodobniej Clannad. Tekst chyba wspominał o łabędziach, dużo zieleni na wizji. Ktoś może kojarzy? (edit 2018: kojarzył niezastąpiony meni: Loreena McKennitt - The Bony Swans). Ale największym telewizyjnym muzycznym wydarzeniem mojego dzieciństwa była zdecydowanie śmierć Freddy'ego Mercury'ego. Jak ja się wtedy bałem klipu do Innuendo... 

Stacje radiowe rozbrzmiewały w pierwszej połowie lat 90. jedynie czasem w rodzinnym żółtym "maluchu". Z ich repertuaru najlepiej zapamiętałem trzy piosenki, których tytuły i wykonawców poznałem dopiero po latach: She Drives Me Crazy Fine Young Cannibals, This Time I Know It's For Real Donny Summer (bardzo się wzruszyłem, kiedy zidentyfikowałem tę piosenkę dzięki Sylvii z forum.80s.pl) i Skin Deep The Stranglers. U nas w rodzinie nikt nie znał angielskiego - mój tata kiedyś powiedział: "to jest mądra piosenka - o LUDZIACH" (wychwycił słowo "people"). Ciekawe, czy to wtedy leciało w Radiu Gdańsk, bo do dziś czasem puszczają. 


Jako dziesięciolatek sam zacząłem uczyć się angielskiego latem w Krynicy Morskiej u pewnej amerykańsko-polskiej pary wczasowiczów, przez co musiałem dla zabawienia rodziny zgadywać na przykład, o czym opowiada Exhale (Shoop Shoop Song) Whitney Houston. Myślałem, że o...butach. Już chyba wtedy coś słyszałem o Nancy Sinatra - dzięki bardzo interesującemu artykułowi nt. image'u wokalistek pt. Byle zapamiętali z jakiegoś efemerycznego pisma dla kobiet. W nim po raz pierwszy spotkałem się z nazwiskami Samantha Fox, Alison Moyet i Amanda Lear.

Ale prawdziwym hitem było słuchanie Lata z Radiem z dziadkami w wakacje! Koncert życzeń prawie każdego dnia nie mógł się obyć bez dwóch nieśmiertelnych kawałków: Jak przeżyć wszystko jeszcze raz Krzysztofa Krawczyka i Flames of Love Fancy'ego. BTW, "płomienie miłości" to jedna z dwóch dyskotekowych piosenek z lat 80., które moja mama do dziś toleruje (generalnie uważa, że za dużo wtedy imprezowała i stara się wyprzeć je z pamięci). Druga to popularyzowana przez Bananaramę Venus, przy której wygrała konkurs tańca dyskotekowego z tatą. Ech, nie mogła tańczyć do It's a Sin

Pamiętam też jej komentarz do Andy'ego Bella z Erasure śpiewającego Oh l'Amour w Sopocie - powtarzane kilkakrotnie: "Ale on ma ohydną bluzkę. Ale spodnie ma fajne". Spodnie były srebrne błyszczące, a bluzka czarna siatkowa. Co ciekawe, niedawno widziałem podobnie ubraną dziennikarkę zaprzyjaźnionego portalu muzycznego (dokładnie mówiąc: czarna prześwitująca bluzka, srebrne buty) na łódzkim koncercie OMD. O nim też pewnie niedługo coś napiszę, nie tylko dlatego, że mama ich uwielbia.


W następnym odcinku więcej polskiej i bardzo starej muzyki, ale obawiam się, że wszystkiego nie ma na YT...

1 comment:

  1. Ja nigdy bym publicznie nie odważyłbym się publikować moich pierwszych muzycznych wspomnień. ale do odważnych świat należy: "Du courage, du courage/Il faudra bien du courage/Pour changer le monde".

    ReplyDelete